"Jarosław Kaczyński nie maczał w tym palców"

- Nie jestem zawodowym tekściarzem typu Andrzej Mogielnicki, który jednego dnia pisze dla Budki Suflera, a trzeciego dnia obstukuje Bandę i Wandę. Dzisiaj pisze tekst o białej kredzie, jutro o rabatce na Powązkach, a czwartego o tym, jak się fajnie zapina laskę na tylnym siedzeniu samochodu - mówi nam Krzysztof "Grabaż" Grabowski, lider zespołu Strachy na Lachy, z którym rozmawialiśmy nie tylko o tym, kim nie jest.

Krzysztof "Grabaż" Grabowski - fot. Sławomir Nakoneczny
Krzysztof "Grabaż" Grabowski - fot. Sławomir Nakonecznymateriały prasowe

9 lutego ukazał się album "!TO!" - szósta płyta w dyskografii Strachów. Album znacznie lżejszy w zawartości i brzmieniu od "Dodekafonii" z 2010 roku.

O tej płycie, a także o kilku innych sprawach, z Grabażem rozmawiał Michał Michalak.

W singlu "I Can't Get No Gratisfaction" znów wziąłeś na celownik internetowych hejterów.

Grabaż: - Ale co to znaczy "znów"?

Ten motyw przewinął się przez "Żyję w kraju".

- W jednej zwrotce. To było krótkie zauważenie tematu, natomiast tutaj rozwinąłem to po całości. Doznałem iluminacji i coś zaczęło mi się składać. Pierwsza linijka, jaką napisałem do tej piosenki, jest również pierwszą linijką całego jej tekstu: "wszystko powinno być za darmo".

Zaleźli ci za skórę hejterzy, że postanowiłeś napisać o nich piosenkę?

- Generalnie staram się nie zanurzać w te tereny zbyt głęboko, bo mam później problem z otrzepaniem piór. One długo schną i jeszcze dłużej śmierdzą.

Ale po wersach widać, że musiało to być inspirowane tym, co wyczytałeś gdzieś w sieci.

- Jedną z form terapii i walki z tym zjawiskiem było to, że kiedy ktoś skakał mi na plecy lub gryzł mnie w wątrobę, to wchodziłem na wątki dotyczące osób obrzydliwie sławniejszych ode mnie. To, z czym się tam spotykałem, było dla mnie katastrofą. Ale na podstawie tej katastrofy stwierdzałem, że jeszcze tak przerąbane nie mam. To było jakieś źródło siły dla mnie.

- Kiedy dyskusja w internecie zawiera sto wątków, to trzy, cztery są sensowne, inteligentne, ale one zazwyczaj nie cieszą się popularnością. Liczy się tylko chamstwo i grubiaństwo.

- Ja jestem po uszy w internecie, natomiast staram się korzystać z tych jego dobrych cech, i robię to codziennie.

Płyta Strachów jest już spiracona w kilkuset miejscach w sieci, choć od premiery minęło ledwie kilka dni. Są dwa ujęcia tematu: jedno - to szkodzi artystom, to okradania artystów i drugie - to im pomaga, nakręca zainteresowanie koncertami. Które z tych ujęć jest ci bliższe?

- Dla ludzi, którzy ściągają płyty, nie płacąc za nie, wiadomo, że wygodniejszym usprawiedliwieniem jest stwierdzenie, że tym aktem przyczyniają się do popularności mojego zespołu.

- Darmowe ściągnięcia są idealną formą promocji dla zespołów na początku swojej drogi. Historia zna kilka takich przypadków, gdzie gwiazda najpierw stała się nią w internecie, a dopiero później wyszła na wielkie sceny. To jest słuszne i chwalebne, i podąża za myślą Pana Boga, który powiedział, żebyśmy sobie czynili ziemię poddaną.

- Natomiast z drugiej strony są zespoły, które nie potrzebują takiej promocji, żeby ktoś sobie za darmo ściągnął pliki z muzyką i twierdził, że on ich promuje. Ja dziękuję za taką promocję.

- Są różne opinie na temat piractwa. Staramy się podążać za rozwojem ludzkości. Mamy wszystkie piosenki Strachów w sieci do odsłuchania. Wchodzisz na stronę i słuchasz, nie musisz ich kraść. Odsłuchaj sobie, jeśli sprawiają ci przyjemność. Pojawiły się nowe narzędzia, dzięki którym można za darmo obcować z naszą sztuką.

- Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że i tak lubimy to robić. Nawet mając świadomość, że jesteśmy okradani. Nie promowani, okradani. Natomiast nasza chęć i miłość do muzyki jest na tyle duża, że dalej się w to bawimy. Ba, jestem w stanie pozbawić się części swoich praw w zamian za wolność w internecie.

"Jesteście gorsi niż wasi starzy" - myślę, że ta fraza zrobi największą furorę z całej płyty. Kto jest adresatem tych słów?

- Każdy, kto się poczuwa (śmiech).

Każdy, kto jest młodszy od ciebie.

- Takie zdanie mi się kiedyś urodziło. Stwierdziłem, że na podstawie tego można by sprowokować całkiem niezły utwór. To było pierwsze zdanie; często tak piszę piosenki, że zaczyna mi się jakieś zdanie, i to zdanie trzeba opakować, obudować.

- W utworze "Gorsi" sportretowane są dwa pokolenia: pokolenie ludzi, którzy wchodzą obecnie w dorosłość oraz ich rodziców. O ile pierwsza zwrotka traktuje o tych, którzy pukają do bram dorosłości, to druga zwrotka dotyka tych, którzy za tymi drzwiami już są i stwierdzają, że nie jest tam do końca tak fajnie.

"Może pora się obrazić", "jesteście mi obcy", "środkowy palec w oczy chłystkom" - śpiewasz w tej pierwszej zwrotce. Skąd u ciebie takie konfrontacyjne nastawienie?

- Bo piosenka czasami powinna być kontrowersyjna. Żeby zmusić kogoś do myślenia. To nie jest coś rewolucyjnego. Podobne piosenki śpiewał kiedyś Dezerter, że przytoczę utwór "Poroniona generacja" czy "Złota polska młodzież". To była krytyka rówieśników Krzyśka Grabowskiego z Dezertera z punktu widzenia młodzieży konstruktywnej, która starała się coś zrobić ze swoim życiem, a nie zeszmacić na pierwszym zakręcie.

- To jest odwieczny konflikt. Zawsze nie podobały ci się podatki i współczesna młodzież.

- Ludzie, którzy teraz wchodzą w dorosłość, idą na studia, kończą te studia, praktycznie nie mają się gdzie podziać. To jest najbardziej stracone pokolenie jeśli chodzi o ostatnie sto ileś lat. Chyba tylko Kolumbowie mieli gorzej. Natomiast Kolumbowie to było pokolenie tragiczne, bo oddali swoje życie w celu najwyższym - bronili swojej ojczyzny.

- Tutaj, tym młodym, w biały dzień, przy otwartej kurtynie kradnie się młodość i zabiera przyszłość, a oni nic z tym nie robią. Oni się tylko wkurzyli, kiedy ktoś im zagroził obcięciem wolności w internecie.

- Nie chciałbym być starym wapniako-gnojkiem, który siedzi i grozi palcem. Myśmy byli innym pokoleniem. Mieliśmy swoją walkę, mieliśmy jasno sprecyzowanego wroga. Dla nich może łapanie chwili jest czymś najistotniejszym, nie myślą o przyszłości. Nie wiem, czy to jest dobre.

Po każdej premierze płyty Strachów, dyskusje zorientowane są na twoje teksty. Grabaż tekściarz, Grabaż poeta... zastanawiam się, czy nie chciałbyś być dla odmiany postrzegany jako muzyk?

- Ja?!

Znam twoją opinię na temat własnych umiejętności muzycznych...

- Nie no, ja jestem człowiekiem, który pisze piosenki. Uważam, że nikt lepiej ich ode mnie nie wykonuje, bo tylko ja wiem, co w nich drzemie naprawdę. Natomiast nie zdradzam żadnych pretensji do nazywania siebie muzykiem. Okej, jestem artystą. Muzyk to jest bardziej rzemieślnik. Chyba że ktoś jest wirtuozem. Ale umówmy się, że na naszym podwórku tych wirtuozów zbyt wielu nie ma. Spokojnie, jestem piosenkarzem (śmiech).

Czy masz wrażenie, że swoje najlepsze rzeczy już napisałeś czy dopiero napiszesz?

- Już się nie zastanawiam nad tym. Po "Pile tango" a przed "Dodekafonią" już tyle osób złożyło mnie do grobu, mówiło, że nic już nie napiszę.

Sam ich podpuszczałeś.

- A to już zupełnie inna sprawa (śmiech). Ale udowodniłem, że mając lat czterdzieści kilka potrafię napisać płytę, która zwala z nóg. Sam też jestem zdania, że "Dodekafonia" to była zajebista płyta. Natomiast przy tej nowej wiedziałem, że to musi być coś lżejszego.

- Czy ja jeszcze coś lepszego napiszę? Być może nie. Ale szczęśliwy ten, który napisał takie rzeczy jak "Futurista", "Marchef w butunierce", "Piłę tango" czy "Dodekafonię". Tego nikt mi nigdy nie zabierze. Znasz reżysera, który kręci arcydzieła?

Tarantino się jeszcze nie pomylił.

- Było kilka filmów Quentina Tarantino, obok których przeszedłem obojętnie.

- Tyle rzeczy już wypuściłem, że zdaję sobie sprawę, że jedne będą odbierane lepiej, drugie gorzej. Kiedy się ukazała "Piła tango", to była straszna nagonka na mnie: że to jest syf na kiju, pic na wodę fotomontaż, a tam są takie piosenki, dzięki którym żyjemy do dzisiaj.

Nagonka, jak rozumiem, ze strony obrażonych fanów Pidżamy?

- Nie no, fani to zawsze się obrażają. Są fani, którzy są z nami, ze mną od zawsze - tych kocham, uwielbiam i tę wierność sobie cenię. Natomiast zawsze istnieje grupa osób, która kojarzy cię z jedną piosenką. Podoba ci się jedna piosenka, słyszysz ją, mówisz: o, jaki fajny zespół. Sięgasz głębiej i zdajesz sobie sprawę, że reszta już nie jest taka fajna.

- Mam tak z wieloma zespołami. Prowadzę audycję w radiu już szósty czy siódmy rok i staram się szukać ciekawych zespołów. Wychwycę jeden utwór, napalam się, a później nic, nic, nic. Ile to już miałem takich zespołów, o których myślałem, że będą moimi ulubionymi. A później z każdą kolejną płytą było coraz gorzej.

- Istnieje takie grono odbiorców, którym się kiedyś podobałem, a teraz jestem dla niech artystycznie niewystarczający. Ale to jest oczywiste, naturalne i proste jak to, że rzeka płynie. Dlaczego płynie? Bo nie ma innego wyjścia.

Jak już wspomniałeś, po gorzkiej i dużo ważącej "Dodekafonii" zafundowałeś sobie i słuchaczom odskocznię, coś lżejszego. Czy równolegle zmienił się również twój stan ducha?

- Siłą rzeczy. Jeśli piszesz teksty, które są związane z tobą, to twój stan psychofizyczny przekłada się na to, co w tych piosenkach się pojawia. Nie jestem zawodowym tekściarzem typu Andrzej Mogielnicki, który jednego dnia pisze dla Budki Suflera, a trzeciego dnia obstukuje Bandę i Wandę. Zazdroszczę jemu tej umiejętności, bo ja bym tak chyba nie potrafił. Dzisiaj pisze tekst o białej kredzie, następnego dnia o rabatce na Powązkach, a czwartego o tym, jak się fajnie zapina laskę na tylnym siedzeniu samochodu.

- Nigdy nie pisałem dla innych. Zawsze pisałem dla siebie. Nie zaprzeczam, że w wielu miejscach używam swojego kodu, który ja rozumiem. Publiczność, która przychodzi na koncerty, intuicyjnie wyczuwa, że to, co śpiewam, jest szczere. Może nie do końca kumają, o co tam biega, ale istnieje niewidzialna więź między artystą a odbiorcą, która powoduje, że następuje przepływ energii, że ktoś podświadomie odbiera te kawałki, czuje, że mu się podobają i że jest tam coś dla niego.

Na koniec pytanie od naszego czytelnika, które wydało mi się ciekawe: po co te wszystkie anglicyzmy na płycie "!TO!"?

- Zarzut ten przyjmuję na klatę (śmiech). Umówmy się - te anglicyzmy to język powszechnie dostępny. Słowo "queen" chyba każdy zrozumie. To jest czasami gra konwencjami, cytatami z popkultury.

- Mój serdeczny przyjaciel, Muniek Staszczyk, hołduje tej zasadzie od początku swojej kariery, licząc na zrozumienie, wyrozumiałość i kumację tematu. Rock and rolla nie wymyślono nad Wisłą, chociaż niektórym mogłoby się tak wydawać. Jarosław Kaczyński nie maczał w tym palców. Jest to zjawisko, które zostało do nas zaimportowane. Myśmy musieli je zasymilować. W związku z tym w tej dziedzinie nie jesteśmy kimś oryginalnym. Dlatego możemy sobie pozwolić na używanie słów powszechnie uważanych za popularne na całym świecie również w swoich piosenkach.