Portishead i tony żelastwa

We wtorek, 25 czerwca, w ramach preludium do wrześniowego festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie wystąpiła brytyjska grupa Portishead. Jaki to był koncert?

Beth Gibbons (Portishead) podczas koncertu w Nowej Hucie
Beth Gibbons (Portishead) podczas koncertu w Nowej HucieBartosz Nowicki / www.bartosznowicki.pl

Portishead w Krakowie, 25 czerwca 2013

fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki
fot. Bartosz Nowicki

To nie był koncert, którego krajobraz naznaczony jest lasem telefonów komórkowych, filmujących największe przeboje w nie najlepszej jakości.

To nie był koncert, na którym wokalistka pyta publiczności "Jak się bawicie?" i wprawia tłum w ekstazę swoją znajomością języka polskiego.

To nie był koncert z klaskaniem w rytm utworów.

Wreszcie nie był to koncert, na którym muzycy latają z jednej strony sceny na drugą, a z sufitu sypie się konfetti.

W hali ocynowni w krakowskiej Nowej Hucie sypać się mogły co najwyżej okruchy metalu, gdyż nie jest to obiekt szczególnie młody. A jednak industrialna, ogromna przestrzeń nowohuckiej hali nadała występowi Portishead szczególnego wymiaru. Tony złowrogo piętrzącego się żelastwa były nie tylko fantastycznym tłem dla kwaśnej muzyki brytyjskiego tria, ale stały się wręcz idealnym jej katalizatorem i nośnikiem.

Dawno nie słyszałem tak doskonale brzmiącego koncertu, była to czysta, niczym niezmącona rozkosz dla uszu; zasługi, jak podejrzewam, rozkładają się tu po równo: odpowiednie miejsce, odpowiedni sprzęt, bezbłędny akustyk, wreszcie sam zespół, który zadziwia perfekcją swojego brzmienia na żywo.

Zwłaszcza wokalistka Beth Gibbons, której lamentujący głos jak sztylet przecinał powietrze wysokimi tonami, potrafiła niezwykle sugestywnie oddać wszyty w każdy z utworów niepokój.

Nietrudno było popaść w narkotyczny trans - naturalnie bez farmakologicznego wspomagania - szczególnie przy mantrycznych formach, po które tak chętnie sięga triphopowe trio z Bristolu.

Beth, Geoff i Adrian podeszli do swojego repertuaru dość asymetrycznie, ewidentnie faworyzując album "Third", kosztem "Portishead" (dwie piosenki), przy pięciu utworach z "Dummy". Nie mogło oczywiście zabraknąć takich pewniaków - klawiatura wzbrania się przed przyjęciem słowa "przebojów" - jak "Sour Times", "Glory Box" czy "Roads".

W Krakowie potwierdziło się nie tylko to, że Portishead na koncertach brzmi fantastycznie, ale i teza, że miejsce koncertu ma niebagatelny wpływ na jego odbiór. Suma tych dwóch czynników dała wieczór, który z pewnością wgryzł się w pamięć na dłużej.

Michał Michalak, Kraków

TVN 24 / x-news