Stara szkoła, która się nie starzeje. Historia Beatlesów domknięta na zawsze

Na nowej edycji albumów kompilacyjnych Beatlesów słyszymy ich w całej - jeszcze szerszej - okazałości /Mark and Colleen Hayward/Getty Images /Getty Images

Tegoroczna, odmieniona odsłona "Love Me Do" - pierwszej piosenki Beatlesów - otwiera składankę w kolorze czerwonym. Klamrą nowej edycji niebieskiego albumu jest za to premierowe, ostatnie w ich karierze "Now and Then". Teraz czuć, że ta historia nie mogłaby być piękniejsza, a drzwi bardziej domknięte. W nowym mixie kultowych płyt upewniamy się, że taki fenomen jak Beatlesi już nigdy się nie powtórzy.

Jesień 2023 roku z pewnością za jakiś czas będziemy wspominać ze sporym rozrzewnieniem. Choć nikt tego nie oczekiwał, a wręcz się nie spodziewał, to na nowo rozgorzał dawny, tak miły z perspektywy czasu "konflikt". Mamy końcówkę 2023 roku, a Beatlesi i Stonesi konkurują na listach przebojów. Wszystko za sprawą premierowego albumu "Hackney Diamonds" - dwudziestego czwartego w dyskografii The Rolling Stones, a także ostatniej (jak zapowiadają żyjący członkowie The Beatles) piosenki "Now and Then". Bądź co bądź - taki moment już z pewnością się nie powtórzy.

Reklama

Utwór niby od ponad dwudziestu lat znany, ale jedynie w szczątkowej, bardziej wyimaginowanej i dopisanej sobie przez wszystkie fan-made wersje formie. W niskiej jakości wokalu Johna Lennona brakowało niby wszystkiego - oprócz muzycznego zmysłu i ducha, które na tej kiepskiej taśmie znalazły się jeszcze w 1977 roku za sprawą nietuzinkowej osobowości muzyka. Oprócz spełnienia marzeń milionów miłośników Czwórki z Liverpoolu, wydanie "Now and Then" było naprawdę dobrym pretekstem, by reaktywować serię dwóch słynnych składanek. "1962-1966" zwana też "Red" oraz "1967-1970" nazywana potocznie "Blue", to esencja brzmienia i kultu The Beatles. Wydane pierwotnie niedługo po rozpadzie grupy, czyli w 1973 roku, w tym roku skończyły 50 lat. 

Na pierwotnie wydanych krążkach znalazło się odpowiednio 26 największych przebojów ("Red"), a na kontynuacji składanki - 28 piosenek ("Blue"). Okładka była hołdem dla zmian. Zmiany, która nastąpiła w słodkich chłopakach, bożyszczach dziewcząt, którzy podczas jednej z pierwszych sesji zdjęciowych zapozowali w siedzibie EMI w Londynie. Na niebieskim albumie natomiast widzimy Beatlesów ustawionych identycznie, jednak brodatych i u schyłku działalności. 

To konkretne ujęcie miało stać się okładką ostatniej płyty, "Get Back" (ukazała się jednak jako "Let it Be") i tworzyć klamrową kompozycję z oprawą debiutanckiego "Please, Please Me". Ostatecznie na nią nie trafiło. W 1973 roku na krążkach znalazło się z pewnością zbyt mało utworów, by oddać różnorodność i ponadczasowość katalogu Fantastycznej Czwórki. 

The Beatles: "1962-1966" i "1967-1970", czyli kultowe składanki niczym okno na świat

Początkowo pojawił się pomysł, by na płytach znalazły się jeszcze najlepsze covery w wykonaniu Beatlesów (nie oszukujmy się - na początku kariery mieli ich wiele, m.in. utwory Little Richarda czy Chucka Berry'ego), ale z powodów prawnych te plany nie doszły do skutku. Koncepcja umieszczenia solowych utworów także prędko upadła. Członkowie zespołu mogliby się przerzucać, które z kompozycji są ważniejsze, ale na ich drodze stanął ważny problem techniczny - płyty winylowe, które były wtedy najpowszechniejszym nośnikiem, fizycznie nie dałyby rady zmieścić dodatkowych utworów. Dostaliśmy więc dwupłytowe wydawnictwa z mniej więcej sześcioma/siedmioma piosenkami na każdej ze stron.

Po latach fani mają możliwość wzbogacić półkę z płytami o nową, rozszerzoną edycję "Red" i "Blue". Za sprawą rewolucji jaka nastąpiła w świecie technologii (m.in. wspomniane już odnowienie niemożliwych do naprawienia jeszcze przed kilkudziesięcioma latami ścieżek z wokalami Johna Lennona), a także w dobie wciąż ogromnego apetytu na muzykę Beatlesów, obie składanki ukazały się nakładem Universal Music. Tym razem przyozdobione jeszcze innymi piosenkami, które nie znalazły się w finalnej wersji krążków sprzed lat, m.in. "You Really Got A Hold On Me", "I'm Only Sleeping", "Here There and Everywhere"  czy "Glass Onion". Wydano je na różnych nośnikach - począwszy od CD, przez wersję cyfrową Dolby Atmos, a także na trzech płytach winylowych w dwóch wariantach: na kolorowych i czarnych krążkach.

