Reklama

Byli dobrymi przyjaciółmi. Po transakcji za 50 milionów przestali się do siebie odzywać

Pod koniec 1980, w okolicy świąt Bożego Narodzenia roku Paul McCartney odebrał telefon dzwoniący w jego domu. Kiedy usłyszał w słuchawce nieśmiały, piskliwy głos był zirytowany, że kolejnej fance udało się zdobyć jego prywatny numer. Potencjalna fanka okazała się mężczyzną, który przedstawił się "Cześć Paul, to ja, Michael, masz chwilę, aby porozmawiać". Był to początek współpracy dwóch wybitnych muzyków, która zaowocowała trzema piosenkami. Jedna z nich "Say Say Say" czterdzieści lat temu pojawiła się na szczycie amerykańskiego zestawienia przebojów.

Pod koniec 1980, w okolicy świąt Bożego Narodzenia roku Paul McCartney odebrał telefon dzwoniący w jego domu. Kiedy usłyszał w słuchawce nieśmiały, piskliwy głos był zirytowany, że kolejnej fance udało się zdobyć jego prywatny numer. Potencjalna fanka okazała się mężczyzną, który przedstawił się "Cześć Paul, to ja, Michael, masz chwilę, aby porozmawiać". Był to początek współpracy dwóch wybitnych muzyków, która zaowocowała trzema piosenkami. Jedna z nich "Say Say Say" czterdzieści lat temu pojawiła się na szczycie amerykańskiego zestawienia przebojów.
Paul McCartney z Michaelem Jacksonem pokłócili się po tym, jak ten wykupił prawa do piosenek The Beatles /Dave Hogan /Getty Images

Paul McCartney wspominał zabawną historię pierwszego kontaktu z Michaelem Jacksonem w wywiadzie z Jamesem Deanem Bradfieldem, wokalistą Manic Street Preachers, który z okazji wydania wznowienia albumu "Pipes od Peace" w 2015 roku rozmawiał z basistą o jego inspiracjach. Słynny Beatles był początkowo zaskoczony niespodziewanym kontaktem z młodą gwiazdą. Michael zapytał, czy Paul nie miałby ochoty popracować nad kilkoma piosenkami. Propozycja wydała się kusząca i obie strony mogłyby na tym skorzystać. Jackson mógł zdobyć odrobinę uznania, dzięki współpracy z legendą muzyki, a Paul miał szanse dotrzeć do młodych odbiorców.

Reklama

Drogi obu artystów przecinały się już wcześniej. Nagranie McCartneya "Girlfriend", które było napisane z myślą o Jacksonie, chociaż pierwotnie pojawiło się na albumie "London Town" grupy Wings, trafiło ostatecznie na jego płytę "Off the Wall". Legendarny basista znał się też dobrze z producentem Michaela Quincy Jonesem. Młody podopieczny producenta cieszył się właśnie ze swojego pierwszego, ogromnego sukcesu solowego, jakim był album "Off the Wall", kiedy Paul zaproponował mu przyjazd do Londynu, zgodził się natychmiast.

Przyjaźń Paula McCartneya i Michaela Jacksona. Szybko złapali wspólny język

Jak wspomina McCartney, pracowali w jego londyńskim studiu na piętrze, gdzie stał fortepian. Od samego początku nawiązali dobrą relację. Pomysły wypływały naturalnie. Paul starał się ogarniać melodie, a Michael co chwila podrzucał teksty. Kiedy opuszczali wieczorem biuro wstępna wersja "Say Say Say" była gotowa. Pierwsza sesja nagraniowa piosenki odbyła się w AIR Studios w Londynie w maju 1981 roku, a producentem był George Martin. Potem prace kontynuowano w Odyssey Studio, gdzie powstała jeszcze jedna wspólna kompozycja "The Man", która później również trafiła na "Pipes of Peace". W tym czasie McCartney pracował równocześnie nad swoim albumem "Tug of War", który ukazał się w kwietniu 1982 roku i nie mógł skupić się na dokończeniu nagrań. Jackson zabrał więc taśmy ze sobą do Ameryki i postanowił popracować na aranżacjami, w efekcie powstało demo, które spodobało się słynnemu Beatlesowi.

Prace dokończono na początku 1983 roku. W tym czasie Michael nie był już tylko utalentowanym, młodym muzykiem, ale autorem jednego z najlepiej sprzedających się albumów. "Thriller" ukazał się w listopadzie 1982 roku i był promowany inną piosenką nagraną wspólnie z McCartneyem "The Girl Is Mine". Złośliwi twierdzili, że ten przebój bardziej pasował do płyty "Pipes of Peace", a "Say Say Say" brzmi jak nagranie wyjęte z "Thrillera", dzięki swojemu pulsującemu, tanecznemu rytmowi.

Podczas finalnych prac nad nagraniem Jackson spędził sporo czasu z McCartneyem w jego domu. Obaj muzycy dosłownie zżyli się ze sobą. Paul traktował Michela niczym młodszego brata, udzielał mu wielu wskazówek i porad w zakresie prowadzenia biznesu muzycznego. Opowiedział, jak ważnym elementem są prawa do nagrań i jak przez swoją niewiedzę stracił je, razem z Lennonem, w zakresie wczesnych kompozycji The Beatles. To wtedy Jackson rzucił niby od niechcenia, z uśmiechem na ustach: "Któregoś dnia kupię twoje piosenki". Paul otworzył ze zdziwieniem oczy, ale zamienił wszystko w żart, rzucając w kierunku autora "Thrillera" "Ej, daj spokój". Podobna sytuacja powtarzała się jeszcze kilkukrotnie. McCartney za każdym razem uważał, że Jackson się z nim zwyczajnie droczy. Przecież nie przekreśliłby świeżej przyjaźni dla zysków z katalogu The Beatles.

Wykupił jego piosenki.To był koniec ich znajomości

W tym czasie sam próbował odzyskać prawa do kompozycji. W 1984 roku pojawiło się światełko w tunelu. Ówczesny właściciel zgodził się odsprzedać je za kwotę dwudziestu milionów dolarów. "Zadzwoniłem do Yoko, ponieważ to nie były moje piosenki, ale nasze z Johnem. Nie chciałem sam stawać się ich właścicielem. Powiedziałem, że musimy wydać po 10 milionów i wszystko wróci do nas" - wspominał muzyk. Tymczasem w 1985 roku firma ATV, wbrew nieoficjalnym ustaleniom z McCartneyem wystawiła prawa do nagrań na publiczną licytację za blisko pięćdziesiąt milionów dolarów. Kto dysponował taką kwotą? Oczywiście Michael Jackson

Okazało się, że niewinne żarciki były zaplanowaną strategią. McCartney przekonał się na własnej skórze, jak dobrym uczniem był Jacko. Wszystkie rady mistrza przekuł w czyn. To trochę popsuło przyjacielskie relacje, ale naprawdę niemiło zrobiło się w momencie, kiedy Michael zaczął udzielać zgody na wykorzystania nagrań The Beatles w kampaniach reklamowych bez konsultacji z McCartneyem i Yoko Ono. Kiedy w reklamie Nike'a pojawiło się nagranie "Revolution" basista The Beatles po prostu się wkurzył. 

"Kiedy śpiewamy o rewolucji, to nie jest to kupno sportowych butów, tylko prawdziwa rewolucja" - mówił w jednym z wywiadów. Przez lata The Beatles strzegli swojej spuścizny, nie godząc się na wykorzystywanie ich piosenek w reklamach. Michael Jackson wszystko zmienił i na dodatek nie odbierał telefonów od swojego przyjaciela. Po latach McCartney wspominał całe zamieszanie z lekkim ironicznym uśmiechem, a po śmierci Króla Popu ciepło się o nim wyrażał. Odzyskał prawa do swoich nagrań dopiero w 2017 roku w wyniku sądowego porozumienia z firmą Sony.

Recenzenci miażdżą duet Jackson - McCartney. Miałkie i mizerne

Wróćmy do 1983 roku. Michael dopiero myślał o zdradzie przyjaciela i cieszył się z kolejnego triumfu na listach przebojów, za sprawą sukcesu "Say Say Say". Nagranie promujące album McCartneya "Pipes of Peace" w grudniu stało się numerem jeden na liście Billboardu. Kolejnym numerem jeden Jacksona w 1983 roku i ostatnim jak do tej pory w karierze byłego Beatlesa. O dziwo komercyjny sukces nie szedł w parze z recenzjami. Ganiono kompozycję za miałkość tekstu, mizerną melodię, a jeden z dziennikarzy zarzucał w swojej recenzji, że słyszy ją zbyt często w radiu. Tymczasem publiczność zachwycała się utworem i z ochotą kupowała singel, którego sprzedaż w początkowym okresie przekroczyła pięćset tysięcy sztuk.

Promocji pomógł również teledysk, wyreżyserowany przez Boba Giraldiego, który miał już na koncie współpracę z Jacksonem przy "Beat It". Perypetie obwoźnych handlarzy, którzy okazują się szlachetnymi oszustami, zbierającymi pieniądze na sierociniec, do dziś ogląda się z uśmiechem. McCartney wykorzystał go w brytyjskiej telewizji, aby podbić zainteresowanie przebojem. Pomimo amerykańskiego sukcesu "Say Say Say" sprzedaż płyty na wyspach nie była rewelacyjna. Dopiero po pojawieniu się muzyka w śniadaniowej telewizji i emisji klipu w popularnym paśmie jej losy zmieniły się i wylądowała ostatecznie na drugim miejscu listy przebojów.

W 2015 roku pojawiła się reedycja albumu "Pipes of Peace", z nowym miksem słynnego hitu. McCartney użył niepublikowanych wcześniej partii wokalnych i przestawił je w nagraniu. Dzięki temu zabiegowi można odkryć, jak doskonale brzmiały głosy obu muzyków w pierwotnym nagraniu i jak znakomicie się uzupełniały. Są chwilami nie do rozpoznania. Przez lata piosenka często była wykorzystywana i samplowana przez artystów hiphopowych, a w tym roku powróciła na listy przebojów za sprawą remiksu, za którym stoi słynny, norweski DJ - Kygo.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michael Jackson | beatles | Paul McCartney
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy