Black Flag w Warszawie: Spróbuj nas zatrzymać! [RELACJA]

Nawet jeśli już rzucisz glany i katany do szafy, fajnie czasem pójść na dobry punkowy koncert. Tym razem padło u mnie na Black Flag i, ludzie kochani, nie dałoby się wymarzyć lepszego wyboru. W tym miejscu chcę też poinformować moją mamę i wszystkich purystów językowych, że wszelkie przekleństwa są cytatami.

Zespół Black Flag zagrał koncert w Polsce
Zespół Black Flag zagrał koncert w PolsceMartin Harris/Capital PicturesAgencja FORUM

Wieczór rozpoczął zespół JAD setem krótkim, acz treściwym. Jak to kiedyś powiedział im ktoś w wywiadzie, ich kawałki są "bardzo krótkie, bardzo głośne i bardzo dosadne". I przy tym - bardzo dobre. W zeszłym roku wydali ładną płytę "Ból", proszę posłuchać po zakończeniu czytania. A jeśli ktoś ma wolną godzinkę, to może przesłuchać ich dwóch albumów, trzech EP-ek i zostanie mu jeszcze 10 minut na zastanowienie się, jakie to zacne.

Na początku miałam wrażenie, że w klubie są sami faceci i to wszyscy tacy, którzy dorastali razem z zespołem. Przyznaję, że czułam się jak w domu, bo mentalnie mam z 50 lat, tylko ciało mi się za późno urodziło. Ale potem pojedynczo zaczęły mi się pojawiać w tłumie i kobiety, i osoby w wieku gdzieś na przełomie liceum i studiów. I dobrze, że rośnie nowe pokolenie, które do śniadania będzie śpiewało "Drinkin' black coffee, black coffee / Drinkin' black coffee, starin' at the wall".

Przed koncertem publiczność skandowała "Oi! Oi! Oi!", "Black Flag, Black Flag!" i jakieś inne bliżej nieokreślone odgłosy paszczą. "Bez ‘ku**a mać, punki grać’?" - myślę sobie smutno. Ale za chwilę jakiś jeden zbłąkany głos dopełnił tradycji, a kiedy gitarzysta sprawdził, jak brzmi, ktoś krzyknął "Ładnie, ku**a, dalej!". I namówił!

Zachęceni zaczęli od "Can't Decide". Ledwo zdążyli się rozkręcić i... nastąpiła cisza. Interrupted by technical issues. Publiczność w przerwie coś pojodłowała, popytała górala, czy mu nie żal, pokrzyczała kogo tam z polskich polityków wiecie co. Na początku było zabawowo. Po chwili jednak zaczęło się nerwowe rozglądanie i jodłowanie zmieniło się w "oddawać za bilety". Na szczęście nie trzeba było, a złość szybko opadła, bo zespół wrócił na scenę.

BLACK FLAG- I CAN SEE YOU

Usłyszeliśmy kawał dobrej muzyki. Były m.in. "Nervous Breakdown", "No Values", "Gimme Gimmie Gimmie" czy budzące ciary, wyliczankowe "I Can See You". Początkowo myślałam o tym, że szkoda, że nie rzucili chociaż jakiegoś "Cześć, Polska!", ale potem w sumie... O ile, na przykład, do Grabaża miałam kiedyś problem, że niewiele mówił i wyglądał, jakby grał, bo mu zapłacili, to tutaj było raczej: "Przyjechaliśmy dać wam energię i dobry muzyczny gig, tu nie ma co gadać".

Mike odezwał się dopiero pod koniec, szybciutko przedstawił zespół i powiedział, że dziękuje. Po tym zagrali jeszcze m.in. "TV Party" i wyczekiwane "Rise Above". A jak "Rise Above" buja klubem! W dodatku po tym przedstawieniu usłyszeliśmy takie kawałki, że atmosfera zmieniła się z "zagramy wam coś" na "ej, poimprezujmy razem".

Z racji tego, że schody do Proximy prowadzą w górę, klub za nic nie chce być w piwnicy. Ale klimat był piwniczny, w tym pozytywnym sensie. Był punkowy po prostu. Chociaż Proxima dbała o dopływ powietrza na salę i chwała jej za to, uczcie się inne kluby! Wszystko się tutaj zgadzało. Koncert Black Flag to jeden z tych, na które trzeba pójść chociaż raz w życiu. Też po to, żeby pomyśleć, że chce się jeszcze raz.

Rise Above
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas
{CMS: 0}