HAUSER zagrał w Krakowie. Niech żyje muzyka! [RELACJA]

HAUSER zagrał w Krakowie /Dariusz Ptaszyński /materiały prasowe

Koncert muzyki klasycznej w Krakowie - to dzieje się w mieście bardzo często. Ale mariażu Nino Roty i Celine Dion z Rickim Martinem i Luisem Fonsim jednego wieczoru nie spotyka się codziennie. W normalnych warunkach pewnie byłoby to nie do pogodzenia, gdyby nie obecność "buntownika z wiolonczelą", HAUSERA.

Stjepan Hauser - niegdyś członek popularnego duetu 2Cellos, który Elton John nazwał "największym wydarzeniem w muzyce od czasu Jimiego Hendrixa" - zawitał do Krakowa na swój pierwszy solowy koncert w Polsce. Sam był początkowo nieco zaskoczony ogromną liczbą ludzi, którzy przyszli go posłuchać. Bo Tauron Arena była niemal całkowicie wyprzedana, co wydaje się być sporym osiągnięciem i dobrą zapowiedzią występów pod własnym nazwiskiem. - Dzięki, że przyszliście. Mam nadzieję, że zostaniecie - mówił z charakterystycznym sarkazmem. 

Reklama

Koncert rozpoczął się wielkimi dźwiękami, czyli utworem "Now We Are Free" z osławionej produkcji "Gladiator". Przyznam, że jako stały bywalec koncertów rockowych, po pierwszych taktach przeszył mnie dreszcz. To współczesny klasyk, niewiele jest takich. Nie inaczej było przy dźwiękach motywu z "Ojca Chrzestnego" - przecież one od lat są w stanie już topić nawet najbardziej zlodowaciałe serca.

W początkowej części był też czas na taniec - do "Libertango" i "Waltza no.2" i choć jestem pewien, że w myślach każdy właśnie był w trakcie najbardziej ognistej i pasjonującej tanecznej partii, to pomimo namów Hausera nikt nie odważył się w nim zatracić. 

Towarzyszyło mu 12 muzyków - oktet smyczkowy, sekcja dęta, perkusyjna i gitarowa. Czyli każde wprawne ucho miało okazję wybrać sobie, kogo chciałoby posłuchać w danym momencie najmocniej. Przyznam, że mam słabość do skrzypiec, gitar i saksofonów i te brzmiały wyśmienicie. Nie trzeba kochać tylko wiolonczeli, by móc dobrze się bawić na jego koncercie.

Relacja z koncertu HAUSER w Krakowie

Artysta zapowiadając kolejne utwory żartował, że teraz czas na jego ulubioną piosenkę. A potem kolejną ulubioną i jeszcze tę jedną, tę już naj-ulubioną. Rzewnie choć bez wokalu, ale za to niezwykle poruszająco wybrzmiało "My Heart Will Go On", a rozpalona światłami z telefonów publika dołączyła się chórem w "Hallelujah". Przy okazji zareklamował swoją nową płytę z piosenkami świątecznymi - jedną kopię wręczył wywołanemu z publiczności chłopcu, Tomkowi, a sala zareagowała zachwytem. 

Pierwsza część - zgodnie z zapowiedziami - miała być spokojniejsza, a w drugiej czekało już tylko latynoskie szaleństwo. Wszystko zapoczątkował jeden z największych hitów 2000 roku, czyli "Let's Get Loud". Odniosłem wrażenie, że publiczność była gotowa na Hausera grającego muzykę klasyczną, muzykę popową - muzykę dosłownie każdą. Ale nie była gotowa na tę imprezę, którą chorwacki artysta chciał urządzić. Stąd apele muzyka i powstająca z miejsc sekcja smyczków, która liczyła na zagrzanie widzów do szalonej zabawy.

I choć zasłuchana publiczność ochoczo wiwatowała i biła brawo, to mało kto chciał zrezygnować z tego podniosłego klimatu z pierwszej, klasycznej części. - Nie wstydźcie się, no już, wstawajcie! - zachęcał Hauser w secie wypełnionym największymi latynoskimi przebojami - "Despacito", "Seniorita" czy "Bamboleo". Było też mrugnięcie okiem do fanów popu i nieśmiertelna "La Isla Bonita".

Niesamowicie zaangażowany w grę Hauser ze swoją wiolonczelą był niemal wszędzie - leżał na podłodze, chodził, siedział - czy to wśród saksofonistów, czy w sekcji smyczkowej. Zlany potem muzyk zamienił ten kameralny w pewnym wymiarze koncert w prawdziwie rockową imprezę. Nieśmiali uczestnicy przekonali się do tańca mocniej w końcowej części, gdy ten przechadzał się wśród fanów robiących sobie selfie i wręczających mu prezenty. 

Oszołomieni byli wszyscy - publika jak i sam zespół, który tylko przyspieszał tempa. W pewnym momencie Hauser zapytał, co chcieliby usłyszeć ludzie. - Jestem jak chodząca szafa grająca, dajcie mi tytuł. Nic nie słyszę! - mówił z nonszalancją. W końcu zdecydował się zagrać "Highway To Hell", które rozsławiło go jeszcze przed dekadą z 2Cellos. - Nie robiłem tego od bardzo dawna - stwierdził i zaczął grać legendarny riff na przesterowanej wiolonczeli. 

Dwugodzinny koncert Hausera jest trochę jak lekcja muzyki - wszystkie jej odcienie, od tych dawniejszych przez nowsze i w współczesne przypominają, dlaczego ludzie w ogóle jej słuchają, dlaczego chodzą na koncerty. Jak wiele parę dźwięków dodaje kolorytu w tej często szarej codzienności.  

5 listopada zagra jeszcze jeden koncert w gdańskiej Ergo Arenie. Dla każdego, kto nie ma planów, a w codziennym biegu nieco się zapomniał - to chyba idealny pomysł na pełny barw wieczór.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Hauser | 2Cellos | Kraków
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy