"Z pisania nie potrafię uczynić rzemiosła"
Najbardziej uznana autorka tekstów w kraju zwanym Polską właśnie zakończyła trasę koncertową promującą jej solowy album UniSexBlues. Nie grozi jej jednak lenistwo, gdyż czekają ją kolejne obowiązki związane z promocją płyty "MTV Unplugged", która ukazuje się 19 listopada. Niebawem wyrusza również w jubileuszową trasę koncertową ze swoją macierzystą formacją Hey. Jesień więc zapowiada się bardzo pracowicie. O pisaniu tekstów, inspiracjach, PJ Harvey, Edycie Bartosiewicz i jesiennych koncertach z Katarzyną Nosowską rozmawiał Piotr Parzysz.
Trasę "UniSexBluesShow" grałaś z nowymi muzykami, jak się układała współpraca?
Świetnie. To jest coś tak nieprawdopodobnie ożywczego, rozwijającego. Nie ukrywam, że jestem bardzo zżyta z chłopakami z zespołu Hey i jakby tylko z nimi. Właściwie nie grywałam z jakimiś obcymi ludźmi spoza tej sytuacji Heyowej, więc na pewno takiej sytuacji się obawiałam bardzo. Zawsze na dwoje babka wróżyła, albo będzie fajnie i współgramy ze sobą na poziomie ludzkim, muzycznym, wszelakim, albo się okaże, że jakby kompletnie sobie nie podpasujemy jako ludzie i to będzie się przekładało na dźwięki i w rezultacie na samopoczucie. Ale cudownie się złożyło.
Ja zupełnie nikogo nie znam w branży, to Macuk zaprosił chłopaków do współpracy i okazało się, że każdy jeden jest fantastyczną osobowością, super żongluje dźwiękiem. To są bardzo silne osobowości, które składają się na silną osobowość tego przedsięwzięcia. Trasa minęła zadziwiająco szybko, pomimo tego, że poszczególne koncerty oddzielone były sporymi fragmentami wolnego. Na pewno zaostrzyła nam apetyt na więcej koncertów.
Bardzo chcielibyśmy grać razem w tym składzie i o wiele więcej, bo okazało się, że bardzo lubimy ze sobą przebywać i grać. Myślę, że ciepło byliśmy przyjmowani przez publiczność co ma ogromne znaczenie. Bardzo chcielibyśmy to kontynuować. Jestem ogólnie zachwycona.
Kwestią czasu jest, że przeszczepisz Marcina Macuka do składu Hey?
Nie ma takiej możliwości. O ile mogę się zabawić w taką wiedźmę i wyczytać z fotela na przeciwko mnie przyszłość Marcina, to wydaje mi się, że wkrótce będzie on miał bardzo mało czasu. Dla niego priorytetowym zespołem jest zespół Pogodno, natomiast wiem, że jest to kompletnie łasa kontaktu z dźwiękiem osoba i mało tego, on daje się poznać wielu osobom jako rewelacyjny producent, świetny kompozytor, więc podejrzewam, że będą czynione na niego zakusy. Będzie musiał moim zdaniem selekcjonować przedsięwzięcia.
Porozmawiajmy o płycie "Unplugged", która ukaże się 19 listopada. Spełniliście zamierzenia przyjęte w fazie wstępnej tego projektu?
Wydaje mi sie, że to przedsięwzięcie przekroczyło pragnienia związane z kwestią aranżacji. Omijałam salę prób bardzo długo. Pojawiłam się tam dopiero w momencie, kiedy piosenki nabrały tego prawie ostatecznego kształtu. Muszę stwierdzić, że byłam pod ogromnym wrażeniem tej roboty, którą wykonali chłopaki z zespołu Hey razem z Macukiem i wszystkimi towarzyszącymi muzykami. Stwierdzam, że te piosenki, to są dobre piosenki, ponieważ dało się w obrębie tych dźwięków podstawowych, które składają się na te utwory, stworzyć rzeczy bardzo interesujące. Niektóre z piosenek w odsłonie unplugged na łeb w starciu na rękę kładą wersje pierwotne. Właściwie to chciałabym grać te nowe akustyczne tylko i wyłącznie już do końca świata.
Wystąpiła z wami podczas koncertu Agnieszka Chylińska - sceniczny granat. Jak wspominasz tą współpracę?
Ja Agnieszkę znam, to nie jest tak, że menedżerowie się skontaktowali i potem się spotkałyśmy na scenie i nic o niej nie wiem. Ja znam tę osobę i uważam, że jest po prostu świetna. Dla mnie fakt, że się spotkałyśmy w ogóle nie był zaskoczeniem. Byłam przekonana, że kiedyś musi do tego dojść.
Ona bardzo niechętnie bierze udział w duetach, więc jakby fakt, że się zgodziła zaśpiewać z nami traktuje w kategoriach zaszczytu. Tym bardziej, że ona stroni od tego typu akcji. W tej chwili jest zaabsorbowana życiem domowym, realizuje się jako mama, a tutaj zdecydowała się wyjść na scenę i zrobiła to w taki sposób, który jakby potwierdził, że jest w świetnej formie, pomimo tego, że się w tej chwili artystycznie nie udziela. Kiedy już postanowi się udzielać, będzie to już dynamit istny. Jest świetną dziewczyną.
Koncert unplugged był bardzo rodzinny, na widowni zasiedli wasi najwierniejsi fani, w większości zarejestrowani na forum internetowym zespołu Hey. Zaglądasz tam czasem?
Nie. Kiedyś zaglądałam, ale wielokrotnie się zdenerwowałam. Potem jakby zaakceptowałam - to przychodzi z wiekiem i jakby z taką mądrością życiową (śmiech) - fakt, iż to jest przestrzeń zarezerwowana dla osób, które słuchają tego. One mają prawo czuć się tam swobodnie. Kiedyś zdarzyło mi się odpisywać nawet, ale myślę, że to może ich stymulować w złą stronę, zarówno tych, którzy chcą wyjątkowo źle nas potraktować , jak i tych, którzy będą przesadnie mili, ponieważ pomyślą, że ktoś z nas to przeczyta.
To jest jakby miejsce dla tych ludzi. Mieliśmy okazję się spotkać na takim zlocie przed koncertem w Jarocinie i to było bardzo miłe. To są świetni ludzie, bardzo ciekawe jednostki.
Dlaczego na płycie "Unplugged" zabraknie jednego z ważniejszych waszych utworów epoki pobanachowskiej - "Byłabym", który został zarejestrowany podczas koncertu?
Ten utwór pojawi się na płycie, skąd w ogóle pogłoski, że się nie pojawi?
Na stronie internetowej Hey jest zapowiedz tego albumu i ta piosenka jest pominięta w set liście...
To nie mam pojęcia, jestem bardzo zdziwiona.
Dobrze, zostawmy temat otwarty... Powiedz jak wyglądał dobór piosenek na koncert unplugged. Czym się kierowaliście, czy to przebiegało na zasadach demokracji, czy raczej ostatnie zdanie należało do Marcina Macuka, dyrektora artystycznego przedsięwzięcia?
Odbyło się spotkanie przy dosłownie okrągłym stole, bo ja mam w domu okrągły stół, cały zespół Hey razem z Marcinem. Każdy miał prawo przedstawić pięć propozycji utworów z wszystkich, które kiedykolwiek zagraliśmy plus swoją propozycję coveru i gościa. Te najczęściej powtarzane natychmiast znajdowały się na liście.
Potem odbywało się głosowanie nad tymi, co do których ktoś miał wątpliwości. Byliśmy ograniczeni czasem, więc jakby czas miał też wpływ na ostateczny kształt tej listy. Było to demokratyczne głosowanie.
Czy praca nad tymi utworami odbije się jakoś na nowej, studyjnej płycie Heya?
