"Okrutna opowieść"
Są znani, choć trudno nazwać ich gwiazdami metalu, w ciągu kilkunastu lat nagrali osiem płyt, w tym "Passiondale" (wydaną w połowie 2009 roku), i mimo iż w latach 90. mieli swoje pięć minut, jakoś nie bardzo pamięta się ich we wszelkich podsumowaniach i zestawieniach.
Dlaczego przy tak dużej zręczności w posługiwaniu się instrumentami, kompozytorskim talencie i ciągłym dążeniu do perfekcji holenderski God Dethroned wciąż stoi w drugim szeregu, to pytanie pozostaje zagadką. "Passiondale" ma jednak wszystko co trzeba, by zapewnić im kolejne pięć minut chwały. Oby ich nie zmarnowali.
Od czasu wydania albumu "The Toxic Touch" w roku 2006, skład God Dethroned znów przeszedł gruntowne przemiany. W 2008 roku, już podczas wstępnych prac nad "Passiondale", z grupą dowodzoną przez grającego na gitarze wokalistę Henriego Sattlera rozstał się najpierw perkusista Arien Van Weesenbeek, a wkrótce potem gitarzysta Isaac Delahaye. Co ciekawe, obaj zrezygnowali z God Dethroned na rzecz popularnej, symfo-gothmetalowej Epiki. Cóż, siła perswazji uroczej wokalistki Simone Simons nie może się równać z koleżeńskim klepaniem po ramieniu nawet tak groźnie wyglądającego łysola jak Henri.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. W miejsce Van Weesenbeeka wskoczył nie kto inny jak Roel Sanders, bębniarz który zwiększał obroty God Dethroned na tak zacnych płytach jak "Grand Grimoire" (1997) i "Bloody Blasphemy" (1999), jak i materiałach Inhume - grind / deathmetalowym tworze wagi ciężkiej. Pojawiające się zapowiedzi "Passiondale" wskazywały na nieuchronny powrót Holendrów do szybkości znanej im z lat 90.
Z początkiem stycznia 2009 roku poznaliśmy też następcę, a raczej następczynię Isaaka, sympatyczną Susan Gerl. Niech nie zwidzie was jednak jej miła twarz i długie, jasne włosy, bowiem 33-letnia gitarzystka znana była dotychczas z formacji Murder Syndicate, udzielała się także w Catafalque, Desensitised i ClitEater. Kobieta w death / grindowym zespole pod nazwą Łechtaczkożerca! - przyznacie, że chyba niewiele może już ją zaskoczyć. "Profesjonalna postawa, stuprocentowa fanka metalu - dokładnie to, czego szukaliśmy" - uzasadniali swój wybór muzycy God Dethroned. To właśnie Susan Gerl znalazł czas, by odpowiedzieć na kilka pytań Bartosza Donarskiego.
Jak odnalazłaś się w nowym otoczeniu?
Czuję się świetnie. Zespół i grających w nim ludzi znam od dawna. W ich towarzystwie czuje się zupełnie swobodnie, wszyscy są wyluzowani. Dla mnie osobiście możliwość grania w zespole z taką historią jest wspaniałe. Wreszcie zawodowa ekipa. Od dawna chciałam grać w takiej grupie, ale nigdy nie mogłam znaleźć odpowiednich ludzi. Po 15 latach udzielania się w różnych zespołach, wreszcie się udało. Granie tej muzyki na zawodowym poziomie to dla mnie spory krok naprzód i jestem z tego niezmiernie zadowolona.
Potwierdził się również zapowiadany charakter nowego dokonania God Dethroned. "Passiondale" bez wątpienia nawiązuje do starych czasów, tak pod względem brzmienia, jak i samych kompozycji.
Od wydania poprzedniej płyty minęły niemal trzy lata. Sądzę, że to też miało swój wpływ na kształt nowego albumu. Do tego należy dodać powrót Roela i to, że cały materiał napisał Henri. Połączenie tych wszystkich elementów sprawiło, że płyta brzmi bardziej oldskulowo, znów agresywnie i brutalnie. Poza tym Henri zagrał tu wszystkie solówki, przez co album jest też dość melodyjny. Ja dołączyłam do zespołu, gdy praktycznie wszystko było już nagrane, więc na "Passiondale" jeszcze mnie nie słychać.
Dania pod nazwą "Passiondale" nie należy jednak mylić z odgrzewanym kotletem. Mimo iż płyta ma sporo wspólnego z dobrze znanym stylem God Dethroned, oferuje olbrzymią różnorodność; od szybkości do ciężaru i od dzikości po podniosłość, a wszystko to podkreślone jest tu nie tylko podskórną melodyjnością. Wokół takich numerów jak choćby gwałtowny "No Man's Land", monumentalny "Poison Fog" czy ryjący ziemię "Fallen Empires" niejeden zespół mógłby zbudować cały album. Jak to wszystko oceniasz?
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się zgodzić. Nawet jeśli mówię o oldskulu, nie znaczy to, że album w ten sposób brzmi. Na "Passionadale" brzmimy precyzyjnie. Produkcja tej płyty jest bardzo nowoczesna.
O ile szybko może też znaczyć podniośle, właśnie ta sztuka udała się wam najbardziej.
Wspomniałeś, że brzmi to także "epicko", i myślę, że sporo w tym racji.
W tym kontekście na szczególną uwagę zasługują zwłaszcza dwie kompozycje: "Poison Fog" i "No Survivors".
Dobrym tego przykładem jest, dajmy na to, utwór "Poison Fog", w którym pojawiają się nawet czyste wokale, czego nie robiliśmy od bardzo dawna. Na nowym albumie dobrze się to sprawdziło. Mowa o gościnnym udziale w obu utworach Marco van der Velde z holenderskiej, doom / gothmetalowej formacji The Wounded. On śpiewa na tej płycie z punktu widzenia żołnierzy, co stanowi świetny kontrast do całego okrucieństwa wojny i brutalnych wokali Henriego. Początkowo nie mogła się przyzwyczaić do tych czystych wokali, ale po pewnym czasie trudno sobie wyobrazić tę muzykę bez ich obecności.
W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o koncepcie, na którym oparto teksty. Bitwa pod Passchendaele z 1917 roku, znana także jako Trzecia bitwa pod Ypres (Belgia), przeszła do historii jako jednak z najkrwawszych batalii I wojny światowej.
Inna sprawa, że ludzie nie wiedzą aż tak wiele o I wojnie światowej. Zdziwiliśmy się, ilu fanów zainteresowało się naszym pomysłem. Wygląda na to, że ludziom spodobał się ten koncept. Poza tym to niebywale okrutna opowieść, która niejako naturalnie pasuje do takiej muzyki. Warto też mieć na uwadze fakt, że była to wojna światowa, więc utożsamia się z nią wiele narodów.
Dzięki za rozmowę.