Pearl Jam: 30 lat płyty "Ten". 10 ciekawostek

Eddie Vedder (Pearl Jam) tuż przed premierą płyty "Ten" - lipiec 1991 r. /Steve Eichner/WireImage /Getty Images

27 sierpnia mija 30 lat od premiery płyty "Ten", debiutu grupy Pearl Jam, dzięki której zespół został legendą muzyki grunge. Poniżej znajdziecie 10 ciekawostek związanych z tym przełomowym wydawnictwem, które razem z "Nevermind" Nirvany do dziś zaliczane jest do klasyki gitarowego grania z lat 90. XX wieku.

W połowie września 1990 r. Eddie Vedder na czterościeżkowym magnetofonie dogrywa wokale do instrumentalnych kompozycji, które otrzymał podczas spotkania w hotelu w Los Angeles z muzykami tworzącymi wówczas grupę Mother Love Bone: basistą Jeffem Amentem i gitarzystą Stone'em Gossardem. Na wokalistę zwrócił im uwagę perkusista Jack Irons, mający już za sobą występy w Red Hot Chili Peppers.

Ament, Gossard i drugi gitarzysta Mike McCready nie mieli wówczas ani perkusisty, ani wokalisty, ale pracowali w Seattle nad nowym projektem.

Reklama

Surfujący Eddie Vedder: Nie złapałem wtedy żadnej fali, może za wyjątkiem jednej, za to jak wielkiej

"Taśmę bez wokali, którą dał mi Jack, zabrałem do pracy na nocną zmianę. Miałem więc czas dobrze się z nią zapoznać, a następnego dnia poszedłem nad ocean. Musiałem posurfować. To siedziało w mojej głowie. Wróciłem, napisałem trzy teksty i tego samego dnia wysłałem całość pocztą" - wspominał później wokalista [cytat za: "Pearl Jam: Twenty"; większość cytatów w tym tekście pochodzi z tej książki].

Wspomniane teksty powstały do miniopery nazwanej "Momma-Son", na którą złożyły się utwory "Alice", "Once" i "Footsteps". Dwa pierwsze nagrania w niemal takiej samej formie trafiły później na płytę "Ten". Po telefonie od muzyków Vedder szybko przyleciał do Seattle, gdzie zagrał po raz pierwszy z Amentem, Gossardem, McCreadym i nowym perkusistą Dave'em Krusenem. Po tygodniu wrócił do siebie do San Diego, gdzie wciąż pracował na stacji benzynowej.

Pod koniec listopada 1990 r. wokalista spakował się do pickupa Toyoty i wyruszył w trwającą kilkanaście godzin podróż na północ. Początkowo pomieszkiwał w sali prób lub piwnicy domu Kelly'ego Curtisa (tam spotykał się z Jerrym Cantrellem, gitarzystą Alice In Chains).

"Pracowaliśmy przez cztery czy pięć godzin, szliśmy coś zjeść i wracaliśmy do pracy na następne pięć godzin. Nikt z nas nie czuł się wcześniej aż tak pewnie, jeśli chodzi o zespołowe komponowanie muzyki. Uwielbialiśmy tworzone wspólnie utwory i wyczuwaliśmy drzemiący w nich potencjał" - mówił Ament.

"Wszystko zazębiało się samoistnie" - mówi Vedder. - "Nikt nie wywierał presji. Był to swego rodzaju fenomen. Każdy z nas zajmował się muzyką przynajmniej od sześciu, siedmiu, ośmiu lat i grał w różnych zespołach, a mimo to czuliśmy, że dzieje się coś, czego odtąd nie doświadczyliśmy, coś co wynikało ze szczerości i sposobu, w jaki to wszystko z nas wypływało".

Mookie Blaylock zmienia się w Pearl Jam

Nowy zespół tymczasowo otrzymał nazwę Mookie Blaylock. Tak nazywał się koszykarz drużyny New Jersey Nets - kolekcjonerska karta z jego wizerunkiem zaplątała się do pudełka na kasety, gdzie zespół przechowywał swoje demówki.

Pod tym szyldem grupa 22 października 1990 r. zagrała swój pierwszy koncert w Seattle, na który przyszło ok. 200 osób, w tym m.in. muzycy Soundgarden (wokalista Chris Cornell brał udział w projekcie Temple Of The Dog, który powstał po śmierci Andrew Wooda, wokalisty Mother Love Bone).

"Każdy z nas to mocno w środku przeżywał, ponieważ było to coś nowego i chcieliśmy, żeby wszystko dobrze wyszło. Eddie trochę panikował, śpiewał bowiem przed ludźmi grającymi na co dzień w popularnym Soundgarden" - opowiadał Jeff Ament.

Pearl Jam nie miał nawet prawdziwej nazwy, gdy z początkiem 1991 roku wyruszył w pierwszą trasę, posiadał za to muzykę, która już wkrótce miała się przeobrazić w jeden z najbardziej kultowych albumów we współczesnej historii rocka - to zdanie z "Pearl Jam: Twenty" jest dobrym podsumowaniem przeobrażenia Mookie Blaylock w Pearl Jam, do którego doszło w marcu 1991.

Eddie Vedder w wywiadach opowiadał, że nazwa pochodzi od halucynogennego dżemu jego prababci Pearl, która niby poślubiła indiańskiego wodza (w rzeczywistości jej mężem był imigrant z Danii). Później okazało się, że była to wymyślona historia, a faktycznie zespół połączył słowo "Pearl" z "jam", od rozciągniętych wersji koncertowych z występu Neila Younga.

Tytuł debiutanckiego albumu "Ten" pochodził od dziesiątki, którą na koszulce nosił Mookie Blayckock.

Pearl Jam: Nie chcieliśmy marnować czasu

Ament i Gossard nie chcieli popełniać błędów, które przytrafiły się na początku współpracy Mother Love Bone z wytwórnią PolyGram. "Nie chcieliśmy marnować czasu i każdy z nas podchodził do tego tak samo. Jedyną i najważniejszą rzeczą w naszym życiu było wtedy tworzenie tej płyty" - mówił basista.

Muzyk uważał, że nagranie płyty Mother Love Bone kosztowało zbyt dużo, dlatego ustawili budżet na 75 tys. dolarów, a resztę zaliczki przeznaczyli na kupno lepszych instrumentów i sprzętu nagłaśniającego, a także pokrycie opłat za salę prób.

"Wszyscy czuliśmy to samo - musieliśmy zmierzyć się ze stratą, samotnością i naprawdę zaczynaliśmy to rozumieć. Byliśmy obolali. Na szczęście Stone chwytał za gitarę i przekuwał ten ból w muzykę" - to jeszcze słowa Amenta.

Pearl Jam i "Jeremy": Kiedy giniesz, nic się nie zmienia

To basista Jeff Ament jest odpowiedzialny za największy przebój z "Ten" i chyba najbardziej rozpoznawalny utwór Pearl Jam - w dużej mierze z powodu kontrowersyjnego teledysku, który miał imponującą rotację w MTV. Piosenka została skomponowana na początku na gitarze akustycznej, a później na bardzo "egzotycznym" instrumencie, jakim jest 12-strunowy bas.

Vedder napisał tekst zainspirowany historią z dzieciństwa i artykułem o 16-letnim Jeremym Wade Delle'u, który zastrzelił się na oczach kolegów z klasy podczas lekcji angielskiego. Tragedia miała miejsce w Teksasie w 1991 roku. Wokalista zapewniał, że piosenka nie jest nawoływaniem do samobójstwa, a wręcz przeciwnie. "Kiedy giniesz, nic się nie zmienia. Świat pędzi dalej, a ciebie nie ma. Najlepszym rewanżem jest żyć dalej i pokazać im, kim jesteś. Pokazać, że jesteśmy mocniejszy od tych ludzi" - powiedział w rozmowie z rozgłośnią KISW FM.

"Ostatecznie wyszedł z tego tekst o bardzo mocnej wymowie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze na czym tak naprawdę polega komponowanie muzyki. Większość polegała na emocjach, które generował Ed" - mówił Jeff Ament.

1 sierpnia na antenie MTV premierę ma nakręcony w Londynie przez reżyser Marka Pellingtona teledysk "Jeremy". W tytułową rolę wcielił się aktor Trevor Wilson. W końcowej scenie Jeremy wchodzi do klasy, wkłada broń do ust i naciska spust - wówczas obraz rozbłyska światłem i zapada w czerń. Na koniec widzimy postaci uczniów splamione krwią nastolatka.

Zespół za "Jeremy" otrzymał cztery statuetki MTV Video Music Awards 1993, a także dwie nominacje do Grammy.

Pearl Jam i "Alive": Fikcja oparta na rzeczywistości

Kolejny wielki przebój z debiutanckiego albumu ma również korzenie w faktycznych wydarzeniach. Tym razem chodziło o odkrycie Veddera, że człowiek, którego uważał za swojego biologicznego ojca, nim faktycznie nie był. W utworze frustracja matki bohatera prowadzi do kazirodztwa - syn bardzo przypominał ojca jej dziecka.

"Fikcja oparta na rzeczywistości. W pewnym sensie był to sposób na wyrzucenie tego z siebie" - mówił Vedder.

Czarno-biały teledysk nakręcono podczas jednego z koncertów w Seattle. Reżyserią zajął się Josh Taft, długoletni przyjaciel Stone'a Gossarda. Klip pokazuje energię pierwszych występów grupy, z Eddiem Vedderem wspinającym się na sprzęt oświetleniowy i fanami skaczącymi ze sceny.

W klipie do "Alive" w składzie grupy pojawił się perkusista Matt Chamberlain, który w lipcu 1991 r. zastąpił mającego poważne problemy z alkoholem Dave'a Krusena. Nowy muzyk dostał ofertę stałego zatrudnienia, którą jednak... odrzucił, wybierając studia w Nowym Jorku i pracę przy telewizyjnym programie "Saturday Night Live". Chamberlain (późniejszy perkusista m.in. Soundgarden) zaproponował swojego przyjaciela - Dave'a Abbruzzese, który z Pearl Jam dokończył trasę promującą "Ten".

Pearl Jam i deszczowy "Oceans"

Autorami muzyki do tej akustycznej perełki są Vedder, Gossard i Ament. Z "Oceans" wiąże się ciekawa historia powstania tekstu. Otóż w trakcie próby Vedder został poproszony o wyjście na zewnątrz i wrzucenie monet do parkometru. Kiedy to uczynił, okazało się, że drzwi do studia zatrzasnęły się, a pozostali muzycy nie słyszą jego pukania z powodu głośnej gry na instrumentach.

"Zaczął padać deszcz. W kieszeni miałem kawałek kartki i długopis, a oni grali ten utwór. Słyszałem jedynie bas dochodzący zza ściany. Tak więc napisałem tekst jedynie do basu. Nie starałem się nawet słuchać całości piosenki" - wspomina Vedder, który dostał się do środka, wyczekując na moment, gdy jego koledzy przestaną grać i będą w stanie usłyszeć jego łomotanie do drzwi. Dodajmy, że utwór to swoisty hołd dla surfingu, którego wokalista jest wielkim fanem (co widać w klipie do piosenki).

Pearl Jam i "Black": Wiem, że będziesz gwiazdą

"Black" to jeden z najwspanialszych utworów Pearl Jam, ballada o wielkim potencjale komercyjnym. Szefowie wytwórni płytowej chcieli nawet wypuścić utwór na singlu, ale zespół postawił stanowcze veto.

"To zbyt kruchy utwór i zostanie zniszczony przez show-biznes" - tłumaczyli muzycy, dzwoniąc jednocześnie do dyrektorów rozgłośni radiowych, by mieć pewność, że singel nie trafi do eteru.

"Wiem, że pewnego dnia twe życie będzie piękne / Wiem, że będziesz gwiazdą / Na czyimś nieboskłonie / Dlaczego nie na moim?" - śpiewa Eddie Vedder.

Pearl Jam: Po tym wszystkim musiał się upić

"Słowa ze mnie po prostu wyleciały. Ciężko to wspominać, bo dotyczyło życia lub śmierci" - mówił wokalista o "Release", kolejnym z autobiograficznych utworów.

Słysząc jak Gossard majstruje przy jednostajnym riffie, wokół którego reszta zaczęła budować kompozycję, Vedder poszedł do mikrofonu, by wylać z siebie głęboko zakorzenione emocje związane z ojcem, którego nie znał: "Poczekam w ciemnościach aż do mnie przemówisz / Otworzę się / Uwolnij mnie".

"Zaczęli grać, a ja zacząłem śpiewać" - mówi Vedder o "Release", który początkowo trwał prawie 10 minut. "Po wszystkim musiałem się upić. Wyszedłem na niewielki korytarz, podszedł do mnie Jeff i powiedział: 'Wszystko w porządku?'. Przez chwilę nie mogłem dojść do siebie. Większość tekstu powstała przy pierwszym podejściu. Wróciłem do hotelu, usiadłem na parapecie i dokończyłem resztę. Uświadomiłem sobie, że wszyscy znaleźliśmy się w tym samym miejscu. Ja wciąż myślałem o sprawach związanych z ojcem i o tym, co straciłem, ich myśli biegły zaś ku Andy'emu. Nie znaliśmy się, ale nasza sytuacja wyglądała podobnie i wszystko to w pewien sposób przeniknęło do pierwszych utworów".

Pearl Jam zdrajcą ideałów?

Debiutancki album Pearl Jam, który trafił do sklepów 27 sierpnia 1991 roku, nie od razu zrobił furorę na listach bestsellerów płytowych. Sprzedaż albumu nabrała rozpędu dopiero w roku następnym, kiedy to "Ten" trafił na 2. miejsce listy najchętniej kupowanych płyt w Ameryce. To wówczas pojawiły się zarzuty o "sprzedanie grunge'owych ideałów".

Pojawiło się wielu menedżerów węszących wokół zespołu, z wytwórni płynęły naciski, jak choćby o wypuszczenie "Black" na singla. Eddie Vedder dostał propozycję reklamowania bielizny Calvina Kleina, ponoć też była mowa o pidżamach.

"Nie daję rady, muszę przystopować, nie chcę tego robić" - mówił Vedder.

Ostatecznie "Ten" w samych Stanach Zjednoczonych rozszedł się w ponad 13-mln nakładzie, trafiając też na szczyt zestawienia 10 najwspanialszych debiutów przygotowanych przez czytelników "Rolling Stone" (2013 r.). Pierwszy album Pearl Jam można odnaleźć również w czołówce takich list, jak m.in. "100 najlepszych płyt lat 90." czy "500 płyt wszech czasów".

Pearl Jam: To dopiero początek

"10 płyt, 20 lat na scenie, ale nie pamiętam żadnego koncertu zagranego na pół gwiazdka, zawsze był prawdziwy ogień" - wspominał basista Jeff Ament. To właśnie zaangażowanie, połączone z niezwykłą więzią z publicznością przebija z każdej sekundy filmu "Pearl Jam Twenty" w reżyserii przyjaciela Camerona Crowe'a, który miał na koncie kultowy obraz "Singles" (polski tytuł "Samotnicy"), który dodatkowo napędził popularność nurtu grunge, będący dla wielu nastolatków opowieścią o pokoleniu X.

Końcówka filmu "Pearl Jam Twenty" pokazuje tę więź bardzo dobitnie: dłuższy fragment zaśpiewanego przez fanów "Better Man" z koncertu z 2009 roku i wypowiedzi dwóch fanów. Pierwszy z nich wziął dwa tygodnie urlopu, by zobaczyć Pearl Jam na dziewięciu koncertach. Drugi zaś stwierdza krótko: "Myślę, że to dopiero początek".

Zespół nie zwalnia tempa - poza świętowaniem 30-lecia "Ten" szykuje się do trasy koncertowej, która z powodu pandemii koronawirusa została przeniesiona na 2022 r. W jej ramach Amerykanie wystąpią 14 lipca 2022 r. w Tauron Arenie Kraków.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pearl Jam
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama