"Zjednoczony atak ludzi undergroundu" (wywiad z Evil Machine)
Od powołania do życia białostockiego ansamblu pod złowróżbną nazwą Evil Machine do wydanego pod koniec 2013 roku debiutu, minęło sporo lat.
Szlachetnie pierwotna w idei i dźwiękach zawartość albumu "War In Heaven" powinna jednak spotkać się z przychylną reakcją zwolenników oldskulowego grania wyzbytego wszelkich znamion plugawego hajpu na retro, czego dowodem jest zaangażowanie się w Evil Machine zacnych gości znanych z takich zespołów, jak Vader, Behemoth, Christ Agony czy Hate. Okazuje się bowiem, że wcielanie w życie metalowych ideałów sprzed dobrych trzech dekad nie musi być tylko pustym frazesem.
W rozmowie z Bartoszem Donarskim o wszystkim opowiedział nam wokalista Semihazah.
Na początek kwestia podstawowa - jaki właściwie status ma twór pod nazwą Evil Machine? Jednorazowego przedsięwzięcia, niezobowiązującego projektu czy może regularnego zespołu?
- Ów twór z założenia nie miał być i nie będzie regularnym zespołem. Efekt działania "niezobowiązującego projektu", czyli "War In Heaven" przypadł jednak do gustu osobom, które się weń zaangażowały, a i wydawcy się podoba, tak więc zapewne nastąpi kontynuacja. Nadal jest to jednak formuła - jak słusznie nazwałeś - niezobowiązującego projektu. Nikt nas do niczego nie goni, prób nie mamy, koncertów nie gramy, alkohol spożywamy wspólnie lub oddzielnie, a nowa płyta powstanie, kiedy stężenie odoru siarki przekroczy wartość krytyczną, owocując ciosanymi z kamienia riffami i blasfemicznymi lirykami.
Moje pierwsze pytanie wynika po części z faktu, iż "War In Heaven" rodził się niczym sam Cthulhu - długo i powoli. Czy tak długo powstawał sam materiał, czy też "lata uśpienia" wynikały raczej z ratalnego systemu nagrywania?
- Ponieważ nie znam osobiście wspomnianego przez ciebie osobnika, a i mitologia Lovecrafta nie jest tym, co mi spać nie daje, nie potrafię porównać cyklu rozwojowego Cthulhu i "War In Heaven", ale mam wrażenie, że chyba trochę przesadziłeś (śmiech). Problemu z materiałem nie było żadnego, bowiem Halowi numery dla Evil Machine same wyskakują spod palców na gryfie, ja teksty napisałem w bardzo przyzwoitym czasie, a dla Cyjana i Cypriana opanowanie takiego materiału to żaden problem. Dużo gorzej szło nam z nagrywaniem. Na przykład to, że wynieśliśmy się z "Bloodline Studio" po nagraniu bębnów i gitar nie wynikało z tego, że przestało nam się tam podobać. Po prostu Pierścień zawiesił w pewnym momencie działalność studia na czas bliżej nieokreślony, my jednak stwierdziliśmy, że poczekamy. To zawieszenie trwało jednak coraz dłużej i dłużej, aż po roku czy nawet dwóch stwierdziliśmy, że trzeba poszukać nowego miejsca.
- Tak trafiliśmy do "Studnia Studio", gdzie nagrywanie wokali odbywało się na raty, ponieważ niełatwo jest zgrać terminy trzech pracujących w różnych miejscach ludzi. Tam też Cyprian nagrał bas, wykorzystując fakt, że dzień wcześniej grał koncert w Białymstoku i nie musiał specjalnie przyjeżdżać. Bo - jako zespół bez budżetu - oszczędne z nas chłopaki (śmiech). Kiedy już mieliśmy niemal wszystkie ścieżki, trzeba było poprosić zaproszonych wcześniej gości, żeby położyli swoje ślady. Peter nagrał wokale do "Power From Hell" Onslaught w "Hertzu" przy okazji nagrywania płyty Vadera, Cezar - w warunkach polowych w Białymstoku, Seth zarejestrował solówki i dodatkowe partie gitar u siebie... Tu wszystko po prostu musiało trwać. Wydawać by się mogło, że już jesteśmy blisko mety, ale wtedy zaczęły się korowody z miksem materiału.
- Pierwsza wersja absolutnie nam nie pasowała, zrobienia kolejnej podjął się jakiś koleś, który po paru miesiącach w końcu nic nie zrobił. A wtedy to już mi się po prostu wszystkiego odechciało. Materiał po prostu leżał. I gdyby nie nieoceniona pomoc Sławka Wiesławskiego z "Hertz Studio", to byśmy pewnie o "War In Heaven" teraz nie rozmawiali. Sławek wziął to jednak w swoje ręce i podczas kilku wieczorów, w swoim czasie wolnym, wykuł to, co ukazało się nakładem Arachnophobia Records. Zanim jednak dogadaliśmy się z Krzyśkiem, ładnych parę miesięcy trwały klasyczne poszukiwania wydawcy. Dopiero później wszystko potoczyło się wręcz błyskawicznie. No, ale teraz jesteśmy zaprawioną w bojach, odporną na ciosy i przeciwności, pancerną Evil Machine(śmiech)!
Pamiętacie jeszcze, kiedy i jak pojawił się pomysł powołania do życia Evil Machine? Z pomroku dziejów wyłania się nieznany mi bliżej, białostocki pub Gryf, długie dyskusje nad kuflami z piwem... Jak to było?
- Gryf był przez pewien czas kultowym pubem, w którym w weekendy spotykało się sporo maniax. Regularnie bywaliśmy tam także Hal i ja, wpadając na piwko, a to przy jakiejś okazji, a to bez okazji albo po to, by się "posilić" przed wielogodzinnym nocnym rozklejaniem plakatów przed jednym z koncertów, które razem organizowaliśmy. Wątek założenia zespołu, grającego muzykę taką, na jakiej wychowaliśmy się, pojawiał się często. Nie pamiętam dokładnie, czy był to rok 2001 czy 2002, bo to istotne chyba tylko dla niezwykle skrupulatnych kronikarzy. Przegadaliśmy na ten temat wiele godzin, wypijając dziesiątki litrów piwa, no i skoro zasialiśmy słowo, podleliśmy je, to i mamy efekty.
Zawartość "War In Heaven" bucha smrodem lat 80. Z jednej strony nawiązujecie do pierwotnego thrashu w stylu Venom, z drugiej posępnych klimatów Hellhammer. Patrząc z tej perspektywy, Evil Machine wymyka się jednoznacznej, gatunkowej kategoryzacji, co zawsze daje więcej możliwości. Taki był cel?
- No nie... Muszę tu wejść z tobą w polemikę. Venom nie grał żadnego thrash metalu, a stworzył unikalny, również jeśli idzie o gramatykę, styl "Venom rządzi! Deptaj krzyże!". Poza tym wypowiadanie się o Hellhammer bez użycia przynajmniej jednokrotnie słowa "almighty" nasuwa podejrzenia co do twojej ortodoksyjności... Ale o czym my tu... Otóż Evile Machine ma gdzieś kwestie gatunkowej kategoryzacji, choć przyznam, że określenie "zespół thrash / deathmetalowy" trochę mnie bawi. Generalnie jednak naszym celem było dostarczenie samym sobie gówniarskiej, metalowej frajdy. W latach 80. zaczęły pojawiać się określenia "speed", "thrash", "black", ale chyba nikt wówczas nie przywiązywał do nich wielkiej wagi. Ja przynajmniej nie pamiętam, żeby ówcześni 13- czy 15-latkowie deklarowali się jako "true blackmetalowcy" czy "thrashers".
- Słuchaliśmy płyt Venom, Slayer, Metalliki, Kreator, Sodom, Bathory, Hellhammer, Celtic Frost, Destruction, Onslaught, Possessed, Whiplash, Living Death, Vectom albo taśm demo Mayhem, Morbid, Impostor, Minotaur czy naszych Kat, Turbo, Vader, Imperator, Merciless Death, ale nie kategoryzowaliśmy tego. To była po prostu jedna wielka wspaniała muzyka, pełna agresji, buntu i bluźnierstwa. To był metal. I tak też podeszliśmy do muzyki na "War In Heaven".
- Hal, który jest autorem wszystkich - prócz coverów oczywiście - utworów, to dorosły chłop i wyjaśnień odnośnie klimatu kawałków nie potrzebował. I chyba nawet nieźle się bawił podczas ich tworzenia, bo to dla niego krótkie piłki w porównaniu z wygibasami aranżacyjnymi, jakich dopuszczał się w jego Abused Majesty. Podczas dionizji, połączonych z odsłuchem kolejnych piosenek, darłem się jedynie czasami: "Haliczku, więcej Hellhammer, k****!" (śmiech). A Hal w jednym z numerów i tak przemycił klasycznie heavymetalową zagrywkę, bo lubi heavy metal, łobuz jeden. Cyjan też swój blastowy podpis złożył, no a znak Cypriana to cała ścieżka jego basu. Na marginesie dodam tylko, że kiedy Cyprian nagrywał swoje partie, to Cyjan i ja patrzyliśmy na niego z otwartymi paszczami. Zniszczył nas swoją perfekcją.
Pozostając w temacie, "War In Heaven" ma też chyba pewien walor edukacyjny. Czy świadome ukierunkowanie się na metal z lat 80. nie było też swego rodzaju sposobem na przypomnienie młodszym fanom, na czym tak naprawdę polegała ta muzyka w swej nieskalanej komercją postaci?
- "Walor edukacyjny" - o ile istnieje - był zupełnie niezamierzony, o czym świadczy m.in. to, co powiedziałem wcześniej. Ja się nie nadaję do edukowania młodzieży, o czym dowiedziałem się już bardzo dawno, bo na studiach (śmiech). Gdybym miał zapędy edukacyjne, to powinienem zacząć od samego zespołu, czyli zebrać paru zdolnych 20-letnich, po czym wyjaśnić im, że metal nie zaczął się od platynowych płyt Metalliki czy Megadeth, ani od jakichś metalcore'owych pajacyków, a jego korzenie są w bunkrze, w którym powstały genialne materiały Hellhammer.
- Jeśli jakiś młody obywatel zderzy się z "War In Heaven", po czym stwierdzi, że podoba mu się ten klimat i syf muzyczno-brzmieniowy, że chciałby poznać płyty kapel, które zainspirowały Evil Machine, a następnie to uczyni i zostanie śmiertelnie zainfekowany, to świetnie. Ale specjalnie nie przywiązywałem się do tej myśli. Jeśli komuś zależy na samoedukacji, to obecnie ma możliwości nieporównywalnie większe niż te, jakie były w latach 80. czy na początku 90. I roli Evil Machine jako iskry zapalnej bym nie przeceniał. No ale jeśli choć jeden młodzieniec z hipsterską fryzurą i odziany w koszulkę Bullet For My Valentine albo inna młoda dama opętana potęgą Cradle Of Filth zwróci się w stronę metalu, to jakaś korzyść będzie. Może nawet sam diabeł podłubie wówczas w nosie z ukontentowania.
Z tego, co widzę, skład Evil Machine nie jest chyba do końca białostocki. Jak to się kształtowało?
- Żadna to tajemnica, że Cyprian jest z Warszawy, grał i gra w wielu zacnych kapelach, by wspomnieć jedynie Hate i Pyorrhoea. Kształtowanie to jednak w znacznej mierze proces przemyślany, natomiast w naszym przypadku była to spontaniczna akcja. Kiedy już na pokładzie był Hal, Cyjan i ja, można było zaprzestać dalszych werbunków. Hal przecież na luzie nagrałby w studiu partie i gitar, i basu. Po co szukać kogoś jeszcze? Wszak Hellhammer, Venom i Destruction nagrały najlepsze rzeczy jako bandy trzyosobowe! Mnie coś jednak uwierało, czegoś mi brakowało... Olśnienie przyszło, kiedy Pyorrhoea nagrywała płytę w "Hertz Studio".
- Wiadomym było, że przyjeżdża Cyprian, z którym poznaliśmy się dużo wcześniej na koncercie Hate. Wtedy stwierdziłem, że to niezwykle sympatyczny człowiek i równie świetny muzyk, pozytywnie między nami zażarło, choć nie miałem nawet cienia myśli, że coś razem będziemy kiedyś montować muzycznie. Ale kiedy tercet egzotyczny już był zebrany, a mnie coś nadal uwierało, nastąpiła wspomniana sesja Pyorrhoea. I wtedy wiedziałem, że brakuje właśnie Cypriana. Zadzwoniłem jednak oczywiście do Hala, żeby nie było, że mam jakieś wątpliwości co do jego umiejętności, skoro chcę ściągać basistę z zewnątrz. Na szczęście Hal nie jest zafiksowany na swoim punkcie, więc nastąpił telefon do Cypriana, a ten wielkiej zacności jegomość odparł: "Jasne, świetnie". Może niedokładnie tak, ale na pewno coś w tym stylu.
Nie sądzicie, iż obecność legendarnego, nie bójmy się użyć tego słowa, Cyjana w składzie zespołu o wyraźnie piekielnym rodowodzie może wydać się części fanów dość osobliwa. Mam nadzieję, że te budzące grozę łańcuchy, którymi poobwieszany jest na promocyjnych zdjęciach nie są symbolem podstępnego przykucia go do Evil Machine.
- Ja w tym nie widzę nic osobliwego, a i legendarny Cyjan też nie, skoro jest w Evil Machine. Być może zaskoczę niektórych, kiedy zdradzę, że Sławek nie miał śpioszków z logo Napalm Death, a pierwszym słowem, jakie wypowiedział nie było "gore" (śmiech). Z Cyjanem znamy się jeszcze z czasów, kiedy grał we Frony Terror. I nie była to stylistyka tożsama z Dead Infection. Sławek ma też - nie wiem czy dobrze to nazwę, ale niech tam - epizod w doskonałym zespole Priesticide Lust, o profilu którego wiele mówi jego nazwa. Mało tego - Sławek okazał się kluczowym spoiwem Evil Machine.
- Po jednym z niezwykle inspirujących i równie bezowocnych co do przyszłości zespołu spotkań z Halem, natknąłem się w jakimś klubie na Cyjana. Pomarudziłem mu, że nie mamy perkusisty, na co on stwierdził, że może razem pogramy. Ucieszyłem się wielce, ale bez większej wiary w jego zainteresowanie, bo po co Cyjanowi jakiś tam projekt. Tymczasem Sławek zadzwonił po kilku dniach z pytaniem, czy sprawa jest aktualna. Łańcuchy nie były zatem potrzebne, Cyjan - choć wcale nie jest przykuty - nadal chce uczestniczyć w Evil Machine, co mnie nadal bardzo cieszy. To człowiek wykuty z porządnej białostockiej necrostali (śmiech). A zdziwionych fanów Cyjana może zadziwię jeszcze bardziej tym, że jest on też znawcą i wielkim miłośnikiem muzyki filmowej.
Do udziału w nagraniach zaprosiliście kilku zacnych gości. Wiążą się z tym jakieś wesołe historie? Czy nie mylę się sądząc, iż zabieg ów miał też na celu pokazanie pewnej jedności w metalu, że tak to nazwę, czegoś, czego dziś coraz bardziej brakuje?
- Chylę czoła przed twoją przenikliwością, bowiem rozszyfrowujesz nas bez trudu. Tak, chciałem, żeby Evil Machine był metalową pięścią, zjednoczonym atakiem ludzi undergroundu, których nie dzielą poziomy działania, a łączy metal. Bardzo chciałem, żeby tę jedność pokazać, no i udało się! Podejrzewam, że są ludzie, którzy myślą o Evil Machine jak o jakimś "all stars bandzie", gdzie trzeba było wyłożyć konkretną kasę, żeby na "War In Heaven" zagrali tacy goście. Prawda jest jednak zupełnie inna. Każdy z tych zajebistych muzyków, których rodzimych zespołów jestem fanem, zagrał za darmo. Historie, które się z tym wiążą, wyjątkowo zabawne nie są, ale na pewno - bardzo budujące.
- Peterowi z Vader lata temu wspominałem, że chciałbym poprosić jakiegoś świetnego gitarzystę, czującego klimat, o nagranie solo, ale nie stać nas. A Peter: "Jak chcesz, to nagram". Ot tak, po prostu. Mało nie padłem, bo choć z Peterem znamy się od końca lat 80., to głupio było mi go prosić. Przecież między Vader a jakimś tam debiutantem jest przepaść. Ale to nie koniec. Kiedy nagraliśmy przyspieszony przez Cyjana w stosunku do oryginału cover "Power From Hell", wiedziałem, że potrzebny będzie jakiś zawodnik, bo ja nie potrafię tak szybko śpiewać po angielsku. Mógłby z tego wyjść jakiś "polspanglish". No to: "Peter, ratuj!" (śmiech). A Peter powiedział, żeby mu tylko tekst podesłać i machnął dwie wersje. Obie zresztą miażdżące.
- Pozwolę sobie jeszcze wykorzystać twą zawodową ciekawość i wyjaśnię kwestię udziału Patryka z Nomad vel Setha z Behemoth. Niektórzy recenzenci mają bowiem kłopot, w którym kawałku na "War In Heaven" jest jego solo. Gdyby zwrócili uwagę, że udział Setha jest określony jako "special apperance", może by się bardziej wsłuchali. Patryk - na prośbę Hala - nagrał solówki i... dużo więcej. Do skromnej prośby nieznanego zespołu podszedł tak, jakby robił to dla Morbid Angel czy innego Nile. Nagrał mnóstwo śladów - tła, solówki, jakieś gitarowe kosmiczne przestrzenie... Ja byłem porażony jakością i ilością materiału. Po zmiksowaniu te partie mogą być - dla osób z boku - prawie niezauważalne, ale zapewniam, że bez nich ta płyta byłaby uboższa. Dużo uboższa.
- Z kolei Cezar z Christ Agony podczas pobytu w Białymstoku niemal z marszu napisał tekst i nagrał takie wokale, że po ich wysłuchaniu stwierdziliśmy z Halem, że nie ma sensu kombinowanie z naszymi zaśpiewami - nagrywamy jedynie chórki i mamy kompletny kawałek. Zresztą - jeden z moich najbardziej ulubionych na płycie. Wybiegnę trochę w przyszłość i powiem, że Cezar zdradził, że ma dwa gotowe kawałki na następną płytę Evil Machine!
Nagraliście też dwie przeróbki. Wybór był jednomyślny?
- Moje propozycje zostały przyjęte przez aklamację, choć bez oklasków (śmiech). Wybór utworu Venom był oczywisty, Onslaught już niekoniecznie, ale uwielbiam dwie pierwsze płyty tego zespołu - punkowa surowizna i brzmienie prosto z piekielnych otchłani. A i tytuł wybranego kawałka też ładny. Na nowej płycie również będą covery, choć chyba bardziej zaskakujące. Kandydaci już są, ale wymagają jeszcze zastanowienia się i omówienia.
Jeden z utworów dedykowany jest Jonowi Nödtveidtowi, którego twórczość miała, mimo wszystko, niewiele wspólnego ze stylistyką, w której porusza się Evil Machine. Wyjaśnicie?
- Hmmm..... Poruszyłeś kwestię, której - choć jestem autorem tekstu i dedykacji - nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć. Nie byłem i nie jestem wielkim fanem Dissection, barwnym życiorysem Jona też niezbyt się ekscytowałem. Skąd więc ta dedykacja i ten tekst, będący jakąś tam wizją jego pośmiertnej drogi? Nie chciałbym wyjść na taniego spirytystę czy jarmarcznego okultystę, ale pewnego wieczora, dobrych kilka miesięcy po samobójstwie Jona, poczułem, że po prostu muszę coś napisać o jego śmierci. To był impuls. Siadłem, a tekst sam się pisał. Powstał od razu cały, w dodatku utrzymany w stylistyce, która nie jest mi bliska... Podejrzewam, że gdybym miał go poddać zwykłej szkolnej interpretacji, to miałbym problemy. Zresztą nie lubię, nie czuję tego tekstu, nie chciałem go wykorzystywać na płycie, ale za to Halowi bardzo przypadł do gustu. I w tej sytuacji Hal sam go zaśpiewał. Może jako fan Dissection lepiej odbiera tajemnicę tego tekstu (śmiech).
"War In Heaven" wydała rodzima Arachnophobia Records. To układ też chyba bardziej koleżeński, jak za starych, dobrych czasów, kiedy zaufanie było podstawą?
- Dokładnie! Jak restaurujemy stare, dobre czasy, to do końca. Rozmowy z Krzyśkiem były krótkie, acz treściwe, żadnych glejtów żeśmy nie podpisywali, pan wydawca robi to, co obiecał i co w jego mocy, zatem jest świetnie. Oczywiście wszystko dzieje się na poziomie undergroundu, ale właśnie tam jest miejsce metalu, a nie w żałosnych telewizyjnych show, które udają, że ich celem jest wypromowanie jakiegoś talentu, uczestnicy udają, że w to święcie wierzą, a jurorzy udają, że mają misję dużo bardziej wzniosłą niż sprawdzenie, czy kilkadziesiąt tysięcy złotych trafiło w terminie na konto. Ale chyba odszedłem od tematu...
- Arachnophobia Records i Evil Machine to - w jakimś sensie - twory bliźniacze: i wytwórnia, i zespół debiutują; i pan wydawca, i my - w większości - jesteśmy z Białegostoku; i Krzysiek, i my siedzimy od lat w undergroundzie. Nie mamy jakichś dziwacznych oczekiwań, bowiem zdajemy sobie sprawę, że Arachnophobia to nie Nuclear Blast, ale też cenimy fakt, że Krzysiek podał nam łapę. Układ koleżeński sprawdza się dobrze i mam nadzieję, że "Słyżtof" powiedziałby to samo.
Pozostaje kwestia koncertów. Czy i w tej materii zamierzacie podjąć jakieś działania?
- Od początku kwestia koncertów była jasno postawiona: Evil Machine nie gra ich i grać nie będzie. Powody są przede wszystkim - nazwijmy je tu ogólnie - ideologiczne, a ponadto dochodzi kwestia logistyki. Gdzieś tam pojawiła się myśl, żeby zagrać jakiś 3-, 4-utworowy undergroundowy recital w zamkniętym klubie tylko dla kilkudziesięciu zaproszonych osób, np. przy okazji kolejnego zlotu wydawców zinów. Ale nie sądzę, żeby ten pomysł został zrealizowany. Fundamentalnych zasad zmieniać nie powinniśmy. Nawet dla tak wytrawnego grona, o jakim wspomniałem.