Blask jego hitu świeci przez prawie 40 lat. Wszystko dzięki mocy internetu
Prosta, melodyjna, być może nawet trochę kiczowata piosenka? Tak, ale to również przebój, któremu Rick Astley zawdzięcza swoją karierę. "Never Gonna Give You Up" jest nie tylko hitem sprzed lat, ale też utworem, który zaczął żyć własnym życiem i nieoczekiwanie wrócił w ostatnich latach. Jak to w ogóle możliwe?
Parzenie kawy, bieganie po obiady i ewentualnie kserowanie dokumentów - tak wyglądają praktyki w wielu firmach. Rick Astley podczas swojego stażu nauczył się szybkiego parzenia kawy i herbaty, ale przy okazji dowiedział się, jak nagrać płytę. Rick był praktykantem, a potem pracownikiem studia nagraniowego. W sumie nie mógł lepiej trafić, bo firma należała do Mike'a Stocka, Matta Aitkena i Pete'a Watermana, czyli trzech kolegów odpowiedzialnych za tworzenie i produkowanie piosenek. Panowie w pewnym momencie stali się rynkową potęgą, bo mieli na koncie sukcesy między innymi z Kylie Minogue, Mel & Kim czy grupą Bananarama. Rick miał okazję podglądać, jak te sukcesy się tworzyły. Przyszły gwiazdor przez dwa lata asystował w studiu, obsługiwał maszyny z taśmami, czasem śpiewał chórki na płytach, a przede wszystkim uczył się rzemiosła i chłonął wiedzę.
Młody chłopak sam marzył o tym, że pewnego dnia nagra coś swojego, ale potrzebował dobrej piosenki. Tak się akurat szczęśliwie złożyło, że pracował w "fabryce" przebojów, więc wystarczyło poczekać na odpowiedni moment. Waterman doskonale wiedział o marzeniu swojego podopiecznego i miał świadomość, że Rick potrafi śpiewać, nie tylko w chórkach zresztą, bo oglądał kiedyś występ Astleya z jego zespołem FBI. Pojawił się tylko jeden problem. Rick był niesamowicie miłą i skromną osobą, ale jego nieśmiałość i brak przebojowości zupełnie nie pasowały do sceny. Jak zrobić gwiazdę z kogoś wyjątkowo cichego i wstydliwego? Ekipa wpadła na sprytny pomysł, że zaangażuje wokalistę jako asystenta, a to pomoże mu nabrać pewności siebie i obycia w studiu.
Jedna rozmowa telefoniczna zmieniła jego życie
Pewnego dnia młody pracownik był świadkiem rozmowy szefa z jego dziewczyną. To nie był krótki telefon w stylu "jak się masz", tylko bardzo długa dyskusja. Kiedy producent odłożył słuchawkę, Rick rzucił żartem "You're never gonna give her up". Brzmi znajomo? Ta historia zainspirowała tekst, który został później napisany z perspektywy młodego artysty. Kaśka Nosowska śpiewała kiedyś, że "piosenka musi posiadać tekst". Tu słowa były już prawie gotowe, ale brakowało muzyki. Producenckie trio przypomniało sobie wtedy piosenkę "Trapped" Colonela Abramsa i stwierdziło, że potrzebuje podobnej linii basu. Pete Waterman opowiadał później, że hit Ricka Astleya powstał w zaledwie trzy minuty.
Może i była to świetna reklama i fajna historia, tyle że nieprawdziwa. Jego kolega, Mike Stock, zdradził w wywiadzie dla "The Guardian", że ekipa pracowała nad piosenką miesiącami, zanim powstała wersja, którą znamy dzisiaj. Żadnej przesady nie ma za to w opowieściach o wizycie producentów w wytwórni płytowej. Kiedy przynieśli do firmy demo piosenki, menedżerowie nie wierzyli, że słuchają chudego chłopaka z Manchesteru i byli przekonani, że w rzeczywistości nagrał to ktoś inny. Ekipa zabrała więc jednego z menedżerów do studia, Rick stanął przed nim, zaśpiewał i wtedy mężczyzna przekonał się, że to nie oszustwo.
Rick nagrał "Never Gonna Give You Up" pod koniec 1986 roku, ale musiał jeszcze poczekać na swój wielki sukces. Twórcy i producenci uznali, że okolice świąt to kiepski czas na promocję nowego artysty. Mieli rację. Końcówka roku to zwykle czas na kupowanie i słuchanie świątecznych składanek, a nie odkrywanie młodych-zdolnych. Astley dostał więc swoją szansę w połowie 1987 roku. Młody artysta nie miał pojęcia, jak bardzo zmieni się jego życie.
W kolejnych miesiącach piosenka podbijała wszelkie możliwe listy przebojów. Zaczęło się oczywiście od Wielkiej Brytanii, ale szał opanowywał kolejne kraje, a po tym jak jeden z amerykańskich DJ-ów zaczął grać utwór na swoich imprezach, Stany miały nowego idola. Oczywiście niektórzy recenzenci wyzłośliwiali się, że refren brzmi jak dobra przemowa sprzedawcy samochodów, ale nikomu to raczej nie przeszkadzało, bo "Never Gonna Give You Up" stało się jednym z największych przebojów lat 80. Piosenka otworzyła Astleyowi drzwi do wielkiej kariery. Oczywiście później wokalista miał jeszcze parę hitów, ale żadnemu nie udało się przebić tego utworu.
Najczęściej jest tak, że tego typu przeboje zapisują się w historii, pojawiają się w radiu, czasem serialach i reklamach i funkcjonują, ale na przykład jako wspomnienie lat 80. Z tą piosenką było inaczej, a wszystko dzięki żartowi internautów. Zaczęło się w 2007 roku. Ludzie wysyłali linki do ciekawych rzeczy, ale zamiast do faktycznych treści, prowadziły one do klipu "Never Gonna Give You Up". Dowcip przerodził się w internetowy trend, "Rickrolling", do którego w prima aprilis 2008 dołączyły nawet wielkie firmy, a YouTube przekierowywał do teledysku z części swoich materiałów.
Ofiarą "Rickrollingu" padł nawet sam Astley, którego znajomi postanowili zażartować z artysty. Przebój wrócił więc w wielkim stylu, a dla młodszych słuchaczy okazał się nie tyle utworem sprzed lat, ile świeżą i fajną piosenką. Rick Astley do dzisiaj korzysta z drugiego życia swojego przeboju. Muzyk pojawia się na wielkich festiwalach, czasem również gościnnie u innych gwiazd, na przykład Foo Fighters. Tłumy szaleją za każdym razem. Zupełnie jak w 1987 roku.