Sam Smith na Mad Cool Festival 2023: Wolność i swoboda [RELACJA]

Sam Smith i tancerze podczas występu / David M. Benett / Contributor /Getty Images

Myślałem wczoraj o Philu Collinsie. Nie dlatego, że bardzo lubię jego solową twórczość i martwię się, czy wszystko u niego w porządku (no może to trochę też). Zaczęło się od tego, że drugiego dnia Mad Cool Festival oglądałem na żywo występ Sama Smitha. Ich unikatowe, choć tak różne od siebie głosy, jakoś samoistnie zawsze kojarzą mi się ze sobą w głowie. Im bliżej końca występu, tym bardziej myślałem już tylko o głosie. To za sprawą naszpikowanych erotycznym podtekstem scen, które wielu widzów mogły mocno zaskoczyć.

Na początek dodam, że Sam Smith w 2019 ogłosił, że jest osobą niebinarną. Odtąd korzysta z neutralnych zaimków, które nie tłumaczą się na język polski.

Wspomniany Collins to moje pierwsze skojarzenie, drugie to Adele. Bo Sam Smith brzmi trochę jak ona, co zostało już kiedyś dowiedzione viralowym filmikiem w sieci. Obojga łączą miękkie i jedwabiste głosy, które pamięta się na zawsze.

Reklama

Powiedzenie, że Smith ma kilka przebojów, mogłoby być dla niego uwłaczające. Od samego początku i wydanego w 2014 roku "Stay With Me" branża miała świadomość, że ma do czynienia z niezłym gagatkiem - posiadaczem głosu jednego na milion ze świetną intuicją muzyczną. Sukces piosenki, a także innych ballad z albumu "In The Lonely Hour" ("I’m Not The Only One", "Lay Me Down" uczynił z niego wielką gwiazdę. Później do imponującej listy dołączyły "Too Good At Goodbyes", "Diamonds" czy "Love Goes". Jego ostatni, całkiem dobry album "Gloria", zaowocował "Unholy" czy "I'm Not Here To Make Friends". A Smith ma dopiero 31 lat, całe dekady hitów czekają.

Dla zobrazowania otoczki koncertu Sama Smitha dodam, że piątek był jeszcze cieplejszy od czwartku. Termometry wskazywały 36 stopni o godzinie 19:30, więc w Madrycie było nieco piekielnie. Drugiego dnia widać było też, że uczestnicy są już całkowicie wkręceni w ten festiwalowy klimat, a w środku tłumów powstawały koła dyskusyjne. Dosłownie - czasem ciężko było wczuć się w koncert wśród niezwykle rozgadanych ludzi. 

Mad Cool Festival 2023: Tak wyglądał koncert Sama Smitha

Sam Smith ma bardzo pracowity czas - aż do listopada jest wraz z zespołem w globalnej trasie koncertowej obejmującej Europę, USA, Japonię czy Amerykę Łacińską. Dodam jeszcze, że miał się pojawić także w Polsce, ale jego czerwcowy koncert został odwołany z powodu choroby artysty. 

Zaczęło się zaraz po dwudziestej. Scenę udekorowano kilkumetrowym posągiem leżącej bogini. Chwilę po wykonaniu pierwszych hitów, skrępowany pod krawatem i złotym gorsetem wyznał, że jest bardzo gorąco, ale nie ma większej radości niż powrót na scenę do tej publiczności. "Będziemy celebrować dziś wolność, miłość i dobrą zabawę" - zapowiedział jeszcze w eleganckim wydaniu zbliżonym do wizerunku z początku kariery.

Pierwsza połowa koncertu była mrugnięciem okiem w stronę fanów tego bardziej soulowego, gospelowego Sama Smitha. Piękne "Stay With Me" czy zapadający w pamięć duet "Lay Me Down" z chórzystką były najbardziej poruszającym momentem tego wieczoru. Tego wieczoru był w świetnej formie - wokalnej, ale także w wyśmienitym nastroju, co było widać, gdy wchodził w interakcję z publiką. W dodatku towarzyszył mu naprawdę wybitny zespół muzyków i pokaźna ekipa tancerzy, którzy przez kilkadziesiąt początkowych minut nie zdradzali tego, co nastąpi w kolejnej fazie.  

Sam Smith i jego piekielny spektakl

Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami zaczęła się celebracja nowego okresu w jego życiu. Sam Smith przebrał się (w sumie doliczyłem się 7 kreacji podczas całego koncertu) po raz kolejny - tym razem z długiej, fioletowej sukni w różowy kostium i rozpoczęła się prawdziwa, dzika dyskoteka. Hedonistyczny, naszpikowany seksem i odniesieniami do niego spektakl wielu ludzi wokół mnie bardzo cieszył. Część jednak chyba nieco się nie spodziewała i trwała w swojej dezorientacji. 

Pomimo pewnego braku niezrozumienia dla tych środków artystycznych na scenie, nie było osoby, która nie płąsałaby do "Gimme" czy hitu "Promises". Porywające muzycznie, taneczne "Lose You" połączono z wyuzdanym tańcem, a tancerki imitujące seks całowały się pogrążając się w hipnotycznej żądzy. To wtedy pierwszy raz pomyślałem, że chyba pora sprawdzić, co dzieje się na innych scenach. Żeby mieć pełen ogląd zostałem jednak do końca. 

Spektakl Sam Smith to droga, którą przeszedł jako człowiek. W trakcie jednak zdałem sobie sprawę, że forma przerosła już treść. Wykonane w końcówce "I’m Not Here To Make Friends" ponownie wkręciło mnie w to disco inferno, ale wężowe pląsy, ocierający się o siebie tancerze i jeszcze więcej erotycznych odniesień po prostu zaczęły mnie nudzić. Na koniec Smith wykonał hit ostatnich miesięcy, "Unholy", przebrany w lateksową bieliznę, nosząc na głowie cylinder z diabelskimi rogami, a w dłoni dzierżąc piekielny trójząb. Dla mnie to za dużo, po prostu.

Mateusz Kamiński, Madryt

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mad Cool Festival | Sam Smith
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy