Rysiek Riedel we wspomnieniach. 25 lat od śmierci wokalisty grupy Dżem
30 lipca minie 25 lat od śmierci Ryszarda Riedla, niezapomnianego wokalisty grupy Dżem. Jego postać przypomina książka "Rysiek Riedel we wspomnieniach", którą napisał Marcin Sitko, a słowo wstępne przygotował Sebastian Riedel, lider grupy Cree i syn nieżyjącego muzyka.
Żył kolorowo, trochę niebezpiecznie i zawsze centymetr nad ziemią. Nie mieścił się w żadnych ramach. Najpierw szkolnych, później społecznych, a na końcu - własnego zespołu. Jak dał się zapamiętać? Przede wszystkim tak, że nie sposób o nim w ogóle zapomnieć. Ale też jako jeden z największych głosów w polskiej muzyce rockowej.
Człowiek, który współtworzył jedną z największych legend muzycznych w naszym kraju i ten, który na dziesiątkach płyt i tysiącach koncertów - wyśpiewał hymny tak ważne dla ludzi swojego pokolenia. Odszedł młodo, jak wielu jego własnych idoli - Jimi Hendrix, Morrison, czy John Lennon. W pewnym sensie dołączył już do ich panteonu.
Amerykański magazyn "Rolling Stone" nazwał go przecież "ostatnim prawdziwym hipisem". Mowa oczywiście o Ryszardzie Riedlu, o którym ukazała się książka "Rysiek Riedel we wspomnieniach". To prawie pół tysiąca stron zapisanych chwilami z życia muzyka, ale i jego bliskich - rodziny, przyjaciół, muzyków, menedżerów.
Autorem książki jest Marcin Sitko, który napisał m.in. biografię Bogdana Łyszkiewicza (lider zespołu Chłopcy z Placu Broni), książki "The Rolling Stones za Żelazną Kurtyną. Warszawa 1967", "Woodstock 1969. Najpiękniejszy weekend XX wieku", "Marillion. The Iron Curtain", zbiór wspomnień o Mirku Bregule z Universe.
Słowo wstępne napisał syn Ryśka - Sebastian Riedel (lider grupy Cree). Padają w nim szczególne słowa:
"Nigdy nie postrzegałem go osobno jako Ojca i Artystę. Nie patrzyłem na niego jak na dwie różne osoby, zwłaszcza, że takiego podziału w nim samym nie było. Zawsze był po prostu moim Ojcem, kolorowym i niezwykłym człowiekiem, który - wydaje się - zwyczajnie nie mógł wykonywać innego fachu...
Czy moje dzieci są ciekawe swojego dziadka? Nie dopytują się o niego dość często, ale wiedzą kim był. Znają też jego piosenki. Mój syn Rysiek, rozumie, po kim nosi imię, Rysiek senior wciąż jest przecież w naszym domu obecny. Dostałem kiedyś w prezencie jego portret, olejny obraz, który na początku był zawieszony w salonie. Teraz, po przeprowadzce, jest w przedpokoju. Zdarza mi się, przechodząc obok, uśmiechnąć do niego znienacka.
Stale czuję obecność Ojca. Wiem, że jest blisko mnie. Bardzo dużo ze sobą rozmawialiśmy i nigdy nie zostawiał moich pytań bez odpowiedzi. Był cierpliwy. Nauczył mnie wielu rzeczy. Przekazał mi też najważniejsze dla niego wartości, jakimi się w życiu kierował. Zawsze mogłem do niego przyjść. Był moim ojcem, ale i przede wszystkim - przyjacielem".
Swoje wspomnienia napisała, także córka - Karolina Riedel.
"Kiedy byłam dzieckiem, jego utwory były dla mnie po prostu fajnymi piosenkami. Cóż mogłam wtedy wiedzieć o życiu? Życiu, które zawsze było dla Taty największą inspiracją do tworzenia... Dopiero z czasem każdy z tych utworów nabrał dla mnie prawdziwego sensu. Zauważyłam, jakie przemyślenia się w nich pojawiają, jakie mają ukryte znaczenia i ile w nich jest ludzkich wątpliwości, rozterek. Dzięki temu zaczęłam poznawać Tatę na nowo.
Są takie utwory, które cenię szczególnie: 'Klosz' (posłuchaj!), 'Powiał boczny wiatr', 'Nieudany skok' (posłuchaj!) i przepiękna 'Ballada o dziwnym malarzu'. W tych kompozycjach odnajduję po latach człowieka, którego wtedy nie mogłam poznać od strony takich dojrzałych przemyśleń. Kim jest ów człowiek w tej jego muzyce? Mężczyzną o niezwykłej wrażliwości, nieprzeciętnym talencie i problemach, których wtedy zupełnie nie odczuwałam... Człowiekiem, którego potrafię zrozumieć teraz, kiedy sama nie jestem już dzieckiem. Dzisiaj jestem kobietą, w wieku, jaki on osiągnął, kiedy odszedł. Tyle daje mi to do myślenia, był jeszcze tak młody, nasz Tato..." .
CHARAKTER
"Miał niezwykłą naturę, która jednak nie pomagała mu w codziennych, życiowych sprawach. Nie dało się tego nie zauważyć, ale ja to w nim lubiłem. Ojciec zawsze miał w sobie coś z dziecka, chyba nigdy nie wydoroślał i tak przeszedł przez życie. Właśnie dzięki temu nigdy nie zgorzkniał - tak to sobie dzisiaj tłumaczę." - ocenia przytoczony już Sebastian.
Dodaje Kazimierz "Filo" Galaś, przyjaciel i autor tekstów dla zespołu Dżem (to on napisał chociażby kultową już "Cegłę) - "On chciał po prostu żyć tak, jak sobie wymarzył: grać muzykę i dzięki temu prowadzić ciekawe i niezależne życie. Jak się później okazało - udało mu się to, ale tylko połowicznie... Życie, owszem, stało się ciekawsze i nietuzinkowe, ale co do niezależności...
Szybko okazało się, że im bardziej znanym i podziwianym Ryśkiem Riedlem się stawał, tym mniej o sobie decydował. Typowe "coś za coś". Tym bardziej, że nie był stworzony do spraw organizacyjnych i innych około muzycznych "biznesów", przez co menadżerowie mieli z nim utrapienie. Mimo to stał się mitem jeszcze za życia. Co istotne, tym wielkim Ryśkiem Riedlem był tylko na scenie. Poza nią, wraz z upływającymi latami, w ogóle się nie zmieniał. Zawsze był tym samym wrażliwym człowiekiem".
Wspomina Wojciech Denkiewicz, przyjaciel - "Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to fakt, że Rysiek był człowiekiem o nieprzeciętnej wrażliwości - w kontaktach z ludźmi, z naturą, czy ze sztuką. Miałem okazję obserwować go w rozmaitych sytuacjach, na wielu płaszczyznach, i każdego dnia naszej znajomości mówił lub robił coś, co mnie w tym utwierdzało. Nie pomagało mu to wcale w ciągłej konfrontacji ze światem i wymaganiami, jakie ten świat przed nami stawiał. Choroba, z którą żył, nie była pochodną jego słabości (jak mogłoby się najprościej wydawać) i nie była wcale dla niego żadną ucieczką. Wynikała właśnie z tej ponadprzeciętnej wrażliwości.
Pamiętam, jak spotkaliśmy kiedyś ułomnego człowieka, młodego chłopaka. Nikt go nie rozumiał - ani my, ani świat, a on sam siebie chyba najmniej... Rysiek wzruszył się jego losem. Choć nie rozumiał słów chłopaka, rozumiał jego uczucia, poczuł łączącą go z nim nić emocjonalnego porozumienia. Nie zlekceważył tej nieświadomej, bezradnej osoby. Mówię o tym, bo Rysiek miał - charakterystyczny zresztą dla niego - dziwny dar rozumienia ludzi nieoczywistych. Także głodny i zbłąkany pies zawsze mógł liczyć na to, że Rysiek podzieli się z nim swoją ostatnią kanapką. Mam duży szacunek dla ludzi, którzy pomimo wszystko - tak, jak on - idą z tą wrażliwością przed siebie. Nie tuszują jej, nie chowają dla własnej wygody. Rysiek nigdy jej nie maskował. Zawsze był sobą, bez wybielania i udawania. Do bólu."
SCENA
Tutaj ponownie oddajmy głos synowi Sebastianowi: "Obserwując go, jak śpiewał i jak zachowywał się na scenie, doskonale rozumiałem entuzjazm publiczności. Byłem jednym z nich i czułem to samo. Nigdy mi to nie minęło, choć widziałem setki koncertów Dżemu z Ojcem przy mikrofonie."
Mówi Leszek Winder - muzyk, który na początku lat 80. często dzielił scenę z Ryśkiem: "Niewiele osób wie, że przed wejściem na scenę zawsze walczył z dużą tremą. Trema to rzecz szlachetna, żadna słabość, towarzyszy tylko świadomym artystom o dużych możliwościach. Oznacza, że na scenie wydarzy się coś wielkiego i wyjątkowego. Na deskach nie było już po niej śladu, był w swoim żywiole. Typowy frontman.
"Skupiał na sobie uwagę ludzi. Miał jakiś magnetyzm. Kiedy spoglądało się na niego, wiedziało się, że to był "ktoś". Jednocześnie zauważało się, że bardzo dużo się w nim działo, że był w nim pewien tragizm, który skrywał dramat jego życia i tego, co było mu pisane. Do dzisiaj nie potrafię tego wytłumaczyć - patrzysz na człowieka i widzisz więcej niż tylko postać, która stoi przed tobą" - dodaje Waldemar Łata, przyjaciel.
A tak ocenia charyzmę Ryśka Krzysztof "Partyzant" Toczko, który przez kilka lat występował z Dżemem: - "List do M.", "Modlitwę" czy "Balladę o dziwnym malarzu" interpretował w taki sposób, że nie można było przejść obok nich obojętnie, człowiek bał się odezwać, kiedy on występował na scenie w tym repertuarze. Oczy momentalnie się szkliły.
KOWBOJ
Mówi Tadeusz "Ziomal" Szczepański - towarzysz wielu poza scenicznych przygód: "Chcieliśmy być kowbojami! Kiedyś, jeszcze w latach 80., w moje ręce trafił przypadkiem mały sportowy pistolet, kaliber 22. Kupiłem go od kogoś okazyjnie. Naboje udało się zdobyć na targu w Tychach. Rysiek, podobnie jak ja, też fascynował się bronią (te kowbojskie klimaty...). Zdarzyło się raz, że ten pistolet niechcący wypalił Ryśkowi w mieszkaniu. Pocisk trafił w kuchenkę, jakieś dwa milimetry od rurki z gazem...
Gola [żona Ryśka] wściekłaby się niemiłosiernie, gdyby to zobaczyła. Ślad po kuli zakleiliśmy naklejką. Bawiła nas ta broń. Czuliśmy się jak faceci, nie żeby komuś robić krzywdę, ale by sobie po prostu postrzelać. Niecodzienna to była przecież rzecz, jak na nasze ówczesne warunki. Chodziliśmy z tym "ganem" do lasu. Strzelaliśmy do pudełek po papierosach albo celując w drzewa. Potem ktoś do lasu wyniósł szafkę - oddalaliśmy się o dwadzieścia kroków i ładowaliśmy w nią cały magazynek.
Rysiek również do tego miał talent. Jak już "ogarnął" ten pistolet, to zwykle nie chybiał. Miał rękę do celnych strzałów. Nożem też potrafił rzucać jak prawdziwy Indianin. On w ogóle miał kowbojsko-indiańską duszę i swoje szamańskie rytuały. Lubił las. Miał swoje drzewo, do którego modlił się w dzieciństwie podczas zabawy w Indian. Ale potrafił być też bezlitosny, kiedy do niego strzelaliśmy (śmiech).
Sebastian Riedel: - "Zbierał figurki żołnierzyków, ale nie jakichś tam "czterech pancernych", tylko prawdziwych amerykańskich żołnierzy z czasów wojny secesyjnej. Oglądał je uważnie - mundury, buty, kapelusze - i każdą się zachwycał: "Ależ piękne, naprawdę piękne...". Nie można było ich dotykać. Stale też oglądał westerny. Byłem mały, więc mi się to spodobało. Bawiłem się w Indian i kowbojów. Z wakacji w Niemczech przywoziłem kowbojskie kolty i prezentowałem mu: "Patrz tata, jakie fajne, jak prawdziwe...". Zaraz mi jednak ginęły, bo mi je... podbierał. Siedział przed telewizorem, oglądał westerny i bawił się nimi. Zabierał je nawet na koncerty..."
Dodaje Beno Otręba, basista Dżemu: - "Wprost porywało go też wszystko, co było związane z Dzikim Zachodem i kowbojami, a już najbardziej, kiedy byli w tym obecni "indianerzy". Naturalne więc jest, że uwielbiał westerny. Cieszył się bardzo, kiedy ktoś chciał z nim na te tematy rozmawiać. Wyraźnie się wtedy ożywiał. Ja także potrafiłem obejrzeć kilka razy "Rio Bravo" czy "Jesień Czejenów", ale on, pod względem ilości odtworzeń filmów z tego gatunku, bił już tylko własne rekordy. Kiedy przychodziło się do niego, było bardzo prawdopodobne, że będzie siedział z nosem w ekranie. Bywało też tak, że nie wyszedł na scenę, zanim w telewizji nie skończył się film, który oglądał na zapleczu, albo w budce stróża... Ludzie na niego czekali, my też".
PRZEBOJE
Tezę zawartą w poprzednim wątku potwierdza też Wojciech Denkiewicz i szybko przenosi nas w swojej opowieści do tematów muzycznych... : - "Największą Ryśka pasją były westerny, i co do tego nikt - kto go poznał - nie ma żadnej wątpliwości. Jego numer jeden to "Pat Garrett i Billy Kid". Mam dokładnie policzone, że w różnych konfiguracjach towarzyskich byliśmy w kinie na tym filmie dokładnie siedemnaście razy (śmiech).
To właśnie ten film, a w szczególności grana w nim muzyka, zainspirował go do napisania "Whisky". Doskonale to zresztą pamiętam: stukał ten rytm bez przerwy, widziałem, że coś chodzi mu po głowie. Wracaliśmy do miasta z Paprocan i po drodze kupiliśmy w małym sklepie jakieś tanie wino. Usiedliśmy w rowie na jakimś konarze i tam Rysiek zaczął improwizować ten niegotowy jeszcze utwór. Nawet pomyślałem sobie wtedy: "Fajne, coś z tego może być!". Dzisiaj, kiedy słyszę w radiu "Whisky", to w ustach czuję jeszcze smak tego jabola (śmiech).
Wspomina Sebastian Riedel: - "Któregoś dnia oglądaliśmy w telewizji program o motoryzacji, w którym przewinął się temat motocykli Harleya. Bardzo go ten fragment rozbudził. Wstał z fotela i stwierdził, że to dziwne, że nie mieli jeszcze w repertuarze utworu o podobnej tematyce. Wyszedł do sąsiedniego pokoju, a kiedy wrócił, w rękach trzymał kartkę z gotowym tekstem. Tak powstał "Harley mój". To były momenty, zupełnie spontaniczne sytuacje, kiedy coś wpadało mu do głowy i zaraz powstawała piosenka. Pamiętam, że "Detoks" kończył pisać jeszcze w garderobie, tuż przed koncertem.
"Kiedyś zabrał ze sobą mały magnetofon kasetowy. Położył go przede mną na barowym stoliku i powiedział: "Wojtek, posłuchaj tego. Zrobiliśmy utwór o tym, że w życiu piękne są tylko chwile". Wysłuchałem i odpowiedziałem mu: "Rysiek, zobaczysz, to będzie przebój niesamowity!". Jakoś w to nie wierzył albo chciał okazać skromność: "No co ty, Wojtek, aż tak?". Słowa refrenu tej piosenki zostały później, po latach, wyryte na jego grobie..." - dodaje Wojciech Zgirski, przyjaciel.
"Każdą chwilę poświęcaliśmy muzyce i wszystkiemu, co było z nią związane. Za oknami było dużo biedniej niż teraz, ale wokół działo się bardzo wiele ciekawych i wartościowych rzeczy, dzięki którym naprawdę dobrze wspominam tamte lata. Wciąż pamiętam te kluby, te piwnice, gdzie szlifował się jego talent. Bez okien, bez wentylacji... Ale wokół byli sami wspaniali ludzie. "Tam królował blues" - jak sam później napisał w tekście do "Wehikułu Czasu" - sumuje gitarzysta Andrzej Urny.
Wspomina Krzysztof Ranus, organizator wielu koncertów zespołu Dżem: - "Wiemy, że Rysiek miał poważny problem. Kiedyś, w szczerej rozmowie powiedział mi: "Krzysztof, tu nie chodzi o to, żeby nie brać. Chodzi o to, żeby nie musieć brać...". To szczególne słowa. Bardzo prawdziwe i mówią wiele o tej pułapce. Byłem świadkiem, kiedy bez przerwy ktoś do niego podchodził, przed czy po koncercie. Stale ktoś go zaczepiał. Rysiek tego bardzo nie lubił.
W pewnych kręgach zrobiono z niego guru, a on traktował swoją chorobę bardzo osobiście i nawet się jej wstydził. Przykro było mi słyszeć z jego ust słowa: "Krzysztof, bez przerwy ktoś chce mi stawiać piwo i inne rzeczy, ale jeszcze nigdy w życiu nikt nie zaproponował mi kolacji...". Paweł Berger, bardzo ważna i również piękna postać w tym zespole, powiedział kiedyś o Ryśku, że był on jedynym człowiekiem na świecie, który mógł zaśpiewać słowa: "jestem wszystkim, jestem nawet Bogiem, tylko sobą być, sobą być nie mogę...".
Denkiewicz: - Nieustannie nurtowała go myśl: "Czy moja choroba to nie najstraszniejszy egoizm?". Kompletna paranoja. To prawda - wpadł w pułapkę. Momentami widziałem w jego oczach niepokojące przerażenie.
"Czy mam żal o to wszystko? Gdzieś głęboko na pewno. Przede wszystkim chciałabym, żeby był tutaj z nami, żeby uczestniczył w naszym życiu - moim i Bastka. Ile dałabym, żeby znów posłuchać na żywo jak śpiewa, znów wiedzieć jego gesty czy ruchy na scenie. "Wehikuł czasu to byłby cud", naprawdę..." - zamyśla się Karolina Riedel.
Waldemar Łata: Chciałbym, żeby tu był. Po prostu. Chciałbym, żeby cieszył się dziećmi, wnukami. Chciałbym przyjechać do niego jako dojrzały, stary już nieco facet, którym powoli się staję, by móc znów popatrzeć sobie nawzajem w oczy i porozmawiać. Długo nie pokazywałem się w środowisku. Po wielu latach pojechałem na festiwal jego imienia, spacerowałem z Golą i ich najmłodszym wnukiem, leżał w wózku. Bardzo mnie to wzruszyło. Mały był taki podobny do dziadka. Gdyby mógł go zobaczyć w tamtej chwili... Ten widok z pewnością byłby dla niego największą wartością po latach nierozważnego życia i cierpienia spowodowanego chorobą... Świadectwem, że coś ważnego, oprócz muzyki, w życiu osiągnął.
"Nie wiem, czy ludzie to dostrzegali, ale był w nim żal... On naprawdę wewnętrznie cierpiał, widziałem to." - mówi Kazimierz "Filo" Galaś - "Stąd mój szacunek dla niego, dlatego że mimo wszystko potrafił nagrać tak wiele płyt, zagrać tysiące koncertów, wychować dzieci, być dobrym mężem i za to, że nigdy się nie zmienił. To jego zwycięstwo. Rysiek miał w tym całym bałaganie swój honor. Mam w związku z tym małą pretensję do twórców filmu "Skazany na Bluesa", bo wszystko jestem w stanie przyjąć, ale nie to, że Rysiek błagał kogoś na kolanach o działkę. Wszyscy z nas, ale nie on. Miał swoją dumę i pewnych granic po prostu nie przekraczał." - dodaje.
GOLA
Wspomina Jacek Strażecki, przyjaciel: - "Poznali się jako bardzo młodzi ludzie. Gola była piękną dziewczyną. Jedną z najładniejszych w tamtym czasie dziewczyn w Tychach. Miała długie, niesamowicie piękne, ciemne włosy i bardzo zgrabną figurę. Nie było chłopaka, który by się za nią nie obejrzał. Ryśkowi od początku wpadła w oko. Kiedy już ze sobą chodzili, często wykorzystywaliśmy urok Goli, gdy nie mieliśmy na piwo... Namawialiśmy ją, żeby poderwała jakiegoś "gościa do gadki". Ten, najczęściej już po chwili, stawiał jej piwo. Wtedy Gola ulatniała się, a my mieliśmy kufel na dwóch. Szczeniackie, głupie zagrywki, ale fajnie się je wspomina... No i wniosek jest z tej historii taki, że Gola też miała niemałe poczucie humoru.
Gizela Frączek, siostra Goli: - "Pamiętam czasy, kiedy Rysiek przychodził w zaloty do Goli. Siostra była w niego wpatrzona. Zawsze uważała, że jeśli ona jest taka impulsywna, a Rysiek spokojny, to będą się dobrze uzupełniali. Przynosił do nas płyty. Zwykle słuchali wspólnie Jimiego Hendrixa. Rysiek uwielbiał muzykę. Już wtedy było to widać bardzo wyraźnie. Gola nie miała w sobie aż takiej pasji, ale mu towarzyszyła. Nasz ojciec Ryśka akceptował, ale drażniły go jego długie włosy. Pytał się go: "Rysiek, ty je kiedyś zetniesz? Chcesz tak do ślubu pójść?". Rysio uspokajał teścia: "Jak urodzi mi się kiedyś syn, to obetnę!". Gola była w ciąży i pojawił się Sebastian, a Rysiek włosów nie ściął... Kiedy rodziła się Karolina, to miał je jeszcze dłuższe!
Wywołana do tablicy Karolina Riedel: - "Pamiętam z opowieści wszystkie te ich historie z młodości. Na przykład kiedy Tata spóźnił się na ślub, a po nim nie wrócił do domu przez dwa tygodnie... Z czasem Mama mówiła o tym w formie anegdoty, ale w momencie, kiedy to się działo, pewnie nie było jej do śmiechu. Na szczęście, z biegiem lat, życie pozwala nam czasem obrócić trudne chwile w żart. Mama to potrafiła.
Owszem, mieli swoje spięcia, które wynikały głównie z zazdrości Mamy o Tatę. Miała przystojnego, zdolnego i popularnego męża, który połowę swojego życia spędzał w podróżach. Każda kobieta byłaby zazdrosna i ja ją rozumiem (śmiech). Mama miała mocny charakter, ale cechowało ją też spore poczucie humoru. Taka "baba z jajami", jak to się często mówi. Kiedy ktoś "nadepnął jej na odcisk", to - sama byłam tego świadkiem - potrafiła taką osobę bez pardonu wyrzucić za drzwi i nie martwić się, jak to będzie odebrane. Tata lubił to w niej. Czuł się przy Mamie pewnie i bezpiecznie (śmiech).
Z Golą byli fantastyczną parą. Rysiek szczerze ją kochał, była jego największą miłością, przyjaciółką, partnerką, kochanką, matką ich dzieci. Bardzo mocna relacja. Sporo trudnych chwil razem przeszli. Wciąż mam w pamięci taki obrazek z 1980 roku, kiedy byli u mnie razem i Gola ręcznie wykonywała bilety na koncert Dżemu. Rysowała je, wypisywała. Później jechaliśmy na miejsce koncertu, ona stawała na jakieś dróżce, którą ciągnęli ludzie, i sprzedawała je, by zarobić na zakup kilku potrzebnych rzeczy. Zawsze razem." - dodaje Wojciech Zgirski.
Sebastian: - "Wciąż pamiętam, jak puszczałem im piosenki The Eagles - tańczyli wtedy w pokoju, sami...".
PRZYCHODZI W SNACH
Mówi Mirosław Bochenek, autor tekstu do piosenki "Autsajder": - "Śnił mi się kiedyś. Nawet kilka razy. Zawsze uśmiechnięty. Raz siedział gdzieś nad wodą, spojrzał na mnie wymownie i kiwnął głową, że jest dobrze. Jestem o niego spokojny. Wiem, że wszystko mu się tam po drugiej stronie poukładało. Bo co on zrobił złego w życiu? No, może swoim bliskim trochę... nie mnie oceniać. Ale wierzę, że Bóg ma czułą wagę - nawet gram dobra może przeważyć".
Waldemar Łata: "Do dziś prowadzę z nim wewnętrzny dialog. Rozmawiam z nim... To bardzo osobiste, intymne chwile".
"Często mi się śni. Chcę mu wtedy opowiedzieć o tylu rzeczach. O tym, ile się u mnie dzieje, ile się zmieniło. Bardzo chcę mu powiedzieć, że jestem szczęśliwy, ale nie potrafię tego zrobić. Milczę. On też nic nie mówi. Rozumiemy się bez słów. Przyglądamy się sobie. Jest taki, jakim go zapamiętałem. Takie są moje z nim spotkania. Czuję wtedy spokój. To są dobre sny i w ogóle mnie nie niepokoją." - mówi Sebastian Riedel.
"Czasami się do niego zwracam, rozmawiam z nim, pytam... Podobnie mam z Mamą. Kiedyś, gdy siedziałam smutna w łóżku, zbierało mi się na płacz, prosiłam ich więc: "Mama, Tata, pomóżcie...", i w tym momencie poczułam takie ciepło, jakby ktoś mnie tulił do siebie, jakby kładł mi rękę na ramieniu... Poczułam ulgę, zrobiło mi się tak dobrze i zasnęłam błogim snem.
Kiedyś poprosiłam Tatę o dobrego chłopaka, może męża... Byłam wtedy za granicą, z perspektywą pozostania tam. Pamiętam, że nawet pozwoliłam sobie pofantazjować w tej "rozmowie": "Tato, i fajnie by było, żeby się nazywał Carlos! Tak pasuje to do Karoliny...". Kilka dni później przedstawił mi się człowiek o tym imieniu. Jesteśmy ze sobą już dwunasty rok (śmiech). Później miałam jeszcze kilka snów. Jeden z nich dość intrygujący: "Chodź, chodź, on zaraz tu będzie", ktoś, mówiąc te słowa ciągnął mnie za rękę po jakichś schodach. Korytarz był kręty, ale szliśmy w górę. "Chodź, zaraz tu będzie", ciągle słyszałam.
Pojawiły się jakieś tłumy ludzi. Wyczuwałam atmosferę oczekiwania, niecierpliwość tego tłumu, ale nadal szłam za tą osobą. W pewnym momencie skądś wyszedł Tata i ci ludzie, w swej euforii i podnieceniu, zamilkli. Wiadomo było, że wyszedł do nich ktoś ważny. A ja krzyknęłam tylko: "Tata!" i uścisnęłam się z nim. Powiedział do mnie: "Nie mogę z tobą iść, oni mnie tam potrzebują, mam teraz ważne zadanie". W tym momencie obudziłam się. Obudziłam się z wrażeniem, że mój Tata, tam u góry, ma teraz faktycznie jakąś ważną funkcję (śmiech) - kończy córka Karolina.
Wszystkie wypowiedzi pochodzą z książki "Rysiek Riedel we wspomnieniach" autorstwa Marcina Sitko. Słowo wstępne napisał Sebastian Riedel. Do książki dołączona jest płyta kompaktowa z niepublikowanymi wersjami piosenek Dżemu z głosem Ryszarda Riedla. Książkę można zamówić pod adresem www.rysiekriedel.pl.