Rzuciła skrzypce dla narciarstwa. Szybko pożałowała tej decyzji
Talent, charyzma i sporo szczęścia - tego potrzebuje klasyczny muzyk, żeby zdobyć popularność równą gwiazdom popu. Powiedzmy sobie szczerze: takich osób jest naprawdę niewiele. Do tego elitarnego grona należała na pewno skrzypaczka Vanessa-Mae, ale - no właśnie - należała. Karierę gwiazdy przerwała sportowa afera z jej udziałem.
Przekonać fanów techno, że Bach stworzył niezłe bity? Karkołomne zadanie, ale ona nie miała z tym problemu. Vanessa-Mae to skrzypaczka, która w latach 90. zaczęła podbijać świat nowoczesnymi aranżacjami muzyki klasycznej. Jej płyty woziły w samochodach nawet osoby, które ostatni raz kontakt z Vivaldim czy Beethovenem miały w podstawówce, na znienawidzonych lekcjach muzyki. Artystka potrafiła jednak odczarować dla publiczności nawet najbardziej skomplikowane kompozycje.
Pianino, skrzypce i Księga Rekordów Guinnessa
Vanakorn Nicholson, bo tak nazywa się skrzypaczka, urodziła się w Singapurze, ale została adoptowana przez swojego ojczyma i w wieku czterech lat przeprowadziła się do Londynu. Tam błyskawicznie trafiła na lekcje gry na skrzypcach. Było to pomysł chorobliwie ambitnej matki, która wymyśliła sobie, że jej córka zostanie gwiazdą. Dziewczynka miała już wtedy na koncie krótką naukę gry na pianinie, więc muzyka nie była jej obca. Vanessa-Mae okazała się do tego wyjątkowo zdolnym dzieckiem. Artystka zadebiutowała na festiwalu w Niemczech w wieku dziesięciu lat, a jako trzynastolatka została najmłodszą solową instrumentalistką, która nagrała koncerty skrzypcowe i Beethovena, i Czajkowskiego. Nie wierzycie? Zajrzyjcie do Księgi Rekordów Guinnessa.
Artystka miała już na koncie albumy typowo klasyczne, ale jej przygoda z popem rozpoczęła się w 1995 roku, kiedy ukazała się płyta "The Violin Player". Wtedy świat oszalał na punkcie młodej skrzypaczki. Albumy Vanessy-Mae zaczęły sprzedawać się w milionowych nakładach, a utwory z nich trafiały na popowe listy przebojów, na których pojawiały się między piosenkami boysbandów a najnowszymi singlami popularnych piosenkarek. I nikogo to nie dziwiło. Skrzypaczka okazała się muzycznym odkryciem, więc również inne gwiazdy chciały angażować ją do współpracy. Vanessa-Mae wystąpiła na albumie Janet Jackson, kompilacji poświęconej grupie The Beatles, na scenie obok Michaela Jacksona, a nawet otwierała igrzyska paraolimpijskie. Za muzycznymi sukcesami szły oczywiście świetne zarobki. W 2006 roku artystka została uznana najbogatszą osobą w szołbiznesie poniżej 30. roku życia w całej Wielkiej Brytanii. Fortunę skrzypaczki szacowano na 32 miliony funtów.
Skrzypaczka na stoku
Vanessa-Mae miała jednak jeszcze jedną pasję - narciarstwo. Nawet sukcesy na scenie nie pozwalały jej zapomnieć o sporcie. Artystka zaczęła uczyć się jazdy na nartach mniej więcej w tym samym wieku co gry na skrzypcach, więc absolutnie nie był to żaden świeży kaprys. Dzisiaj wielu menedżerów za nic w świecie nie zgodziłoby się na takie narażanie zdrowia, zwłaszcza rąk, przez artystę, który gra na instrumencie i nie może sobie pozwolić na żadne kontuzje. Wtedy jednak nikt nie widział problemu i Vanessa-Mae przeprowadziła się do szwajcarskiego kurortu Zermatt, żeby ułatwić sobie treningi. Artystka chciała reprezentować na igrzyskach olimpijskich Wielką Brytanię, ale praktycznie nie miała na to szans.
Skrzypaczka wykorzystała więc fakt, że jej biologiczny ojciec pochodził z Tajlandii i zarejestrowała się jako tamtejsza narciarka alpejska. Tu zaczęły się schody. Tajlandia, ze względu na klimat, raczej nie może się pochwalić wieloma narciarzami, więc kraj skorzystał z innej opcji. Tamtejsi sportowcy mogli pojechać na igrzyska olimpijskie, jeśli wystartowali w międzynarodowych zawodach i tam udowodnili swoje umiejętności. Co zrobiła Tajlandia? Załatwiła organizację zawodów w Słowenii. Dla Vanessy-Mae była to ostatnia szansa na zdobycie biletu na Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Udało się.
W Soczi artystka była jedną z dwóch osób reprezentujących Tajlandię w narciarstwie. Vanakorn zakończyła slalom gigant jako ostatnia z 67 zawodniczek, ale trzeba przyznać, że aż 23 osoby nie dały rady zrobić nawet tego. Nie chodziło jednak tylko o wynik. Vanessa-Mae przyznała, że samo przeżycie było dla niej niesamowite: "Masz tu światową elitę narciarstwa i jakąś starą, szaloną kobietę, która próbuje dojechać do mety". Poza tym to, że znana gwiazda sprzedająca miliony płyt w ogóle startuje w zawodach, stało się znacznie większą sensacją niż nazwisko ostatecznego zwycięzcy.
Ustawione zawody?
"Skandal" i "Vanessa-Mae" - te słowa nigdy wcześniej nie pojawiały się w jednym zdaniu, ale niedługo po Zimowych Igrzyskach Olimpijskich 2014 to się zmieniło. Do akcji wkroczyła Międzynarodowa Federacja Narciarska i Snowboardowa. Jej działacze na początek na cztery lata zabronili artystce startów w zawodach. Federacja uznała, że impreza w Słowenii, która pozwoliła Vanakorn pojechać do Soczi, była ustawiona. Zarzuty? W organizacji słoweńskich zawodów brali udział współpracownicy skrzypaczki oraz Tajlandzki Komitet Olimpijski, a wszystko miało być przygotowane tak, żeby Vanakorn zakwalifikowała się do startu w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Federacja tłumaczyła, że nawet pogoda w Słowenii była tak zła, że konkursy powinny być odwołane.
Artystka nie mogła pozwolić sobie na takie oskarżenia. Vanessa-Mae zaprzeczyła zarzutom i złożyła odwołanie. Sportowy Sąd Arbitrażowy szybko cofnął zakaz startów, ale to dopiero początek. Ze względu na brak dowodów manipulacji Międzynarodowa Federacja Narciarska i Snowboardowa musiała wycofać zarzuty wobec skrzypaczki i przeprosić ją. Organizacja wypłaciła też artystce odszkodowanie w związku ze zniesławieniem. Nie wiadomo, jak wysokie, wiadomo tylko, że Vanessa-Mae przeznaczyła je na cele charytatywne.
Czy ta sytuacja zraziła artystkę do sportu? W żadnym wypadku. Skrzypaczka próbowała zakwalifikować się do Zimowych Igrzysk w Pjongczangu w 2018 roku, ale nabawiła się kontuzji i musiała zrezygnować. Chociaż przy takim uporze - być może jeszcze zobaczymy Vanessę-Mae na nartach.