Ewelina Flinta wróciła po latach nieobecności. "Nie sądziłam, że coś takiego może się jeszcze wydarzyć"
Oprac.: Daniel Kiełbasa
Ewelina Flinta w 2024 roku wróciła z nowym albumem po 20 latach przerwy. Płyta "Mariposa" być może nigdy by nie powstała, gdyby nie zaskakujące spotkanie w małym mieście w Stanach Zjednoczonych. „Nie wiadomo było, co się wydarzy” - komentowała dla Interii Flinta.
Ewelina Flinta to polska wokalistka i kompozytorka, która sławę zdobyła dzięki pierwszej edycji programu "Idol". Pierwsza lata po programie były dla niej momentem największej popularności. Flinta w tamtym czasie nagrała dwie płyty, a debiutancki krążek "Przeznaczenie" pokrył się w Polsce złotem.
Zobacz również:
- Quiz: Jak naprawdę nazywają się polscy artyści występujący pod pseudonimami?
- To ona zaśpiewa z Roxette. Kim jest nowa wokalistka popularnego duetu?
- Shakira zdradziła, że po rozstaniu z Gerardem Pique otrzymała wsparcie od kolegi z branży. "Cały czas był przy mnie"
- Od dawna spekulowano o konflikcie Alicji Węgorzewskiej i Edyty Górniak. Jedna z diw zabrała głos w sprawie
Wokalistka wylansowała również przeboje "Żałuję" (2003) oraz "Nie kłam, że kochasz mnie" (2008), a potem słuch o niej zaginął. W mediach przypominano ją tylko od czasu do czasu, aby przypomnieć, co stało się z jej karierą.
Choć artystka była aktywna przez kolejne lata, to szerokiej publice przypomniała o sobie dopiero jesienią 2023 roku, kiedy to pojawiła się w show "Twoja twarz brzmi znajomo". W maju 2024 roku, po prawie 20 latach, do sprzedaży trafił jej trzeci album "Mariposa".
- Czuję się jak ponowna debiutantka z tym ułatwieniem, że wiele osób mnie pamięta, pamięta "Żałuję", za co jestem bardzo wdzięczna. Ludzie śmieją się, jak widzą mnie po latach. Mówię wtedy: "tak, zmartwychwstałam" - opowiadała Interii Flinta.
Przełomowy wyjazd do USA. Co stało się w Mariposie?
Tytuł płyty oznacza w języku hiszpańskim motyla, jednak jest to również nazwa małej miejscowości w Kalifornii w USA, gdzie doszło do przełomowego spotkania dla Eweliny Flinty.
- Bardzo małe wydarzenie spowodowało, że zaczęłam zrzucać powłoki. Po raz pierwszy w życiu zaśpiewałam totalnie spontanicznie, w małym ogródku w knajpce, przy motelu River Rock In w Mariposie, z dwoma nieznanymi muzykami, którzy po prostu zobaczyli, że wystukuje rytm na nogach. Wtedy zapytali mnie, czy jestem perkusistką. Odpowiedziałam im, że jestem wokalistką i już wiedziałam, jakie będzie następne pytanie - "Może z nami zaśpiewasz?" - wspominała wokalistka.
- Zaśpiewałam z nimi, natomiast to było wtedy dla mnie trudne, bo byłam okropnie pozamykana i to była taka sytuacja, że nie wiadomo było, co się wydarzy. Idąc do nich pomyślałam, co możemy zagrać razem, co znają wszyscy gitarzyści. Doszłam do wniosku, że wszyscy znają "Little Wing" Jimmy’ego Hendrixa. Zagraliśmy ten numer, potem drugi utwór, trzeci, czwarty... A później zaczęły się cudowne rozmowy... Oczywiście moja przyjaciółka wygadała się, że jestem dość znana w Polsce. A to, co jest piękne, to że mam z nimi cały czas kontakt - mówiła Flinta.
Gwiazda "Idola" przy okazji opowiedziała nam, jak wygląda jej podróż przez Stany Zjednoczone. Flinta przyznała, że w podróż po USA zaprosiła swoją przyjaciółkę Agnieszkę, która uwielbia "wariackie wyjazdy".
- Potrafiła jechać sama do dżungli w Birmie, aby tam znaleźć konkretną panią, która była na okładce "National Geographic". Zdjęcie zrobił znany fotograf i zależało mu, aby bohaterka zdjęcia zobaczyła się na okładce. I Agnieszka ją odnalazła. I z taką osobą podróżowałam - komentowała.
- Zrobiłyśmy w 3 tygodnie na mapie właściwie taki uśmiech. Od zachodniego wybrzeża do wschodniego, głównie samolotami, bo nie dało się tego inaczej zrobić. To było Seattle, to było San Francisco, to była Mariposa, Yosemite National Park, Nowy Orlean, Charleston i Nowy Jork. I najważniejsze, co tam się wydarzyło, to było szukanie muzyki. Głównie zespołów, których nie znałyśmy. Nie zależało nam na gwiazdach, bo one przyjeżdżają do Europy. Szukałyśmy w klubach, na ulicach... Wróciłyśmy nasycone, a ja przy okazji sobie pośpiewałam - wspominała Flinta.
Przy okazji wokalistka przyznała, jak mocno amerykańska muzyka wpłynęła na jej obecną twórczość, w tym na to, co znalazło się na jej najnowszej płycie.
Ewelina Flinta wróciła z nową płytą. Jak Marek Niedźwiecki podsumował jej utwór?
- Muzyką amerykańską interesuję się od dawna, bo wiadomo i rock'n'roll to jest zlepek bluesa i country, o czym mówił już Keith Richards. Przez wiele lat śpiewałam rocka, kocham też jazz, bardzo amerykańską muzykę folkową. Ta podróż była takim muzycznym spełnieniem marzeń, żeby sobie troszkę pobyć dłużej w tych źródłach. I to mnie też utwierdziło, że chcę robić i nagrywać muzykę w takim klimacie - stwierdziła.
Flinta przyznała, że odbiór jej płyty był dla niej pozytywnym zaskoczeniem. - Ludzie mi piszą, że się wzruszają, że ta płyta jest dla nich ważna, że słuchają jej po kilka razy. Byłam w audycji u Marka Niedźwieckiego, powiedział mi, że utwór "17 godzin" mu się spodobał i nazwał piękną piosenką. Gdy to usłyszałam, to się rozkleiłam. Po to się to robi - tłumaczyła.
Ewelina Flinta obecnie szykuje się do jesiennej trasy koncertowej, aby w pełni zaprezentować nowy materiał. Jak jednak zauważyła, album został zaprezentowany już na żywo, a reakcje były bardzo dobre.
- Pracujemy nad trasą koncertową, więc mam nadzieję, że będzie pracowicie. Część jest już zaplanowana. Tak naprawdę z tym materiałem już grałam koncerty, dałam kilka występów w teatrach. Od publiczności słyszę, że na koncercie są zrelaksowani i rozbawieni. Ale też wychodzą z niego uduchowieni. Nie sądziłam, że to się jeszcze wydarzy w moim życiu, że tak się będzie recenzować moje koncerty. W utworach jest też dużo tematów kobiecych, ważnych dla każdej z nas, dużo o tym mówię i działam na rzecz kobiet. Budujące jest to, że faceci też to rozumieją i też wspierają. To jest dobry moment w moim życiu - dodała.