"Otwarcie na nowe style"
Powrót do aktywności, nagrania i premiera trzeciego albumu "The Day In The Year Of Candles" pod koniec 2011 roku - wszystko to było sporym zaskoczenie dla fanów Serpentii. Choć, jak mówi w rozmowie z Bartoszem Donarski Ivy, "pomysły chodzą po głowie", przyszłość krakowskiej formacji nie jest oczywista.
Grający na basie wokalista Serpentii opowiedział nam również o przyczynach tak długiej nieobecności, nowym pomyśle na muzykę, procesie powstawania płyty i gościnnym udziale cenionego krakowskiego aktora Krzysztofa Globisza.
Wróciliście właśnie z nową płytą po - jak się wydaje - latach niebytu. Tu i ówdzie można przeczytać, że w 2007 roku zespół przeniósł się do Londynu, zmienił nazwę, po czym znikł. Wyjaśnisz tę nieco zawiłą historię?
- Po nagraniu "Nails Enigma" ja oraz Chriser wyjechaliśmy do Londynu był to koniec 2004 r. Po paru miesiącach rozwiązaliśmy zespól. Gdzieś około 2006 r. zagraliśmy sporadyczne koncerty z Green Carnation i Exodus. Od 2007 ruszyły prace nad "The Day In The Year Of Candles". Rozpoczęliśmy od nagrania perkusji w "Studio X" w Olsztynie. Niestety nie byliśmy zadowoleni z tego nagrania. Zaczęły się problemy ze składem, Chriser postanowił odejść i zająć się rzeczami dla niego ważnymi.
- Potem był Painfields, który miał być jakaś alternatywą, ale skład też się nie sprawdził, czegoś nam brakowało... Postanowiłem zająć się nauką na Music Institute. Jednak myśl o tym, że nasza prawdopodobnie najlepsza płyta nigdy nie wyjdzie, trochę prześladowała, tak jak i moich bliskich znajomych, którzy słyszeli tę płytę w formie przedprodukcji. Postanowiłem doprowadzić temat do końca i tak 30 listopada udało się w końcu wydać nasz "Chinese Democracy" (śmiech).
Od wydawania poprzedniej płyty minęło ponad sześć lat. Obawialiście się trochę tego powrotu?
- Szczerze - nie, bo czego mieliśmy się bać? Mamy nowy materiał, nowe pomysły itd. Jak to powiedział producent Elvisa Presleya - dobre utwory zawsze zostają dobrymi utworami, a ja przeczuwałem, że mamy parę takich kawałków. Pewnie miałbym stracha, jakbym wiedział, że coś jest nie tak i nowa płyta będzie gorsza od "Nails Enigma", ale jestem zadowolony i spełniony zarazem. Teraz zamykam jakiś etap w moim życiu niekoniecznie pozytywny, a przy okazji udało się coś zrobić konstruktywnego i będzie pamiątka z tego okresu.
"The Day In The Year Of Candles" przynosi muzykę, którą trudno jednoznacznie skategoryzować, tym bardziej w ramach melodyjnego death metalu, z którym często dotąd was kojarzono. Czy można więc mówić tu o swego nowym kierunku w muzycznym rozwoju Serpentii?
- Tak, kontynuujemy co zaczęliśmy na poprzednich produkcjach, tyle że się cały czas rozwijamy i dodajemy do gara nowe rozwiązania. W gatunku metal coraz ciężej znaleźć coś ambitnego i ciekawego zarazem. Dlatego słuchamy teraz częściej innych gatunków muzycznych i to na pewno przekłada się na nasza muzykę. Staramy się, żeby nie znudzić muzyką. Darowaliśmy sobie "pouczanie" słuchaczy. Otworzyliśmy się na nowe style i to słychać na nowej płycie.
Część zawartych tu utworów brzmi bardzo ciężko, nowocześnie i zawile, inne wypadają z kolei bardziej melodyjnie, przebojowo, czasami poetycko i melancholijnie. Czy ów - nazwijmy to - dualizm był zamierzonym zabiegiem, których niejako koresponduje z tym, o czym opowiadacie na nowej płycie?
- Dokładnie. Trafiłeś w sedno! Jest mnóstwo agresji czy nawet furii, ale z drugiej strony mamy uczucia, które prowadzą do gniewu. Nasi bohaterowie są aniołami lub demonami, starałem się, żeby nie byli papierowi, żeby dawali inspiracje. Słyszałem opinie, że nasz materiał jest "wolny"; prawdę mówiąc nie zwróciłem na to uwagi. "The Day..." to materiał, który jest naprawdę odpicowany. Gramy to, co lubimy, jeśli nie władowaliśmy szybkich temp to prawdopodobnie ich nie potrzebowaliśmy. Jakby były potrzebne, to by się na płycie znalazły. Melodia zawsze gdzieś się u nas pojawiała, myślę że Pink Floyd zrobił swoje, jak i parę nowych zespołów, których słuchaliśmy (Jesu, Mono, Envy, Capricorns).
Znów zdecydowaliście się na tzw. koncept-album. Skąd to zamiłowanie do tej formy wyrazu?
- Ta fascynacja pojawiła się przez płyty Kinga Diamonda, którego namiętnie słuchaliśmy. Do tego zawsze inspirowały mnie filmy, może po części też przez nie zaczęliśmy się w to bawić. Czasami zastanawiam się nad jakimiś szczegółami np. obrazu, które prowadzą mnie do własnych konkluzji; potem gdzieś jakaś idea zakiełkuje i zaczynam się wkręcać w temat.
Studio, w którym nagrywaliście tym razem nie jest chyba tradycyjnie metalową sadybą. Co skłoniło was do uderzenia - jak się okazało słusznego - właśnie tam?
- Jest parę miejsc, gdzie możesz nagrać solidnie materiał, ale po co pchać się do studia "Hertz", które jest oblegane, jak kiedyś "Selani", jeśli możemy zrobić płytę z człowiekiem, który wie jak to zrobić w Krakowie. Nie musimy nigdzie jechać - jesteśmy na miejscu i możemy spokojnie wrócić do domu i zregenerować się na następny dzień. Do tego Jarek Baran, który zna nas dobrą dekadę, wiedział czego od niego oczekujemy. Miało być mocno i przejrzyście, i w klimacie.
Przez skład Serpentii przewinęło się wielu muzyków. Obecnie, wnioskując po książeczce, w szeregach zespołu figurują trzy osoby. Zgadza się? No i czy tak pozostanie?
- Nie. Nigdy nam nie pasowało grać jako trio. Niestety nie jesteśmy utalentowani jak Rush (śmiech). Na pewno będzie skład czteroosobowy ze względu na wszelkie harmonie i efekty, które trzeba będzie otworzyć na koncertach - my musimy mieć dwie gitary, to jest nasze brzmienie. Na "Nails..." nagrywaliśmy w trójkę, ale na koncertach już wspierał nas Coochis. Tak samo będzie teraz, właśnie zaczęliśmy szukać gitarowego; jak ktoś jest chętny to zapraszam!
Jednym z najlepszych numerów, a jednocześnie innym od reszty, jest zamykający "Psalm bezskrzydły". Wyjaśnisz genezę tej kompozycji?
- Na początku miał być to kawałek instrumentalny w klimacie filmowym z jakimiś samplami, ale potem przypomniałem sobie o tekście, jaki dostałem od Wojtka Kielera. Znalazłem go przypadkiem grzebiąc po naszych starociach i pomyślałem, że właściwie super pasuje do całej historii, a w szczególności do Rafaela. Utwór pięknie zamyka płytę i jest takim znakiem zapytania: Co dalej? Muzycznie duży wpływ japońskiej sceny alternatywno-rockowo-metalowej.
Zdradzisz historię stojącą za zaangażowaniem w ten utwór Krzysztofa Globisza? Swoją drogą - strzał w dziesiątkę!
- Bardzo dziękuję! Czysty przypadek. Podczas nagrywania basu miałem dwie godziny przerwy, w czasie której Krzysztof pojawił się w studiu do nagrania audiobooka. Przez przypadek usłyszał jeden z utworów, bodajże "Exile", i zaczął recytować tekst ze swojej nowej sztuki. Od słowa do słowa spasował mu klimat i stał się częścią tego wydawnictwa. I ja się od niego trochę nauczyłem pokory i skromności, bo nie widziałem dawno artysty takiego formatu, żeby był taki sympatyczny i skromny!
Recession Records pozostaje dla mnie zagadką, nawet w dobie "kryzysu". To wasze przedsięwzięcie?
- Tak, to ja stoję za Recession Records. Dlaczego? Bo chciałem dla Serpentii jak najlepiej. Polskie wytwornie raczej nie wiedzą, co robią. Jedni chcą wydawać gothic, inni polską muzykę studencką, inny chce, żebyś oddał materiał za darmo. Ja ich nawet rozumiem, bo sprzedać muzykę to nie taka prosta sprawa. My gramy pod siebie tak jak Cygan w "Snatchu". Jak coś nie wyjdzie, to pretensje do siebie i koniec.
Płyta jest już na rynku. Warto by więc sprawdzić ją w warunkach grania na żywo. Planujecie coś w tej materii na najbliższe miesiące?
- No oczywiście, że tak, tyle że musimy ogarnąć nie tylko nowe utwory, ale może coś i z "Dark Fields Of Pain" i "Nails...". Przydałaby nam się też jakaś oprawa graficzna, nad którą trzeba będzie pomyśleć. Musimy mieć też budżet na nasze pomysły, bo za darmo to wiadomo, że nie będzie szaleństwa... Do tego musimy mieć jakiś odzew od ludzi, że jesteśmy potrzebni, bo dla pustej sali szkoda nosić sprzęt.
Tuż po wydaniu płyty pytanie o jej następcę wydaje się mocno wyprzedzać przyszłość, jednak mając na uwadze tak długą przerwę, warto postawić kropkę nad i. Wróciliście na dobre czy tylko rozpoznajecie teren?
- Nic na siłę. Jak będzie moc i chęć, to i będzie nowa płyta. Pomysły chodzą po głowie.
Dzięki za rozmowę.