"Nie sprzedam się, żeby zadowolić tłum"
Naprawdę nazywa się Reggie Noble. Drogę do kariery otworzył przed nim Erick Sermon z EPMD. Redman debiutował na płycie grupy zatytułowanej "Business As Usual". Jesienią 1992 roku ukazał się jego debiutancki album "Whut? Thee Album". Jego przyjęcie było znakomite, dzięki czemu Redman stał się czołową postacią hip hopu ze wschodniego wybrzeża. W 2007 roku gościł w Katowicach na jedynym koncercie w Polsce i jedynym obok Sofii w tej części Europy. Ci, którzy przyszli do Mega Clubu, nie żałowali wydanych pieniędzy. Choć Redman wyszedł na scenę z drobnym opóźnieniem, nie zawiódł swoich fanów. Zagrał kilka swoich największych przebojów z dawnych lat, jak "I'll Be Dat", "How High", czy "Da Rockwilder", a także utwory z wydanego w 2007 roku albumu zatytułowanego "Red Gone Wild": "Put It Down" i "Gimmie One". Zaś po występie zapewnił nas, że jeszcze się w Polsce zobaczymy. Oto wywiad, który przeprowadził z Reggiem w Katowicach Marcin Zasada ("Magazyn Hip Hop").
Podczas tegorocznej trasy koncertowej w Europie, w tej części kontynentu odwiedziłeś jedynie Sofię i Katowice. Skąd pomysł na przyjazd do Polski?
Słyszałem, że macie tu ładną pogodę. Chciałem spróbować waszej czystej wody (śmiech). A na poważnie, to ludzie w Polsce reprezentują prawdziwy hip hop. Znają się na rzeczy. A ja zawsze jestem tam, gdzie prawdziwy hip hop. Spędziłem w waszym kraju miłe chwile i mam nadzieję, że jeszcze się tu zobaczymy!
Sześć lat trzeba było czekać na twój nowy album. Co robiłeś podczas najdłuższej przerwy w swojej karierze?
Miałem trochę roboty. Nakręciłem film ["How High" z Method Manem - przyp. red.] i telewizyjne show "Red & Meth". Zostałem ojcem, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Poza tym wiele zmieniło się w mojej wytwórni Def Jam. Musiałem do tego przywyknąć. Mnóstwo nowych ludzi pojawiło się na hiphopowej scenie. Wcześniej mieliśmy mały zastój, a w ostatnich latach jesteśmy świadkami swego rodzaju ewolucji. Do tego też musiałem się przyzwyczaić.
Ewolucja? Co masz na myśli?
Nowi artyści, nowa muzyka, nowe style. To świetna sytuacja, bo dzięki świeżej krwi hip hop pozostaje świeży i żywy. Lata 90. już się skończyły, nie ma do nich powrotu. Obecnej sytuacji nie można porównać z tamtym okresem. Dziś trzeba szukać nowych środków wyrazu.
Znalazłeś je podczas nagrywania nowego albumu "Red Gone Wild"? Co musiałeś zrobić, by płyta była świeża?
Płyta jest świeża, jeśli poszczególne kawałki brzmią świeżo. To jednak nie wszystko, bo co tak naprawdę oznacza hasło: "dobry album"? Czy "dobry" oznacza "dobry teraz", zgodny z modą? Czy może później przyjdzie czas na jego ocenę, gdy za kilka lat ludzie nadal będą go słuchać? Ja wolę to drugie.
A nie przeszkadza ci to, że niektórzy oskarżają hip hop na przykład o propagowanie przemocy?
Przemoc może narodzić się wszędzie - na ulicy, w barze i na koncercie rockowym. Ludzie mogą zacząć się bić na występie Christiny Aguilery. Jeśli rzuci swojego buta w widownię, prawdopodobnie ktoś będzie się o niego prał. Przemoc może zacząć się w każdym miejscu, w którym przebywają ludzie. Nawet tu [Redman patrzy groźnym wzrokiem]!
Czy hip hop nawołuje do przemocy? Nie wiem. Ja do przemocy nie zachęcam. Zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności, która ciąży na idolach, ale przecież z drugiej strony nie każdy musi być wybawcą i wzorem do naśladowania.
Jak to było z tobą zanim zająłeś się muzyką?
Bywało różnie. Rodzice wyrzucili mnie z domu za handlowanie marihuaną. Zadzwoniłem do Ericka Sermona [członka EMPD i Def Squadu, w którym występował m.in. właśnie z Redmanem - przyp. red.]. Powiedziałem mu, że nie mam gdzie się podziać, więc ściągnął mnie do siebie. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy do pociągu z New Jersey do Long Island. Wtedy rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu: rap.
Razem z Method Manem stworzyliście jeden z najbardziej udanych rapowych duetów. Jak się poznaliście?
Po raz pierwszy spotkaliśmy się w 1994 roku. Nasz duet to był doskonały pomysł - w niczym nie przeszkadzał w kontynuowaniu naszych karier solowych, a mogliśmy realizować je w jeszcze jeden sposób i zarobić jeszcze więcej pieniędzy (śmiech). To wspaniały przywilej, którym zostaliśmy pobłogosławieni. Album "Blackout" był jak świeża bryza, to było coś nowego. Ludzie to pokochali. Z Methem zagraliśmy razem w "How High", mieliśmy swój program w telewizji, nawet własną grę. To bardzo owocna współpraca.
Słyszałem, że oboje jesteście wielkimi fanami gier komputerowych.
O tak!
Twoja ulubiona gra to...
"Counterstrike"!
W Polsce "Counterstrike" też jest bardzo popularny...
Mówisz poważnie? Gracie w "Counterstrike'a"? W takim razie pozdrawiam wszystkich fanów tej wspaniałej gry. Słuchajcie polscy fani "Counterstrike'a": jeśli kiedyś będziecie grali w sieci, znajdźcie mnie! Mój nick to "Gunnmdown". Czekam na was!
Słyszałem, że niebawem będziemy mogli obejrzeć "How High 2".
Zgadza się. Premiera w przyszłym roku. Oprócz grania, stanę też za kamerą. Może zajmę się reżyserką w przyszłości?
Czy jest jakaś szansa, że wydasz jeszcze jakąś płytę z Hit Squad albo Def Squad? Co z "Blackout 2"?
"Blackout 2" na pewno. Album z Def Squad - mam nadzieję, musimy tylko zebrać ekipę. Na razie Erick Sermon pracuje nad nową płytą z EPMD. Za to w przyszłym roku wyjdzie mój kolejny album: "Muddy Waters 2".
Wielu raperów prowadzi ze sobą słowne wojenki na płytach. Ty nigdy nie bawiłeś się w coś takiego. Czy jest coś, o czym nie wiemy, czy po prostu ludzie w branży wiedzą, że mają z tobą nie zadzierać?
Słuchaj, beefy które my mieliśmy to nie były rzeczy, o których mówiliśmy na płytach. Powiem tylko tyle, że załatwialiśmy to za kulisami i kilka razy miałem takie sytuacje w swojej karierze. Wojenki słowne na płytach to dla mnie stek bzdur, zabawa dla małych dzieci. Prawdziwy beef załatwia się gdzie indziej - jeden na jednego, tak jak KRS One załatwił PM Dawn.
Zresztą, już mnie to nie obchodzi, bo ja kocham wszystkich, jestem przyjaźnie nastawiony do świata. Jak to możliwe? To proste - palę trawkę. Teraz jeśli ktoś atakuje mnie lub kogoś z moich kumpli na swojej płycie, mogę się co najwyżej uśmiechnąć i wzruszyć ramionami. Mam to gdzieś. Ignoruję takich idiotów. W ten sposób też można ich pokonać.
Kiedyś w jednym z wywiadów powiedziałeś o Def Jam, że straciło swoją duszę. Mówiłeś: "Ci ludzie zapomnieli jak pomaga się artystom, więc będę im musiał to przypomnieć". Coś się zmieniło w tej kwestii?
Nie za bardzo. Słuchaj, kiedyś Def Jam byli liderami. Każdy chciał być jak Def Jam, bo tam najlepiej wiedzieli jak stworzyć artystę. Mieli mnóstwo świetnych grup: EPMD, Onyx, Public Enemy. Byłem tam ja i Meth. Dzięki nim mogli powiedzieć: "Chrzanić radio! Nieważne, że nas nie grają, bo my i tak mamy swoją widownię". A teraz? Boją się ryzyka, wolą promować ludzi, których zagrają duże stacje radiowe. ["Grają bezpiecznie" - wtrąca się siedzący obok DJ Kool]. A jak wiadomo: "No Risk = No Fun".
Wyobrażasz sobie przejście do innej wytwórni w przyszłości?
Tak. Ale wolałbym coś innego - zostać szefem Def Jam. Wiem, na czym to polega i wiem, co zrobić, żeby przywrócić Def Jam dawną świetność. I nie martwiłbym się o kasę, tylko o to, jak budować artystów. To jest najważniejsze!
Przez lata miałeś przyjemność współpracować z artystami reprezentującymi zupełnie inne gatunki muzyczne, jak Snoop Dogg, The Offspring, Gorillaz czy Christina Aguilera. Który wspólny projekt wspominasz najlepiej?
O kurczę... (śmiech). Niech pomyślę... DJ Kool! [Redman przybija piątkę z DJ Kool-em siedzącym obok, Kool towarzyszy Redmanowi podczas trasy w Europie]. Nagraliśmy razem wiele świetnych kawałków, jak "Let's Get Dirty" czy "Put It Down" na mojej najnowszej płycie. To piosenki, które będzie się pamiętać przez lata.
A zastanawiałeś się kiedyś, jak chciałbyś żeby zapamiętano całą twoją twórczość i ciebie samego w przyszłości?
Jako artystę, który reprezentuje dobrą muzykę i daje z siebie 120 procent na scenie. I to niezależnie od tego, czy na koncercie jest dziesięć tysięcy czy dwadzieścia osób. Chcę, żeby ludzie zapamiętali mnie jako skurczybyka, który nigdy nie sprzeda się po to, żeby zadowolić tłum, a zawsze będzie sobą. Chciałbym, żeby mówiono o mnie: "Ten koleś był naprawdę dobry!".
Dzięki za rozmowę.