Kasia Popowska: Wypłakany sukces smakuje lepiej
W 2007 roku umieściła w internecie pierwszy filmik, na którym śpiewa. Covery w jej wykonaniu momentalnie zaczęły podbijać sieć. W 2009 roku zabłysnęła w "Mam talent", ale, ku irytacji widzów, pożegnali ją jurorzy. Zniknęła na pięć lat. Wydawało się, że nic już z tej kariery nie będzie. Tymczasem Kasia Popowska w ostatnich miesiącach nagrała przebój lata, wydała debiutancki album i wystąpiła na najważniejszych telewizyjnych imprezach wakacji. To dopiero powrót z zaświatów!
Nakręcony w Lizbonie teledysk do piosenki "Przyjdzie taki dzień" ma już na liczniku ponad 4,5 mln wyświetleń i jesteśmy pewni, że jak przeczytacie ten tekst za tydzień lub dwa, liczba ta będzie już mocno nieaktualna.
Kasia Popowska ma w ręku mocne argumenty, by móc chwalić się największym polskim przebojem lata.
Tym bardziej, że za sprawą rzeczonego utworu wystąpiła na Eska Music Awards, Polsat Sopot Festival i na finałowym koncercie Lata Zet i Dwójki - to trzy największe telewizyjne imprezy tegorocznych wakacji.
Co ciekawe, Kasia z początku wcale nie była przekonana do "Przyjdzie taki dzień" i nie chciała, żeby to był jej singel.
- Wiem, że ta piosenka jest zaraźliwa. Pamiętam, że jak nagrywaliśmy klip, to ja wtedy nie byłam jeszcze pogodzona z tym, że to jest pierwszy singel. Jako osoba, która śpiewa już tyle czasu, stwierdziłam, że mam dużo więcej do pokazania, że jest dużo fajniejszej muzyki na tej płycie. Pamiętam, że pojechaliśmy do Portugalii, gdzie nagrywaliśmy klip, i na drugi dzień wszyscy nucili tę piosenkę. Ludzie, po których bym się nie spodziewała, że w ogóle słuchają takiej muzyki. Wtedy przekonałam się do tej piosenki - opowiada Kasia Popowska w rozmowie z Interią.
Jak to zazwyczaj bywa, po sukcesie piosenki przyszła pora na debiut płytowy. I tak 16 września ukazał się album "Tlen", nagrany we współpracy z m.in. Marcinem Kindlą.
Jednak przyglądając się uważnie karierze Kasi, trudno uciec przed pytaniem, dlaczego od zostania gwiazdą internetu do wydania debiutu upłynęło aż siedem lat?
Już w 2009 roku, po występie w "Mam talent" pisaliśmy, że Popowska podpisała kontrakt płytowy i że lada moment ukaże się jej album. Co więc stanęło na przeszkodzie?
24-letnia wokalistka nie mówi wszystkiego na ten temat, między wierszami sugeruje, że trafiała na nieodpowiednie osoby. Wiecie, takie co obiecują złote góry, a później okazują się niekompetentnymi łosiami.
- Trudno znaleźć ludzi, którzy wspomogą twój talent, którzy będą cię wspierać za to, kim jesteś, a nie za to, kim chcieliby, żebyś był - zauważa nie bez nuty rozczarowania.
Koniec końców Kasia cieszy się jednak, że tak długo musiała czekać na swój debiut.
- Wychodzę z założenia, że długoterminowe kariery są wcześniej długoterminowo budowane. Nigdy nie zabiłam w sobie tej cierpliwości i czekałam, aż to się wydarzy. Bardzo się cieszę, że to tak się stało - że nie wtedy, a teraz wydaję debiutancką płytę. Od czasu talent show minęło pięć lat. Ale ja już wiem, że wtedy zupełnie nie byłam gotowa. Na pewno bym nie napisała piosenek na płytę tak jak teraz, kiedy to stworzyłam większość tekstów i miałam wpływ na kompozycje. Wtedy byłam nieopierzonym dziecięciem i dobrze się stało. Dlaczego tak się stało - nie wiem, ale bardzo dziękuję losowi, górze czy komukolwiek od kogo to zależy - mówi nam Kasia Popowska.
- Dzisiaj, po tym czasie, to jeszcze lepiej smakuje. Kiedy naprawdę się starasz, płaczesz, masz wzloty, upadki... te wszystkie moje doświadczenia nie pozwalają mi się zachłysnąć tym, co się dzieje teraz - dodaje.
Gdy o wydaniu albumu po tylu przejściach zaczynamy mówić w kategorii spełnionego marzenia, Kasia oponuje.
- Największym moim marzeniem nie było samo wydanie płyty. Płyta jest nagrana, to jest stała rzecz, ona już potem nie ulega zmianie. Najbardziej mi zawsze chodziło o kontakt z publicznością, o koncerty, o to, żeby grać i się rozwijać. Płyta płytą, ale ona jest nagrana i za moment dla mnie w jakiś sposób przejdzie do historii, a ja będę żyła koncertami i bardzo bym sobie życzyła, by tych koncertów było jak najwięcej. Bardzo bym chciała również rozwijać się kompozycyjnie, muzycznie, pisząc dla innych artystów, dla siebie - zarówno muzykę, jak i teksty. Może nauczyć się lepiej grać na gitarze... i może kiedyś, w dalekiej przyszłości, zająć się też produkcją - wylicza Popowska.
Ponieważ bardzo lubimy, kiedy historia dopisuje zabawne puenty do wydarzeń z przeszłości, przypomnijmy na koniec, co wydarzyło się w 2009 roku w "Mam talent".
Otóż w 2009 roku w "Mam talent" na castingach zabłysnęły dwie Kasie: Kasia Popowska i Kasia Sawczuk. Jednak niemądrzy jurorzy nie wybrali dziewczyn do półfinału show, co zszokowało widzów. Ale było niezadowolenie! Ile petycji i apeli! Wiecie - to był jeszcze czas, kiedy talent shows nie wywoływały jedynie wzruszenia ramion. Kiedy jeszcze łudziliśmy się, że mają jakieś znaczenie.
Dziewczyny wylądowały wtedy na kanapie w "Dzień dobry TVN", Kasia Sawczuk taka malutka, dziękowały za wsparcie i zapewniały, że szanują werdykt jurorów.
Pięć lat później Kasia Sawczuk zajmuje drugie miejsce w "The Voice Of Poland", dzięki czemu robi karierę w TVP (nagrała bardzo ładną piosenkę do "Czasu honoru"), a Kasia Popowska szaleje ze swoją nieodłączną gitarą na listach przebojów.
- Z Kasią Sawczuk ostatnio grałam na imprezie w Zabrzu. Nie miałam jednak okazji się z nią spotkać. Nie wiem, czy ona mnie w ogóle pamięta. Ja ją dobrze pamiętam. Ona wtedy była malutką dziewczynką. Zresztą cały czas jest taką dziewczynką z mojej perspektywy. Fajne jest to, że publiczność za nami była i to się najbardziej liczy. My śpiewamy dla ludzi, a nie dla reżysera programu czy jury - podkreśla nasza rozmówczyni.
Nie musimy chyba dodawać, że o śpiewających bohaterach tamtej edycji (bracia Legun, Alexander Martinez) nikt już nie pamięta?
Czyli widzowie mieli rację.