Dawid Podsiadło w Poznaniu: Nie chcę wam przeszkadzać, śpiewajmy [RELACJA]
Usłyszałam przed koncertem stwierdzenie, że Dawid Podsiadło to taka polska Taylor Swift. I w sumie tak, miły chłopak, z sąsiedztwa… i wyprzedaje stadiony, i robi to w sposób spektakularny. Oraz znam takich, którzy wyszli z sobotniego koncertu i zaczęli szukać biletów na koncert następnego dnia.
Ale zanim o koncercie, bo trochę czasu od otwarcia bram do startu było. Przed wejściem na stadion można było pobawić się trochę w strefie partnera trasy, czyli Pepsi. Był DJ na strefie do chillowania, miejsce do robienia insta fot, można było sobie ustrzelić fanty i napisać na puszce wiadomość do wokalisty. I co najważniejsze - miejsce do posypywania się brokatem. A no i immersyjna puszka, która jest totalnie z XXIII wieku.
A kiedy już porobili foty i posypali się brokatem, przyszedł czas na koncert. Prawie, bo wcześniej była jeszcze kamera z filtrem zmieniającym twarze i kiss cam. Introwertycy w strachu. Jeśli padło na któregoś z was, przyjaciele, i nie spaliście przez to dzisiaj w nocy, bo myśleliście o tym, że ludzie pewnie cały czas się z tego śmieją, to chcę tylko powiedzieć, że nikt nie wie, że to wy i w ogóle już tego nie pamiętają. Śpijcie spokojnie.
Na początek zobaczyliśmy wspomnienia z 2013 roku, z nagrywania pierwszego albumu i z pierwszej trasy. Potem zresztą różne wspomnienia i nagrania były szkieletem całego koncertu. Imprezę rozpoczęły hitowe "To co masz Ty!" i "Trofea". Następnie "Nie ma fal", przy których zobaczyliśmy pierwsze zaskakujące elementy show. Nie chcę tutaj spoilować, ale to te z cyklu, żeby nie przeklinać, "co najmniej szalone, ale dobra". " - Dawid, jakie chcesz efekty specjalne? - Tak.". Śmieję się tutaj, ale naprawdę robi to wrażenie. Gratulacje dla wszystkich, którzy to wymyślili i zrealizowali. Zróbcie dla nich wielki hałas!
Jeśli chodzi o setlistę, to trochę takich, trochę takich, jak to mówią. Były i piosenki z "Lat Dwudziestych", ale nie zabrakło "W dobrą stronę", "Pastempomatu", "Trójkątów i kwadratów" albo "Małomiasteczkowego". I z jednej strony można było poskakać sobie przy ogniach i "Szarość i Róż", ale z drugiej był też wzrusz, kiedy Dawid usiadł do pianina. Kiedy cały stadion rozświetla się latarkami przy takim "millenium" albo ukochanym moim "Nie kłami", to wzruszysz się, choćbyś był najtwardszy.
Ach, no i goście. Na każdym koncercie inni, a nam w Poznaniu się wylosowali Ralph Kaminski i Artur Rojek. Cały stadion Lecha śpiewający "MEEETEEEEOOOR" to jest naprawdę mocna rzecz. A "Długość dźwięku samotności" wybrzmiała chyba jeszcze głośniej.
Kolejny plus to oczywiście prowadzenie koncertu. Urzekło mnie zwłaszcza "Dobra, bo ja nie chcę wam przeszkadzać, po prostu śpiewajmy" wypowiedziane po którejś tam z kolei historii. No i "Dzisiaj jesteśmy tylko my" rzucone przy śpiewaniu "I ciebie też, bardzo". Jeśli ktoś się nie wzruszył wcześniej, to przy tym już na pewno. Z Męskiego usłyszeliśmy też "Elektrycznego" i "Watahę". A na koniec, na uspokojenie - "Matylda".
Długie to były bisy i pożegnanie, ale faktycznie trudno było tak stwierdzić, że to już. Ktoś w internecie - nie pamiętam niestety kto, więc przepraszam anonimowy użytkowniku - pisał, że na koniec Dawid powinien odlecieć tą sceną, wyglądającą jak dron. No i tak, to prawda. To byłoby zakończenie totalnie w klimacie tego, co działo się przez poprzednie trzy godziny.