"Z siniakami na całym ciele"
Wytwórnie próbujące promować swój produkt wypisują w oświadczeniach prasowych przeróżne bzdury, więc nauczyłem się podchodzić do takich notatek bardzo sceptycznie. Zapowiadany przez Overkill powrót do starego thrashu potraktowałem jako chwyt reklamowy i jakież było moje zdziwienie, kiedy w końcu dotarło do mnie ukończone dzieło.
Przesłuchałem krążek "Ironbound" w skupieniu i stwierdziłem, że w warstwie kompozycyjnej trudno się doszukać czegokolwiek nowoczesnego, a Overkill nie tylko powrócił do swoich korzeni, ale wręcz cofnął się o jeden krok, pokazując skąd czerpał inspiracje w początkach swojej działalności. Współzałożyciel i wokalista zespołu, Bobby "Blitz" Ellsworth udzielił Wojtkowi Gabrielowi z magazynu "Hard Rocker" wyczerpujących odpowiedzi na pytania o najlepsze od prawie 20 lat wydawnictwo Overkill.
Na początku chciałbym pogratulować nowego albumu. "Ironbound" to wasze najlepsze dzieło od czasu "Horrorscope"...!
- O, dzięki! Jesteśmy z niego bardzo dumni. Ma świetny klimat. Jedną z rzeczy, które próbowaliśmy zrobić przez lata, było połączenie starego stylu z nowym brzmieniem i myślę, że na tym wydawnictwie nam się to udało. Słychać tu jednocześnie starą szkołę i nowoczesność.
Mieliście dwa lata na stworzenie tego dzieła. Teraz, mając w rękach gotowy produkt, powiedziałbyś, że jest idealny pod każdym względem, tak jak chcieliście?
- Tego nigdy nie możesz powiedzieć. Myślę, że to jeden z powodów, dla których zespoły nadal grają. Szczególnie w Overkill, powodem dla którego kontynuujemy jest osiągnięcie perfekcji, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że perfekcja jest nieosiągalna, haha! Taka śmieszna sprawa. To jak próbowanie osiągnięcia haju po narkotykach. Tworzenie albumu zajęło nam wiele czasu i teraz jest mi trudno wypowiadać się o nim obiektywnie. Jestem bardzo podniecony i tak szczerze, to nie wiem, czy to najlepsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiliśmy, albo najlepsza od 10 lat, czy też nie. To co wiem, to to, że jestem podniecony kiedy go słucham i wydaje mi się, że rezultat jest bardzo, bardzo pozytywny.
Gdzie pisaliście kawałki? W domu, w studio, na trasie, czy wszędzie po trochu?
- Wszędzie po trochu. D.D. zaczyna pisanie od riffu i jest to bardzo prosty proces. Przez okres powiedzmy dwóch lat zbieramy riffy. Skończyliśmy "Immortalis", pojechaliśmy w trasę i zaczęły przychodzić riffy. Przychodziły podczas prób dźwięku, w szatni, w autobusie, w hotelu, w jego studio. Przychodzą teraz, kiedy rozmawiamy przez telefon i zbierają się tak przez dwa lata, a potem wybieramy 10 tych, które najbardziej nas rajcują. Te 10 riffów przenosimy na kolejny poziom i rozwijają się one w utwory. Potem jakoś trzy miesiące przed sesją naprawdę się w to zagłębiam, odgryzając po kawałku i uzupełniając tekstami i melodiami.
Miksy zrobił Peter z Hypocrisy. Pracował jak dotąd z bardzo ciężkimi kapelami, ale nie produkował nigdy old-schoolowego albumu thrashowego. Co was przekonało, że to on powinien pracować nad "Ironbound"?
- Praca z Peterem była naprawdę wyjątkowym doświadczeniem, bo Peter jest fanem starego metalu. To jak naprawdę obiektywny punkt widzenia twojego dzieła, bo tak właśnie fan z umiejętnościami Petera widziałby idealne brzmienie kapeli. Oczywiście mieliśmy duży wkład w miksy, brzmienia, poziomy, efekty, ale wydaje mi się, że ogólny klimat to zasługa Petera. Nie siedzimy codziennie w studio obserwując co robi, ale przesłuchujemy miksy każdego dnia kiedy przesyła je przez sieć.
Mieliście w studio jakieś problemy, czy wszystko poszło gładko?
- Głaaaadko... haha! To było proste. Zaczynając od bębnów, kiedy Ron wszedł i zaczął robić ścieżki perkusji, on ma tę wspaniałą, dziką, niepohamowaną energię, i widzieliśmy, że kawałki będą jeszcze bardziej żywiołowe niż zakładaliśmy to podczas robienia nagrań demo. Myślę, że to dzięki jego bębnom można było tak świetnie zacząć i stwierdziliśmy: "Hej, to będzie jeszcze żywsze, trochę szybsze i trochę cięższe".
- Myślę, że od początku wszystko ustawiło się we właściwym miejscu. Byliśmy tym razem świetnie zorganizowani. Wszyscy bardzo ciężko pracowali, do późnych godzin, więc ogólnie nie było problemów z osiągnięciem właściwego brzmienia, jak również z planem - wszyscy skończyli w czasie. To jeden z tych albumów, gdy wszystko ułożyło się idealnie.
Porządek kawałków na krążku jest przemyślany. Kiedy słucha się go trzeci czy czwarty raz wie się, jaki utwór jest następny. Jak zdecydowaliście co wrzucić po czym?
- Moim zdaniem to jeden z kluczy do stworzenia udanego albumu, żeby utwory współdziałały ze sobą. "The Green And Black" zawsze był dla nas kawałkiem otwierającym, a temat co miało być po nim rozwijał się w miarę rozwoju utworów. Nie było trudno ustalić porządek kawałków na płycie. Chodziło o to, żeby mieć uczucie, że to album, a nie po prostu 10 kawałków. Kiedy skończyliśmy D.D. i ja dyskutowaliśmy o tym w tę i z powrotem i zapytałem: "Dlaczego chcesz wrzucić "The SRC" na koniec?" A on na to: "Chłopie, to jest old-schoolowe?". A ja mówię: "O czym ty gadasz?". D.D. na to: "Zaczynasz mocno i kończysz mocno". To miało sens, haha... Tak więc kiedy doszło do ustalania kolejności, poszło łatwo, bo ten porządek kawałków wydawał się naturalny.
Zazwyczaj dwa-trzy najlepsze utwory wrzuca się na początek, żeby przyciągnąć uwagę słuchacza. Czy twoim zdaniem "The Green And Black", "Ironbound" i "Bring Me The Night" to najlepsze numery na albumie?
- Nie. Myślę, że to bardzo dobre utwory, ale wiesz, kilka tygodni temu pojechałem do Donzdorfu do siedziby Nuclear Blast na imprezę prezentacyjną. Byłem w to zaangażowany przez cały czas, ale to był pierwszy raz, kiedy mogłem posłuchać płyty obiektywnie, usiąść z dziennikarzami, otworzyć piwo i stwierdzić: "OK, teraz się odprężę i posłucham". Co się stało - miałem uczucie, że album od samego początku uderzył bardzo mocno. Ale potem wcale nie przestał. Dawał i dawał i kiedy myślałem: "Teraz będzie trochę słabiej", to trwało nadal, aż do "The SRC". Wyszedłem z siniakami na całym ciele i byłem bardzo szczęśliwy, że osiągnęliśmy coś, co nie było oparte na "to są trzy najlepsze kawałki", ale na "to jest naprawdę dobry album".
"The Green And Black" to drugi pod względem czasu trwania kawałek jaki kiedykolwiek napisaliście. Dlaczego zdecydowaliście zacząć album od złożonej kompozycji, a nie np. od dwóch krótkich prostych thrashowych numerów?
- Kiedy kawałek został napisany, zanim nazywał się "The Green And Black", kiedy graliśmy go na próbach nazywał się "The Opener". Od zawsze miał być pierwszym utworem, bo miał to epickie intro i zaczynał się bardzo powoli. Unikalność tego numeru polega na tym, że szepcze do ciebie zanim przypieprzy ci w łeb. Niezależnie od długości, wydaje się, że to krótki numer. Wydaje mi się, że to właśnie chce osiągnąć kompozytor, nie napisać kawałek 8-minutowy, który wydaje się mieć 8 minut, ale napisać kawałek 8-minutowy tak, żeby wydawało się, że ma 5,5 czy 6 minut. To był oczywisty wybór od samego początku.
D.D. jest głównym kompozytorem, ty piszesz teksty i ścieżki wokali. Jaki jest wkład Dave'a, Dereka i Rona?
- Powiedziałbym, że duży, bo nie możesz zapominać o czyimś talencie i myślę, że to co słyszysz na tym albumie, ta energia o której mówiłem, to Ron. To wielka zaleta, która inspiruje kawałki. Partie bębnów były po drodze zmieniane przez Rona. Dave, nie powiedziałbym że polepszył się najbardziej na tym krążku, ale to prawdopodobnie najbardziej złożony album nad jakim pracował, jeśli chodzi o pracę gitar i to wszystko jego dzieło. Wiele fragmentów zostało zmienionych pod jego gitarę. Po prostu czuliśmy, że trzeba mu pozwolić zrobić to jak najlepiej potrafi. Momentami nadał albumowi progresywnego klimatu. Oczywiście, to thrashowy krążek, mocny, ale praca gitar ma tu kilka ciekawych stron. Dave zarezerwował sobie miejsce wśród najlepszych gitarzystów w tym gatunku.
Czy wszyscy w kapeli mają równe prawa? Np. czy Ron może powiedzieć: "Blitz, ten riff jest do dupy, wyrzućmy go"?
- Jest demokracja, ale mamy prezydenta i wice-prezydenta, haha! Opinie są zawsze mile widziane, ale to niekoniecznie oznacza, że pójdziemy w tym kierunku. Myślę, że wszyscy rozumiemy, że Overkill to Overkill dzięki riffom D.D., moim melodiom i sposobowi w jaki te melodie uzupełniają riffy. Wysłuchamy wszystkiego co zostanie wspomniane, ale ostateczna decyzja należy do D.D. i mnie.
Znacie się z D.D. od 30 lat. Słyszałem kiedyś, że trzymasz go w kapeli, bo wisi ci kasę?
- E tam, to plotka! To ja wiszę mu kasę! Haha!
Ok, a tak na serio. Nazwałbyś ten układ po prostu twórczą współpracą, czy raczej długoletnią przyjaźnią?
- To działa dzięki przyjaźni. Oczywiście Overkill to jedna z najważniejszych rzeczy w naszym życiu, ale wydorośleliśmy i zdaliśmy sobie sprawę, że inne rzeczy są równie ważne i jest to także dobra kondycja związku. Jeśli postawisz to na pierwszym miejscu, nabiera to dodatkowej perspektywy. Myślę, że dlatego to działa. Znajdujemy się w sytuacji, w której się wzajemnie szanujemy i mamy tę 30-letnią przyjaźń. Overkill bazuje przede wszystkim na tym, a potem na pracy nad tym, co potrafimy robić najlepiej.
Kto nagrał dodatkowe wokale, jak growle w "The Head And Heart" i chórki w innych kawałkach?
- To wszystko ja.
Serio?
- Tak, to ja. Bawię się tymi deathmetalowymi wokalami już od 10 lat. Zazwyczaj wrzucam je pod spód i zazwyczaj nie słyszysz ich na pozycji głównego wokalu. Tym razem brzmiało świetnie kiedy robiłem demo i wyszło bardzo ciężko i nie-Blitzowo. Sprawia mi przyjemność kiedy robię wokale i mogę nimi kreować jakby różne postaci. Mój głos jest może bardzo rozpoznawalny, ale są pewne niuanse, które mogę dodawać, żeby brzmiał ciekawiej, jak ktoś inny.
Wiele starych kapel nagrało ostatnio tradycyjne thrashowe albumy - Testament, Megadeth, Slayer. Niektóre z tych kapel nie brzmiały tak od lat. Nie wydaje ci się, że może to być spowodowane nową falą thrashu, o której ostatnio staje się coraz głośniej? Wiesz, Bonded By Blood, Municipal Waste, Gama Bomb, Evile...
- Stary, to wszystko świetne kapele. Myślę, że do pewnego stopnia na to jaki kształt przyjmuje album ma wpływ to, co dzieje się dookoła. A to co się w tej chwili dzieje, to te wszystkie młode kapele. Jestem wielkim fanem nowej fali thrashu. Myślę, że to dobra rzecz i są tam świetne kapele, które nadal powiewają flagą. My jesteśmy starą gwardią, a oni są młodzi, ale okoliczności mają czasami na ciebie duży wpływ i tak było teraz. Dużo thrashowych tras i świetny czas dla muzyki thrashowej. Faktem jest, że kiedy zaczynaliśmy robić album i myśleć o promocji, zaczęliśmy iść w tym kierunku, a do czasu kiedy był skończony, byliśmy już tam całkowicie.
Więcej w magazynie "Hard Rocker".