"Czasami trzeba poczuć ból"
Brazylijka Ive Mendes ma na swoim koncie dwa albumy - "Ive Mendes" z 2004 roku i "Magnetism" z 2009 roku. Wokalistka wystąpi w maju na trzech koncertach w Polsce. "Za każdym razem kiedy Polacy mnie gdzieś zapraszali, od razu się zgadzałam" - śmieje się Ive w rozmowie z Michałem Michalakiem.
Magnetyczna Ive Mendes
Nazywana "brazylijską Sade" wokalistka Ive Mendes powraca po 5 latach z podwójną płytą "Magnetism". Niespełna tydzień po premierze w Polsce album pokrył się złotem.
"W kategorii 'muzyka pościelowa' 'Magnetism' to jeden z najlepszych albumów w tym roku. Ive Mendes prezentuje muzykę relaksującą, zmysłową i pięknie wykonaną - pisaliśmy w naszej recenzji.
Rozmowa z wokalistką niespodziewanie skręciła w metafizyczną stronę. Mendes bardzo chętnie i otwarcie opowiada o swojej religijności. Brazylijka okazała się niezwykle pogodnie nastawioną do rzeczywistości osobą:
Wiem, że artyści nie lubią być porównywani z innymi. O tobie mówi się często "brazylijska Sade". Kiedy to słyszysz po raz kolejny, denerwujesz się?
Ive Mendes: - Na początku to porównanie wydawało mi się nieco dziwne. Nie wiedziałam, co na ten temat myśleć. Nie miałam nic przeciwko temu, miałyśmy tego samego producenta, lubię jej utwory. Ale jestem bardzo pewna siebie, kiedy przychodzi do tworzenia muzyki, ona ma swoje przeznaczenie, ja mam swoje. Takie sformułowanie to jednak duży honor dla mnie, bardzo miły komplement. Na pewno w jakiś sposób Sade mnie inspirowała.
Pracowałaś ze świetnymi producentami - Robinem Millarem (Sade) i Markiem Smithem (sesyjny basista, przyjaciel Millara, zmarł w listopadzie 2009 roku). Czego się od nich nauczyłaś?
Ive Mendes: - Robin jest niesamowity. Wielu o tym nie wie, ale jest osobą niewidomą. Potrafi wspaniale słuchać, w niezwykły sposób czuje mój głos, bardzo zależy mu na tym, bym swój wokal jak najlepiej wykorzystywała. Przynoszę do niego pomysły na piosenki, a on mnie zaskakuje zupełnie innym spojrzeniem. Jesteśmy drużyną. Tak było też z Markiem. Spotkałam go, gdy nagrywałam swój pierwszy album. Zagrał tam na basie. Czułam, że wspólna praca była naszym przeznaczeniem. Gdy tylko skończyliśmy nagrywać album... zmarł. To było nie do uwierzenia, tak jakby Bóg wiedział, że musimy jeszcze dokończyć płytę... Nagrania dobiegły końca, zapłaciłam mu i wtedy to się stało. Wiele się od niego nauczyłam. Jest mi bardzo smutno, że nie ma już go z nami.
- Nigdy nie chciałam być zależna od producentów. Dawałam Robinowi moje pomysły, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że dwa umysły będą potrafiły pracować lepiej niż jeden. Połączenie dwóch talentów może być bardzo wartościowe.
Dużo mówisz o przeznaczeniu, o Bogu. Czy wierzysz, że dla każdego z nas jest przewidziany scenariusz, czy może to my sami tworzymy swoje życie w jego trakcie?
Ive Mendes: - Każdy ma wolną wolną. Wybór jest czymś kluczowym w naszym życiu. W każdym momencie mamy różne opcje, ale Bóg i tak dobrze wie, co wybierzesz. Jeśli mamy z nim więź, on nam pomoże dojść do celu. Ale tylko od nas zależy, czy w pewnym momencie życia się przebudzimy i zapytamy siebie: Co kocham robić najbardziej? Każdy ma dar od Boga, niezwykły podarunek od niego. Jesteśmy skonstruowani w niesamowity sposób. Popatrz na Robina, on jest niewidomy. Ale takie właśnie było jego przeznaczenie. Jego ułomność sprawiła, że stał się wyjątkowy na innych przestrzeniach.