Wieloletni fani Beatlesów bardzo mocno czekali na te składanki. Dlaczego ta premiera jest tak wyjątkowa? Między innymi dlatego, że po raz pierwszy, dzięki pomocy sztucznej inteligencji, możemy rozkoszować się słynnym singlem "Love Me Do" w nowej wersji stereo! Coś, co było nie do pomyślenia przez całe dekady, nareszcie dzieje się za sprawą MAL - technologii opracowanej przez Petera Jacksona (reżyser m.in. "Władcy Pierścieni) i jego zespołu. 

Do początku lat 60. wszystkie płyty były rejestrowane w wersji monofonicznej, a płyty stereofoniczne były rozpowszechniane jedynie w kręgach maniaków hi-fi, którzy płacili za nie krocie. Najpowszechniejsze (i wówczas także najtańsze dla nabywców, czyli głównie ludzi młodych) było mono. I choć albumy Beatlesów od 1963 do 1968 roku były dostępne w obu wersjach, to teraz za sprawą Jacksona i Gilesa Martina (syn George'a Martina, producenta Beatlesów) powstały nowe mixy klasycznych utworów, które pozwalają na nowo zatopić się w geniuszu Johna, Paula, George'a i Ringo. 

Przy wszystkich odnowionych utworach znajdziemy dopisek "(2023 Mix)" - każdy, kto lubi nieco analizować kunszt muzyków, z pewnością będzie dobrze bawił się wychwytując dodane, pogłośnione, ściszone lub lekko odmienione partie basu czy gitary w znanych już przecież od lat przebojach. Nowe edycje "Red" i "Blue" to gratka dla tych starszych fanów, którzy chcieliby znów poczuć się tak, jakby odkrywali Beatlesów po raz pierwszy - nowe mixy dają temu szansę i przede wszystkim nie nudzą. Wielu miłośników Czwórki z Liverpoolu od tych dwóch krążków lata temu zaczynało swoją przygodę z zespołem, więc ci, którzy są z legendami lat 60. na bakier z pewnością powinni spróbować dać pochłonąć się Beatlemanii. 

Nowe wersje składanek Beatlesów. Czym się różnią od oryginału?

Wzbogacenie składanek o nowe utwory dobrze wpisuje się w fakt, że gust ludzi się zmienia. Śmiem twierdzić, że niektóre piosenki, które jeszcze 50 czy 60 lat temu w ich katalogu przechodziły bez echa, dziś przez nowe pokolenie są bardziej lubiane niż kiedykolwiek. Stąd obecność kilku fantastycznych, dodatkowych piosenek: "I Want You (She's So Heavy)", "Hey Bulldog", "Within You Without You" czy "If I Needed Someone".

Czy wielokrotne odświeżanie i wygładzanie starych już kompozycji nie wchodzi już w strefę niszczenia tego, za co Beatlesi byli uwielbiani - inwencji i autentyczności? Nad całym projektem czuwają Paul McCartney, Ringo Starr, a także wspomniany już Martin Junior, więc nie pozostaje nic innego, tylko bawić się tak, jak Beatlesi w XXI wieku nam zagrają. Na szczególną uwagę zasługują nowe wersje utworów z końcowej działalności grupy, jak "The Ballad of John and Yoko" czy "I Am The Walrus". Ta ostatnia bardziej psychodeliczna nie była nigdy w swojej niemal 60-letniej historii.

Co rozczula najmocniej to świadomość, która od dobrych 50 lat była po prostu uznanym faktem - Beatlesi nie istnieją, to już zamknięta historia. Wydanie "Now and Then" ni stąd ni zowąd przypomniało, jak wielkim zjawiskiem na światowej scenie byli i jak wiele chciałoby się jeszcze usłyszeć. Mixy i remixy tego rodzaju często rodzą dyskusje na temat tego, czy w ogóle potrzebna jest jakakolwiek ingerencja w niemal idealne dzieła. Coraz bardziej wymagający słuchacze jednak wciąż zachwycają się Beatlesami jako takimi - bez względu na to, czy mają styczność z wydanym w 1964 roku oryginalnym, monofonicznym winylem, czy też współczesną, odnowioną wersją, która notabene nie odstaje od pierwowzorów. 

Tegoroczna, odmieniona odsłona "Love Me Do" - pierwszej piosenki Beatlesów - otwiera składankę w kolorze czerwonym. Klamrą nowej edycji niebieskiego albumu jest za to premierowe, ostatnie w ich karierze "Now and Then". Teraz czuć, że ta historia nie mogłaby być piękniejsza, a drzwi bardziej domknięte.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama