Skandale Jima Morrisona: awantura w samolocie, prysznic z fanką i obnażanie się na koncercie
Był poetą i wokalistą, ale przede wszystkim artystą, który nie zamierzał wpisywać się w żadne schematy. Kochał wolność, nie znosił zakazów i za każdym razem, kiedy słyszał, że czegoś nie wolno, jasno dawał do zrozumienia, że zasady nie są dla niego. Przypominamy najbardziej skandalizujące momenty kariery Jima Morrisona.
Powiedzieć, że Morrison nie był najgrzeczniejszym muzykiem, to jakby nic nie powiedzieć. Wokalista The Doors uwielbiał wzbudzać kontrowersje, szokować i prowokować. Jego wybryki najczęściej łączą dwie kwestie: alkohol i seks. Muzyk miał na koncie wiele przypadków publicznego oddawania moczu, zdarzyło mu się też zasnąć po pijanemu na wycieraczce przed przypadkowym domem, ale artysta wiele razy udowadniał, że stać go na znacznie więcej.
Areszt zamiast koncertu Stonesów
Swoją znajomość z policją muzyk rozpoczął dość wcześnie. We wrześniu 1963 roku Morrison znalazł się na meczu piłkarskim na Florydzie. Wokalista raczył się alkoholem, krzyczał i obrażał zawodników. To nie wszystko, bo Jim, już podczas zatrzymania, wyciągnął z radiowozu przez otwarte okno parasol i policyjny kask. Ostatecznie artysta usłyszał zarzuty: drobnej kradzieży, zakłócania porządku pod wpływem alkoholu i utrudniania aresztowania. Tym razem Morrison miał sporo szczęścia, bo zostały one wycofane. Pięć lat później nie poszło już tak łatwo. Wokalista został zatrzymany w klubie go-go w Las Vegas, częściowo na własne życzenie.
Morrison postanowił sprowokować ochroniarzy i palił papierosa tak, żeby wyglądało to na palenie marihuany. Ochrona nie wykazała się wyrozumiałością, jeden z bramkarzy rzucił muzyka na ziemię i tak zaczęła się kolejna policyjna przygoda artysty. A raczej skończyła się, bo Jim trafił do aresztu za pijaństwo i zakłócanie spokoju. Nawet dokładne przeszukanie go nie uciszyło, bo za kratkami ciągle krzyczał i obrażał policjantów. Przestał dopiero wtedy, gdy jeden z oficerów "obiecał mu" spotkanie na osobności. Wokalista miał szczęście, ponieważ dziewczyna jego kolegi szybko wpłaciła kaucję. Czy to czegokolwiek Morrisona nauczyło? Absolutnie nie.
W 1969 roku artysta trafił do celi za rozróbę na pokładzie samolotu. Wokalista wybierał się wraz z przyjacielem do Phoenix, na koncert The Rolling Stones. Zamiast Jaggera i spółki panowie oglądali jednak tylko policjantów. Jim był na pokładzie kompletnie pijany, wrzeszczał, kłócił się z załogą i nie słuchał poleceń obsługi. Warto dodać, że w Phoenix artysta mógł wtedy najwyżej słuchać cudzych koncertów. The Doors mieli tam zakaz występowania, jak na ironię, po wcześniejszych wybrykach Jima.
Morrison podpadł też w telewizji. We wrześniu 1967 roku The Doors dostali zaproszenie na serię występów w popularnym "The Ed Sullivan Show". Gospodarz poprosił Jima, żeby zmienił tekst "Light My Fire" na nieco mniej kontrowersyjny. Gitarzysta Robby Krieger nigdy nie ukrywał, że piosenka opowiada o narkotykach, więc propozycja zmiany "Girl we couldn't get much higher" na "Girl we couldn’t get much better" nikogo nie zdziwiła. Morrison się zgodził, po czym... zaśpiewał oryginalny tekst. Nie wiadomo, czy zapomniał, czy zrobił to specjalnie. W każdym razie dla The Doors był to pierwszy i ostatni z siedmiu zaplanowanych występów w telewizji.
Fani czekali, aż gaz łzawiący przestanie działać
Te wydarzenia wydają się jednak drobnostkami w porównaniu do rzeczy, które Morrison potrafił robić w czasie koncertów. A czasami przed nimi, jak w przypadku występu w New Haven w Connecticut w grudniu 1967 roku. Klawiszowiec The Doors, Ray Manzarek, wspominał po latach, że wokalista po prostu "zabawiał" się z fanką pod prysznicem na zapleczu. Zauważył to policjant, który tego wieczoru dbał o bezpieczeństwo muzyków, ale... nie rozpoznał Jima. Funkcjonariusz kazał parze opuścić łazienkę, na co muzyk odpowiedział: "Wal się". Dalsza wymiana zdań odbywała się w podobnym tonie, ale nie trwała długo, bo policjant stracił cierpliwość i potraktował wokalistę gazem łzawiącym. Wybuchła afera, wtedy funkcjonariusz dowiedział się, z kim miał do czynienia i przeprosił. To jednak nie zakończyło sprawy.
Kiedy Jim był już w stanie występować, wyszedł na scenę i trochę pośpiewał, a potem zaczął krzyczeć. Żalił się, że "cały świat go nienawidzi", po czym płynnie przeszedł do obrażania policji. Funkcjonariusza, który potraktował go gazem, nazwał "małą, niebieską świnią". Tego już obecni na miejscu policjanci nie znieśli i Morrison przeszedł do historii jako pierwszy muzyk aresztowany na scenie. Nie trzeba chyba dodawać, że publiczność była wściekła z powodu przerwanego koncertu, wybuchły zamieszki, a do Jima za kratkami dołączyło kilkunastu fanów i dziennikarzy. Ostatecznie policja nie zebrała dowodów winy i sprawa rozeszła się po kościach.
Najgorszym wybrykiem wokalisty było to, co wydarzyło się 1 marca w 1969 roku w Miami. Dinner Key Auditorium było wypchane po brzegi. Organizatorzy koncertu The Doors zdemontowali siedzenia, żeby upchnąć w klubie dwanaście tysięcy osób zamiast zwyczajowych siedmiu. Na miejscu nie działała wentylacja, więc ludzie byli stłoczeni i nerwowi. Kiedy grupa wyszła na scenę, publiczność była wściekła, bo Morrison, który tego dnia pił już od rana, delikatnie mówiąc, nie był w najlepszej formie. To nie wszystko, ponieważ muzyk spóźnił się na lot do Miami, więc koncert dodatkowo zaczął się z opóźnieniem. Gorzej być nie mogło? Otóż mogło - i było. Król Jaszczur zaczął obrażać publiczność, a potem zachęcał ją do wejścia na scenę. Jeden z fanów skorzystał z propozycji i oblał wokalistę szampanem. Jim zdjął wtedy koszulkę, namawiał ludzi do rozbierania się i - według relacji - droczył się z publicznością, a później pokazał jej swoje przyrodzenie.
Tu zeznania są sprzeczne, bo zespół przez lata zaprzeczał, że coś takiego się wydarzyło. Ray Manzarek twierdził nawet, że to skutek zatłoczonej sali i braku wentylacji: "Mieli halucynacje. Przysięgam, ten facet nigdy tego nie zrobił. Nigdy go nie pokazał. To był przypadek masowych halucynacji". Innego zdania były władze, które kazały aresztować muzyka między innymi za nieobyczajne zachowanie i agresję pod wpływem alkoholu. Tu Morrisonowi nie udało się już wywinąć i sprawa trafiła do sądu. Wokalista stwierdził, że propozycja zagrania darmowego koncertu w ramach zadośćuczynienia godzi w jego artystyczną wolność, więc został skazany na pół roku odsiadki. Jim wpłacił kaucję i złożył apelację, co pozwoliło grupie The Doors pracować nad nową muzyką.
Zespół ucierpiał z powodu afery, bo wiele miast zakazywało organizacji koncertów The Doors. Jim niespecjalnie się tym przejął, w tym samym roku wywołał jeszcze wspomnianą "aferę samolotową". Wiosną 1971 roku wokalista wyjechał do Paryża w poszukiwaniu inspiracji. Pomysł chwalili jego koledzy z zespołu, ale pożałowali tego, gdy pewnego dnia dostali telefon z Francji. 3 lipca Jim Morrison został znaleziony martwy w wannie i dołączył do niesławnego "Klubu 27". Sama śmierć artysty również wywołała kontrowersje, bo fani do dziś spekulują, że muzyk ją sfingował, żeby uwolnić się od sławy.
Francuzi chcieli przeniesienia grobu artysty
Chociaż muzyk od lat nie żyje, w pewnym sensie nadal wywołuje skandale. Grób Morrisona znajduje się na słynnym francuskim cmentarzu Père Lachaise. Jest to najbardziej "kłopotliwa" mogiła w tym miejscu, bo fani, którzy odwiedzają Jima, wielokrotnie kradli elementy nagrobka, uprawiali w jego okolicy seks albo zażywali narkotyki. Wszystko po to, żeby uczcić pamięć swojego idola. Francuzi zamierzali nawet usunąć grób ze słynnego cmentarza, ale kiedy policzyli, ile osób go odwiedza i jakie przynosi to zyski, zrezygnowali.
Jim Morrison: 50 lat od śmierci wokalisty The Doors
3 lipca 1971 r. w Paryżu zmarł Jim Morrison. Legendarny wokalista The Doors miał zaledwie 27 lat.