- Nie jestem super chrześcijanką, nie jestem doskonała. Codziennie zmagam się ze swoimi wadami. Tworząc muzykę, staram się smutek zamieniać w radość, inspirować ludzi, sprawić, by świat stał się choć trochę piękniejszy. Uwielbiam się komunikować z ludźmi. Czuję się, jakbym była na misji. Moja kariera nie polega tylko na tym, że pokazuję swoją muzykę tylko po to, by ludzie ją kupowali. Chcę ich poruszać. Wyrazić wszystko to, co mam w sercu.
- Warto poczuć oddech Boga w całej duchowej otoczce świata. Jesteśmy istotami, które kochają namiętność, które kochają przyjemności. Musimy codziennie pracować, ale jeśli jesteśmy wdzięczni za to, co nas spotyka, możemy codziennie czuć się jak na wakacjach. Doświadczam tego zwłaszcza wtedy, kiedy słucham muzyki.
- Niektórzy nazywają Boga Jezusem, Duchem Świętym, ja nazywam go swoim przyjacielem.
A propos tego daru, o którym mówiłaś... Czy uważasz, że większość ludzi zajmuje się tym, do czego jest powołana czy uciekają przed swoim przeznaczeniem?
Ive Mendes: - Chcę wierzyć, że jednak wykorzystują to, co dostali. Już po sposobie, w jaki się komunikujesz wiem, że na przykład ty masz w sobie wyjątkowy dar. Jesteś takim kanałem, który pozwala słowom, energii, informacjom rozprzestrzeniać się. Ale jestem pewna, że masz jeszcze więcej talentów.
[śmiech] Bardzo mi miło.
Ive Mendes: - No pewnie! Jesteśmy niesamowitymi istotami. Oczywiście, jest też inny tego aspekt - możemy niszczyć, możemy być dla siebie wrogami. Ale w pewnym sensie wszyscy jesteśmy tacy sami. To jedna z największych tajemnic naszego życia. Kocham zwierzęta, ale my nie jesteśmy jak one. Zostaliśmy stworzeni po to, by się nimi opiekować. W każdym człowieku jest oddech Boga. Jest on nieskończony, pełny, ale w każdym z nas znajduje się jakaś jego część. To piękne. Przychodzi zawsze taki dzień, kiedy zdajemy sobie sprawę, kim tak naprawdę jesteśmy.
- Kiedy byłam mała i mieszkałam na farmie, czasami po przebudzeniu rano wyobrażałam sobie różne rzeczy, marzyłam o tym, co będzie ze mną w przyszłości. Wyobrażałam sobie, że jestem na wielkim patio, śpiewam, tańczę, wokół jest pełno życzliwych ludzi... i to się później, po latach, stało! I dzieje się nadal! To była konsekwencja. Należy marzyć. Należy zapytać siebie i Boga, czego się tak naprawdę pragnie.
- Życie oparte jest na związkach z innymi ludźmi, z samym sobą czy z Bogiem. Oczywiście, związki romantyczne są najbardziej skomplikowane [śmiech]. Pewnie sam o tym wiesz [śmiech]. Należy pamiętać, że jeżeli kochasz siebie, to masz w sobie miłość, którą możesz się podzielić również z innymi. Od kiedy wzięłam ślub, cały czas uczę się, jak to jest skupić się całkowicie na drugiej osobie. Jeśli nie masz się czym podzielić, stajesz się nudnym czlowiekiem.
- Praca, ekonomia to sprawy drugorzędne. Chodzi o to, co nam gra w środku. W życiu zdarza się tyle przykrych sytuacji. Na przykład kiedy umarł Mark, kiedy żegnałam się ze swoją rodziną... gdy dzieje się coś smutnego...
...trzeba mieć punkt odniesienia, oparcie?
Ive Mendes: - Dokładnie. Czasami to może być nawet ta nudna praca. Jeśli możesz w niej wykorzystać swój dar, może warto się jej poświęcić? W życiu nie wszystko układa się idealnie. Żyjemy w świecie, który jest popsuty, wśród natury, która jest niszczona... Ale wszystko zależy od nas, od ludzi. Czy uda nam się odnaleźć drogę do miłości...
Uff, to może wróćmy do muzyki...
Ive Mendes: [śmiech]
W kwietniu masz zaplanowane w Polsce koncerty. Byłaś już u nas wcześniej. Jakie są twoje odczucia na temat naszego kraju?
Ive Mendes: - Uwielbiam Polskę! Zanim do was przyjechałam, uważałam, że najwspanialsza jest Hiszpania. Ale kiedy przyjechałam do Polski, zmieniłam zdanie [śmiech]. Czuję się tu bardzo dobrze, niemal jak w domu. Mogę się tu naprawdę odprężyć. Polska to jak taki prezent dla mnie. Wyjątkowe miejsce.
- Pierwszą płytę najpierw promowałam w Azji, potem w Hiszpanii... kiedy przyjechałam do Polski, wydarzyło się coś magicznego. Myślałam, że przyjadę, zrobię swoje i wyjadę. Ale nie potrafiłam. Za każdym razem kiedy Polacy mnie gdzieś zapraszali, od razu się zgadzałam [śmiech].
Kiedy słucham twoich utworów, myślę o czerwonym winie, plaży, zachodzie słońca. Jakie obrazy masz w głowie, kiedy tworzysz te piosenki?
Ive Mendes: - Właśnie je wymieniłeś [śmiech]. Celem każdej piosenki jest celebrowanie jednego momentu, jednej historii z mojego życia. Przy utworze "Dancing All Night" wyobrażam sobie przyjęcie na statku... mnóstwo ludzi cieszących się życiem, pijących szampana. Często śpiewam o tym, żeby się bawić, odprężyć. Życie bywa bardzo ciężkie, warto czasami podjąć wysiłek, żeby o tym na chwilę zapomnieć. Obrazy powstające w głowie dzięki piosenkom są tworzone nie tylko przez słowa, ale również przez instrumenty, warto o tym pamiętać.
- W utworze "Beauty Of The Blues" śpiewam o mojej przyjaciółce, która nigdy nie płakała, ale pewnego dnia się złamała i polały się łzy. Uważam, że czasami trzeba być smutnym, czasami trzeba poczuć ból.
A co się stało, że twoja przyjaciółka pękła?
Ive Mendes: - To była dziewczyna, która przeskakiwała z jednego związku do kolejnego, była w tym szalona. Zajmowała się też sprzedażą pięknych samochodów - Ferrari i innych. Zawsze było wokół niej mnóstwo ludzi. Pewnego dnia się zakochała w jednym z moich przyjaciół. On był wtedy zajęty. Załamała się. Ale sprawy potoczyły się tak, że on stał się wolny i byli ze sobą przez dwa lata. Teraz ona jest z innym facetem [śmiech]. Ale najważniejsze jest to, że udało jej się przekroczyć granicę odczuwania, wcześniej nie dopuszczała do siebie żadnych emocji, zwłaszcza bólu.
- Ona była jak maszyna, zmieniała partnerów tak, jak zmienia się ubrania [śmiech]. To wypływało z jej przeszłości, z jej dzieciństwa. Dziś jest bardziej krucha, mówi do mnie: "Nie jestem już taka silna", a ja odpowiadam jej: "Wreszcie jesteś normalna". Czasami trzeba poczuć ból, żeby dobrze funkcjonować - jak na siłowni [śmiech].