Rob Pilatus: 20 lat od śmierci członka Milli Vanilli
20 lat temu, 3 kwietnia 1998 roku, w wieku 33 lat zmarł znany z Milli Vanilli Rob Pilatus, postać, której tragiczny życiorys naznaczony był jedną z największych kompromitacji w historii muzyki rozrywkowej.
Urodzony w Nowym Jorku Robert Pilatus był synem Niemki i amerykańskiego żołnierza. Rodzice oddali jednak małego Roba do adopcji - przyszły gwiazdor wychowywał się w niemieckiej rodzinie w Monachium.
Młody, kilkunastoletni Rob pracował jako model i tancerz. W 1987 roku śpiewał w chórkach zespołu Wind podczas Konkursu Piosenki Eurowizji. Rok później połączył siły z Fabricem Morvanem w ramach duetu Milli Vanilli. Za projektem stał producent Frank Farian, który sterował karierą młodych "wokalistów".
Skandal, który pogrążył Milli Vanilli
Początkowo szło im fantastycznie: platynowy album "Girl You Know It's True", hity z pierwszych miejsc list przebojów - "Girl I'm Gonna Miss You", "Baby Don't Forget My Number", "Blame It On The Rain"... Świat stał przed nimi otworem. Wkrótce wyszło jednak na jaw, że Rob i Fab to... oszuści, którzy tylko udają piosenkarzy.
Młodzi gwiazdorzy byli jedynie twarzami projektu, a w studiu zastępowali ich inni wokaliści: Charles Shaw i Brad Howell. Na koncertach śpiewali z playbacku, co wykryto w 1989 roku podczas występu w Connecticut. Wówczas zacięła się taśma z przebojem "Girl You Know It's True", a zestresowani członkowie Milli Vanilli uciekli ze sceny.
W 1990 roku zespół otrzymał nagrodę Grammy za album "Girl You Know It's True" (amerykańskie wydanie nieco zmienione w stosunku do europejskiej płyty nosiło tytuł "All Or Nothing"), jednak na skutek krytyki mediów decyzja została cofnięta.
Milli Vanilli to jedyny zespół w historii, któremu odebrano nagrodę Grammy.
Tragiczny epilog
Wskutek gwałtownego załamania kariery, Rob wpadł w depresję. W show-biznesie, gdzie uchodził za postać zhańbioną, nie miał już czego szukać. Uzależnił się od narkotyków i alkoholu, próbował popełnić samobójstwo. Po skazanej na porażkę próbie reaktywacji Milli Vanilli przestał rozmawiać z Fabem. W 1996 roku trafił na trzy miesiące do więzienia za napaść, wandalizm i rabunek.
Dwa lata później podjęto kolejną próbę wskrzeszenia Milli Vanilli. Powstał nawet (nigdy niewydany) album "Back and in Attack", na którym duet śpiewał naprawdę. Jednak w przededniu trasy koncertowej Rob przedawkował alkohol i leki na receptę we frankfurckim hotelu. Śledztwo wykazało, że przedawkowanie było wypadkiem, a nie samobójstwem.
"Zostaliśmy ukrzyżowani"
Jedyny żyjący członek Milli Vanilli po śmierci Roba skrytykował hipokryzję branży rozrywkowej.
"Autentyczność - a cóż to jest?" - pytał, wskazując na występy z playbacku podczas koncertów, kręcenia teledysków i wykorzystywanie efektów w studiu (choćby auto-tune).
"To nie chodzi o autentyczność, lecz o rozrywkę" - podkreślał Fab Morgan w rozmowie z "USA Today".
Jego zdaniem, Milli Vanilli zostali "rzuceni na pożarcie". "Teraz wszędzie widzimy to, za co zostaliśmy ukrzyżowani" - zauważył Morvan.