Reklama

Marie Fredriksson skończyłaby 65 lat. Nawet jako gwiazda była tą samą dziewczyną z sąsiedztwa

Od dzieciństwa wiedziała, że chce śpiewać. Wiedziała też, że marzenia nie spełniają się same, czasem trzeba bardzo ciężko pracować, ale to jej nie przerażało. Nawet kiedy na koncertach, z powodu choroby, musiała siedzieć na krześle, nie było mowy o taryfie ulgowej. Marie Fredriksson, wokalistka Roxette, obchodziłaby 65. urodziny.

Od dzieciństwa wiedziała, że chce śpiewać. Wiedziała też, że marzenia nie spełniają się same, czasem trzeba bardzo ciężko pracować, ale to jej nie przerażało. Nawet kiedy na koncertach, z powodu choroby, musiała siedzieć na krześle, nie było mowy o taryfie ulgowej. Marie Fredriksson, wokalistka Roxette, obchodziłaby 65. urodziny.
Marie Fredriksson zmarła w wieku 61 lat /Jordi Vidal/Redferns /Getty Images

Uśmiechnięta, pełna energii i porywająca tłumy - taką Marie pamiętają fani. Chociaż niektórym do dziś trudno uwierzyć, że ta gwiazda popu zaczynała swoją karierę w zespole punkowym. Gdyby ta grupa się nie rozpadła, a artystka nie zaczęłaby występować solo, to kto wie, z czego słynęłaby dzisiaj Marie Fredriksson. Chyba to jednak prawda, że koniec jednej historii to czasem początek czegoś lepszego.

Przyszła gwiazda urodziła się w miasteczku Össjö. Ojciec Marie przez wiele lat był listonoszem, a matka pracowała w fabryce, ale, niezależnie od ich wysiłków, rodzinie się nie przelewało. Piątka rodzeństwa nie miała więc opiekunki i często dzieci zostawały w domu same. To właśnie wtedy Fredriksson, oczywiście z pomocą rodzeństwa i kolegów, nauczyła się grać na instrumentach, czytać nuty i śpiewać. 

Reklama

Na talencie małej Marie poznał się też okoliczny pastor, który zachęcał ją do śpiewania w kościele. Artystka później bardzo dobrze wspominała i miejsce, i występy. Wokalistka zaczęła jednak odkrywać również nieco mniej religijną muzykę: The Beatles, Deep Purple, Joni Mitchell, Jimiego Hendrixa i się zachwyciła. Marie zapisała się do szkoły muzycznej i to był właściwie początek jej poważnej drogi do wielkiej kariery. Artystka zainteresowała się też teatrem. Dołączyła na przykład do obsady musicalu, który pokazywano w różnych częściach Szwecji i który w końcu dotarł na specjalny pokaz dla premiera kraju. Nieźle, prawda?

Niektórych pewnie to zaskoczy, ale na początku kariery Marie występowała w zespole punkowym. Grupę Strul założyła z ówczesnym chłopakiem, Stefanem Dernbrantem. Zespół nie był wcale amatorską działalnością, bo Strul organizował nawet własny festiwal, który cieszył się sporą popularnością. Nieco gorzej wyglądała organizacja wewnątrz grupy. Wielu muzyków chciało do niej dołączyć, ale często kończyło się na jednym występie. I tak do kolejnego przesłuchania. Zresztą kiedy rozpadł się związek Marie i Stefana, muzyk też odszedł z zespołu. Nie mógł sobie wybrać gorszego momentu, bo wkrótce grupa zaczęła odnosić niemałe sukcesy, gościła nawet w programach telewizyjnych. Historia Strul skończyła się jednak po fatalnym koncercie, który akurat pechowo był transmitowany w radiu.

Myśl o solowej karierze ją przerażała

Niezbyt dobrze poradził sobie też zespół MaMas Barn, który Marie założyła z kolegą z wcześniejszej formacji. Być może powodem było to, że duet zamienił się rolami. Martin stanął za mikrofonem, a Marie grała na klawiszach. Nie pomógł nawet mały sukces w postaci kontraktu płytowego, bo album MaMas Barn kupiło zaledwie tysiąc osób. Zanim formacja się rozpadła, muzycy często spotykali się w sali prób z bardzo popularnym wtedy zespołem Gylenne Tider, którego założycielem był Per Gessle. Ten sam Per, który później przedstawił Marie swojemu producentowi, zachwalał jej głos i stwierdził, że artystka jest zbyt dobra na to, żeby tylko siedzieć za klawiszami. Miał rację. Fredriksson dostała propozycję nagrania solowej płyty, ale brakowało jej pewności siebie, więc producent zaprosił ją na swój album i trasę.

Per Gessle jednak nie odpuszczał. W końcu udało mu się namówić Marie na solową karierę. Wokalistka wydała dwie płyty, które nie tylko świetnie się sprzedawały, ale też przyniosły artystce kilka nagród. Kiedy Fredriksson osiągała sukcesy, Per nie do końca miał się czym pochwalić. Jego solowa kariera, po rozpadzie grupy, przebiegała w najlepszych wypadku średnio. Wtedy jeden z szefów wytwórni płytowej zasugerował muzykowi, żeby przetłumaczył jedną ze swoich piosenek i nagrał ją po angielsku z Marie. Tak powstało "Neverending Love", pierwszy singel tego duetu pod szyldem Roxette.

"Dzisiaj Szwecja, jutro świat"

Grupa Roxette okazała się objawieniem w Szwecji, ale miała problem z przebiciem się poza ojczyzną. A to było wielkim marzeniem muzyków. Roxette zrobili nawet dla siebie koszulki z napisem "Dzisiaj Szwecja, jutro świat". Wszystko zmieniła dopiero piosenka "The Look" i... przypadek. Pewien Amerykanin wrócił ze Szwecji z wymiany studenckiej i odezwał się do lokalnej stacji radiowej z prośbą o emisję piosenki Roxette. W ten sposób popularność utworu dotarła za ocean, mimo że zespół nie miał nawet kontraktu z tamtejszym oddziałem wytwórni - "bo Roxette nie pasują do amerykańskiego rynku". Mały spoiler: pasowali - i to bardzo. Tak rozpoczęła się historia, którą obserwował już cały świat.

Roxette stali się najlepszych muzycznym towarem eksportowym Szwecji od czasów Abby. Nie ma co ukrywać, wymagało to ogromnych nakładów pracy, ale już efekty wyglądały jak z bajki Disneya. Tę piękną opowieść przerwała jednak choroba. 11 września 2002 roku Marie wróciła z joggingu z mężem i skarżyła się na złe samopoczucie. Wkrótce zemdlała w łazience. Szpitalna diagnoza była szybka i druzgocąca: guz mózgu. Operacja, chemioterapia i radioterapia pozwoliły zapanować nad chorobą, ale zostawiły po sobie ślad. Marie straciła widzenie w jednym oku, ucierpiał jej słuch. Wokalista miała również ograniczone możliwości poruszania się, nie potrafiła czytać ani pisać.

Fredriksson musiała wielu rzeczy uczyć się na nowo. Pustkę po koncertach wypełniała jej nowa pasja - rysowanie. Formą terapii dla Marie było też nagrywanie piosenek z mężem, Mikaelem Boylosem, z którym zresztą artystka już wcześniej wydawała muzykę. Tym samym człowiekiem, który być może ocalił Roxette. W jaki sposób? Wokalistka przyznała po latach, że uwielbiała występy na scenie, ale pozostałe aspekty trasy ją wykańczały. Wszyscy oczekiwali, że będzie ciągle uśmiechnięta i bez marudzenia odpowie na każde pytanie dziennikarzy. Robiła to, bo była profesjonalistką, ale ciągle czuła się samotna i zdarzało jej się zapijać smutki w barach. Im więcej było Marie-gwiazdy, tym mniej było Marie-zwykłego człowieka. Poznanie Mikaela zmieniło sytuację.

Wstała, wyśmiała sytuację i płynnie wróciła do śpiewania

Marie Fredriksson w czasie wymuszonego chorobą urlopu wydawała swoje piosenki, wystąpiła na płycie męża, a nawet nagrała dwa nowe utwory Roxette na płytę z największymi przebojami. Pod koniec 2008 roku wróciła też do koncertowania. Co prawda w ograniczonej formie i jako gość, ale wkrótce już w pełnym wymiarze, z Roxette. Duet zagrał nawet na przyjęciu weselnym szwedzkiej księżniczki Wiktorii. Chociaż lekarze odradzali Marie występy, ona się uparła i nie chciała słyszeć o siedzeniu w domu.

Muzycy postanowili nadrobić stracony czas i wydali płytę, ruszyli w pierwszą od 15 lat trasę koncertową, nagrali drugi album, a w tym wszystkim Marie zdążyła nawet przygotować solową płytę. Co prawda podczas koncertów wokalistka musiała siedzieć na krześle, ale absolutnie nie odebrało to występom mocy. Fredriksson próbowała nawet śpiewać na stojąco, ale kiedy pewnego wieczoru artystka zachwiała się na scenie i upadła, jej ekipa postanowiła więcej nie ryzykować. Czy ten upadek przeraził wokalistkę? Ani trochę. Marie wyśmiała sytuację i płynnie wróciła do śpiewania.

Kolejną okazją do spotkania z fanami miała być promocja płyty "Good Karma" w 2016 roku, ale te koncerty już się nie odbyły. Choroba znów mocno dawała o sobie znać i lekarze odradzili Fredriksson taki wysiłek. "Niestety moje czasy koncertowania się skończyły. Chcę skorzystać z okazji i podziękować naszym wspaniałym fanom, którzy           ruszyli z nami w tę długą i pełną zakrętów podróż" - przekazała wtedy. 

Artystka zmarła 9 grudnia 2019 roku. Mimo że od lat chorowała, jej odejście było szokiem dla fanów, a także Pera Gessle, który stwierdził, że na takie coś po prostu nie da się przygotować. Nawet on, najbliższy współpracownik Fredriksson, nie potrafi jednak dokładnie wyjaśnić jak to możliwe, że jedna osoba potrafiła wpłynąć na życie tylu ludzi na świecie i trafić do nich ze swoimi piosenkami. Per przyznaje, że Marie była talentem, pracowitością, charyzmą i skromnością ulokowanymi w jednej osobie. Gwiazdą, która umiała zawładnąć kilkudziesięciotysięczną publicznością, ale pozostała tą samą dziewczyną z małego miasta. I ludzie to po prostu czuli.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marie Fredriksson | Roxette | Per Gessle
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy