Czuć się pięknym i bogatym, jak nas uczyła Lady Gaga. To już 15 lat albumu "The Fame"
Mateusz Kamiński
Niegrzeczny wizerunek, trochę skandali, sugestywne klipy, a to wszystko zmieszane z wokalnym talentem i smykałką do przebojów. 15 lat temu cały świat poznał Lady Gagę. Pokochał ją całkiem prędko, a romans trwa w najlepsze.
Cała droga do sławy Lady Gagi to nie był spacerek, a raczej katorżnicza praca dzięki której ulepszała tylko swoje artystyczne zdolności stając się świadomą, pełnoprawną artystką. Gdy myślę o współczesnej Gadze - ikonie popu, aż trudno mi uwierzyć, jak wiele musiała poświęcić, jak wiele trudów znieść i jak bardzo... pragnęła być sławną.
O tym jest jej pierwszy album "The Fame", który w tym roku świętuje 15-lecie. Przepełniony przebojami krytykom muzycznym dał nadzieję na popowe odrodzenie na muzycznej scenie. Młodym fanom popkultury dał nowy, może jeszcze nie do końca oszlifowany diament, który przy okazji kolejnych płyt stał się ich obiektem kultu. Bo choć nie lubię takich porównań, to tak - jeśli starsze pokolenie nie wie, kim Gaga jest, to w jej przypadku możemy mówić od jakiegoś czasu, że to Madonna XXI-wieku. A obserwując jej dokonania aktorskie naprawdę trudno jest wyjść z podziwu, że jest aż tak utalentowana.
Gdy miała zaledwie cztery lata rozpoczęła swoją przygodę z fortepianem. Ponoć to wtedy Stefani Germanotta tak naprawdę pokochała muzykę. Kilkanaście lat później przyjęła swój przydomek od hitu "Radio Gaga", lecz swą pierwszą piosenkę "Dollar Bills" napisała słysząc z głośników ojca dźwięki kas fiskalnych w "Money" Pink Floyd.
Nie zdecydowała się pójść do artystycznej szkoły Julliarda. Zamiast niej wybrała placówkę katolicką słynącą z wielkiej dyscypliny. To tam jako 11-latka pierwszy raz czuła, że nie do końca pasuje do rówieśników. "Chciałam się dopasować, bo czułam się jak dziwak" - wspominała w jednym z pierwszych dużych wywiadów u Ellen DeGeneres. W tym okresie odkryła u siebie także talent aktorski wspominając, że wcielając się w postać "czuła deszcz, gdy wcale go nie było", a także pijąc z niewidzialnej filiżanki.
Lata dorastania przypadły na jej fascynację muzyką rockową - śpiewała covery Led Zeppelin, Pink Floyd czy Jefferson Airplane. Trochę ciężko sobie to dziś wyobrazić? Na pewno wtedy, gdy debiutowała jej "The Fame" mogło być sporym zaskoczeniem. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy poznała Dona Lawrence - cenionego trenera wokalnego, który dodał jej skrzydeł. I był niemal pewny, że ta zrobi wielką karierę. Za zgodą rodziców (była niepełnoletnia) występowała wieczorami w klubach. I choć jej matka bała się pozwalać córce grać w miejscach, gdzie byli sami dorośli ludzie, ta zapewniała ją: "Mamo, to są jazz bary, nie seks kluby".
Gdy Stefani Germanotta stała się Lady Gagą
Stefani śpiewała przez krótki okres w SGBand (Stefani Germanotta Band). Na scenie towarzyszyli jej ci, którzy naprawdę w nią wierzyli. W połowie 2006 roku dzięki współpracy z Robertem Fusarim poznała wartość swojego talentu.
Za każdym razem gdy wchodziła do studia, jej producent czuł wokół niej "aurę Freddiego Mercury'ego". "Jesteś jak on, z taką dramaturgią" - mówił Fusari objaśniając, że tym co wyróżnia ją wśród innych jest teatralny promyk, dzięki któremu można dostrzec tę prawdziwą dziewczynę wewnątrz.
"Za każdym razem, gdy Stef wchodziła do studia zamiast mówić 'Cześć' zaczynałem śpiewać 'Radio Ga Ga'" - wspominał. Gdy zastanawiając się nad scenicznym przydomkiem Germanotty napisał jej smsa o treści 'Radio Ga Ga', zadziałała autokorekta, a Radio zamieniło się w Lady. "Mamy to" - odpisała mu ochrzczona na nowo wokalistka.
Lady Gaga: Jak to było z jej sławą?
Z dzisiejszej perspektywy jej pierwszy album "The Fame" był daną sobie przez samą Gagę samospełniającą się przepowiednią. No bo jak inaczej nazwać krążek debiutantki, który ni stąd ni zowąd trafia na listy przebojów na całym świecie, dostaje sześć nominacji do nagród Grammy (zdobywa jedną - za najlepszy album elektroniczny/taneczny w 2009 roku), a wkrótce sprzedaje się w ponad 10 milionowym nakładzie? Pobił ponadto jeden z pierwszych rekordów dotyczący muzyki cyfrowej, stając się najlepiej sprzedającym się albumem w sieci. Rewolucja!
"The Fame" przyświecała koncepcja o tym, że każdy może czuć się gwiazdą. Pragnąca sławy Gaga tak długo wyobrażała sobie moment, w którym stanie się popularna, a na debiutanckiej płycie daje upust swoim fantazjom. "Chcę was wszystkich zaprosić na imprezę" - zapowiadała przy okazji premiery. Teraz legendarny w wielu kręgach album po wielu latach nakładem Universal Music ponownie pojawił się znów na półkach sklepów w wersji winylowej.
Pamiętam czasy przed Lady Gagą. Jako dzieciak sam obserwowałem, jak wśród moich znajomych coraz więcej osób wymieniało jej pseudonim wśród nazwisk idoli. Przełomowe było "Just Dance", które ukazało się w sierpniu 2008 roku. Dyskotekowe syntezatory od pierwszej sekundy mocnym uderzeniem zwiastowały wakacyjny przebój. Ale nie taki na jeden sezon. Zachęcający, a wręcz wpychający na parkiet numer powstał z udziałem m.in. Akona, który był wtedy na topie. Kto by pomyślał, że piętnaście lat później mało kto będzie o nim pamiętać, a Gaga, którą produkował, stanie się ikoną popkultury. Popkultury, którą tak bardzo kocha, czemu mocny wyraz dała swoimi kontrowersyjnymi kreacjami, a także całym albumem "ARTPOP" wydanym w 2013 roku.
Wszyscy na parkiet!
Wrócimy do "The Fame". Zdecydowana na sukces wokalistka wywodziła się raczej z rockowych korzeni, toteż postać Davida Bowiego czy wspomnianego już Freddiego Mercury'ego były jej bardzo bliskie. Dzięki debiutanckiej płycie Lady Gaga poniekąd pomogła w nowych czasach odżyć - może nie ich muzyce, ale pewnej wizji, kompletności wizerunku scenicznego, charyzmy, talentu i wokalu. Z piosenkarki naśladującej inne wielkie gwiazdy, stała się dla swoich rówieśników kimś, kim oni chcieliby się stać.
Z list przebojów nie schodziły także "Poker Face" czy "Paparazzi". Każda kompozycja na "The Fame" to inna odsłona sławy i jej hulaszczego, frywolnego odcienia, które czasem może zamienić się w koszmar. Hedonizm dyskotekowej zabawy połączonej z tą trochę ciemniejszą stroną popularności świetnie oddają techno-dyskotekowe rytmy albumu. Od zawsze moim faworytem tutaj jest cukierkowe i brutalnie szczere "Eh, Eh (Nothing Else I Can Say)". Najwięcej kontrowersji wywoływało jednak słynne już określenie o "disco kijku" z utworu "LoveGame". Chwytliwe single wydawane aż do maja 2009 roku biły kolejne rekordy, a ci, którzy uwierzyli w Gagę pewnie nawet nie wyobrażali sobie, jak w następnych latach ta rozwinie swoje skrzydła.
W wywiadzie dla MTV UK Lady Gaga wyjaśniała, że sława niekoniecznie oznacza bycie znanym przez wszystkim - bardziej, że każdy może żyć jak celebryta korzystając z dobroci imprez i po prostu korzystania z życia. "Ta idea 'The Fame' przewija się przez cały czas. Zasadniczo, jeśli nie masz nic - żadnych pieniędzy, żadnej sławy - nadal możesz czuć się piękny i bogaty. Chodzi o dokonywanie wyborów i posiadanie odniesień - rzeczy, które czerpiesz ze swojego życia i w które wierzysz" - mówiła.
Na przestrzeni lat Gaga wielokrotnie mieszała style - śpiewała już swój artpop, soft rock, ale też rozkochała fanów jazzu występami z Tonym Bennettem. Ostatnio wróciła do korzeni i niczym Mary Clayton w "Gimme Shelter" ubogaciła Rolling Stonesom swoimi wokalizami "Sweet Sounds of Heaven". Eklektyczna artystyczna dusza Stefani Germanotty wielokrotnie udowodniła, że jest "do tańca i do różańca". A "The Fame" wydaje się być najważniejszą cegiełką w piramidzie jej kariery. Piramidzie, która wciąż się buduje.
Raczej jestem przeciwnikiem wciskania piosenkarzy do filmów, a aktorów na muzyczną scenę, bo jeśli ktoś rzeczywiście miałby zrobić karierę na obu polach, to z biegiem czasu to stanie się samo. Tak było z Gagą, która wystąpiła w "Narodzinach gwiazdy" - mimo że całą śmietankę za rolę spijał tam jej partner Bradley Cooper, to za sprawą duetu "Shallow" oczy świata zwróciły się na moment tylko na nią. Tytuł filmu też nagle okazał się mieć dużo związku z jej karierą - tym razem filmową. Lady Gaga poradziła sobie na ekranie nawet lepiej, niż przewidywano. W dodatku ścieżka dźwiękowa, którą współtworzyła biła wszelkie rekordy (m.in. 2 nagrody Grammy, była też na pierwszych miejscach list przebojów w 20 krajach zdobywając tytuły wszelkich metali szlachetnych) i sprzedała się w liczbie ponad 6 mln egzemplarzy.
Dlatego wtedy, gdy zagrała w głośnym "Domu Gucci" tak i teraz, gdy widzę jej nazwisko wymieniane w plotkach dotyczących kolejnych produkcji filmowych, to wcale mnie to nie dziwi. Czekam też na sequel "Jokera", gdzie Gaga będzie szaloną towarzyszką Joaquina Phoenixa w - tym razem - musicalowej odsłonie. I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od niepozornego "Just Dance".