Szczerze mówiąc nie wiem jaka będzie nowa płyta Hey. Tam coś zaczyna się dziać, ale to jest za mało, żeby móc w tej chwili stwierdzić, co to takiego będzie. Natomiast zaraz po koncercie utrzymuje się w naszych głowach takie pragnienie zagrania np. trasy koncertowej, nie jakiejś wielkiej trasy, ale powiedzmy paru koncertów w kluczowych, strategicznych miastach na mapie Polski, w teatrach, w składzie pełnym.
Chcielibyśmy, żeby wszyscy ci muzycy, tą wielką chmarą ludzi pojechali i zaprezentowali koncert w takim wydaniu i odsłonie jak na koncercie unplugged, ale to trzeba by znaleźć kogoś, kto zechciałby zostać mecenasem tego projektu.
Jeśli jesteśmy przy trasie koncertowej, porozmawiajmy o waszej trasie jubileuszowej "92-07", która rozpoczyna się 23 listopada. Co przygotowujecie na to wydarzenie?
Przygotowania sprowadzają się do tego, że chcielibyśmy spróbować wreszcie zaprezentować to, co chcieliśmy zaprezentować w Jarocinie, a co nie zostało zaprezentowane z powodu haniebnych poczynań natury. Będzie to na pewno coś przekrojowego i znajdą się tam piosenki, które powstały w ciągu 15 lat najogólniej rzecz ujmując.
Myślimy też nad jakimiś nowymi coverami. Nie należy się spodziewać wybuchów, płonących statywów i jakichś mega fajerwerków, ponieważ zespół Hey nie jest zespołem fajerwerkowym.
Nowością będzie obecność na koncertach klawiszowca. Będzie to wielka atrakcja, bo klawiszowiec jest szalony, odlotowy i w ogóle świetny. Dzisiaj będzie go można zobaczyć na scenie w klubie Rotunda. Także zespół Hey będzie miał klawiszowca jako pełnoprawnego członka zespołu. I to będzie zdecydowanie fajerwerk.
Czym się kierujecie odświeżając stare kawałki. Jest to raczej coś na zasadzie "dawno już go nie graliśmy", czy raczej "ten utwór jest dla nas ważny"?
Jeżeli gramy trasę z okazji 15-lecia to spodziewamy się, że może zechcą wpaść ludzie, którzy znają nas od 15 lat, albo są ciekawi tego, co robiliśmy dawno temu i w związku z tym mamy zamiar zaprezentować te utwory, które są bardzo stare, bo być może kogoś to zainteresuje. To są działania przygotowane dla naszych słuchaczy.
Prywatnie wolałabym grać tylko nowe i wymyślać jakieś nowe piosenki, a nie odgrywać stare utwory. Chociaż z drugiej strony jako fanka różnych artystów lubię usłyszeć stare piosenki na koncercie. To raczej chodzi o jakiś ukłon w stronę publiczności.
Osobiście masz ochotę reanimować jakiś stary utwór?
Zawsze nagrywając płyty kierowaliśmy się zasadą, że nie nagrywamy piosenek, które nam się nie podobają, których się wstydzimy, które nas będą wkurzać. Myślę, że nie ma takiej piosenki. Nawet jeśli nie przepadam za którąś w danym momencie, to mam głęboki szacunek dla przeszłości. Nie jestem w stanie nie lubić utworu.
Film, muzyka, literatura dla twórcy działającego słowem jest bodźcem w dużej mierze inspirującym. Co ciebie inspiruje do pisania, pomijając oczywiście samo życie, które jest największą inspiracją. W twoim wypadku jest to chyba literatura?
Na pewno, ale wydaje mi się, że literatura bardziej wpływa na jakieś poszerzanie zasobu słów, w takim sensie inspiruje. Czytając człowiek cały czas pompuje sobie umysł słowami, bo jeśli się pisze teksty, to słowa są szalenie istotne. Każdy wyraz to jest maleńki fragment, który może stanowić istotną część pewnej układanki, którą jest tekst.
Film mnie nie inspiruje. Ja kocham oglądać filmy i przeżywam je bardzo. Jestem łasa kontaktu z tą formą przekazu, ale nigdy nie było tak, żeby film, literatura mnie zainspirowała do napisania tekstu. Raczej jednak życie.
Wychodzę z założenia, że to, co widziałam na własne oczy, ludzie, których spotkałam, ich zachowania, reakcje, czasami bardzo zaskakujące, których moim zdaniem w filmie nie zobaczę, są największą inspiracją. Nieprzewidywalność osób, które można zobaczyć, dotknąć, spędzić z nimi jakiś fragment czasu, to jest najcenniejsze. W zasadzie tylko z tego czerpię.
Chodziło mi o to, że obejrzany film czy przeczytana książka generują pewne przemyślenia, i to może inspirować...
No to nie miałam tak, bo ja kompletnie nie czytam fikcji. Jeżeli poruszam kwestie szaleństwa w tekście, to mam sporo szaleństwa i jakiejś takiej potencjalnej choroby w sobie, więc albo znam osoby, które ją noszą, albo są naznaczone jakimś piętnem szaleństwa, więc łatwiej jest mi napisać tekst o szaleństwie inspirując się jakby sobą i ludźmi, których znam, niż na przykład postacią autora literatury, który rzeczywiście lekko sfiksował. Dzienniki, biografie i listy nie inspirują mnie do pisania tekstów.
Słuchając tekstów z pierwszej twojej solowej płyty, drugiej, czy np. z płyty "Karma", da się zauważyć, że zawarta jest w nich pewna dawka turpizmu. Porównania są dosyć anatomiczne. Na płycie "UniSexBlues" to się trochę zmieniło. Twoje teksty lekko zmieniły kierunek. Co na to wpłynęło?
A to, że zasquotuje ciało robactwo, że mnóstwo jest rozkładu, śmierci, przenikania tej materii, która pozostaje pod powierzchnią ziemi, a potem relacja bezpośrednia z martwym ciałem, to jest szalenie nawiązujące do moich wcześniejszych fascynacji.
Ja nigdy nie zakładam, że na danej płycie spreparuję sobie jakiś specjalny poziom, z którego będę startować do pisania. Motywem przewodnim mojej działalności lirycznej jest refleksja, że nie ma tematów, których nie wolno poruszyć w piosence. Nie ma słów, które są zbyt brzydkie, zbyt anatomiczne, zbyt kontrowersyjne by użyć ich w tekście.
Ja sobie stworzyłam taką teorię i jestem jej wyznawczynią za cenę odrzucenia przez np. stacje radiowe, albo przez jakąś część publiczności. Chce jakby tą wizję kontynuować i uważam, że to jest bardzo ciekawe. Dlaczego ograniczać się do dwustu słów, które najczęściej pojawiają się w piosenkach? To jest bardzo mało.
Moim zdaniem teksty z wcześniejszych płyt w porównaniu z tekstami z "UniSexBlues" złagodniały. Nie są już tak szokujące.
Szok to jest to, co noszą w sercu wszystkie te osoby, które słuchały tych płyt, np. "puk puk" dokładnie wtedy, kiedy ona się ukazała. Wszyscy ci ludzie cały czas mają w sobie to wrażenie, że to było takie "ała". Natomiast to jest młodzieńcze wspomnienie, tyle mogę powiedzieć, bo uważam, że jeśli chodzi o jakiś taki niepokój, taki konkret, to nie jest tego mniej na "UniSexBlues". Jest być może ubrany w inne słowa, bardziej typowe dla osób starszych.
Wiem, że przepadasz za PJ Harvey, jakie wrażenia odniosłaś po wysłuchaniu jej nowej płyty?
Uwielbiam ją. Płyta jest śliczna, przepiękna. Jak pierwszy raz ją słyszałam po prostu się popłakałam najnormalniej w świecie. Miałam ciarki i wręcz czułam się onieśmielona.
PJ Harvey na "White Chalk" poszła bardziej w stronę muzyki niszowej. Zamieniła gitarę na fortepian. Chciałabyś w przyszłości obrać podobną drogę, chodzi o pójście w kierunku muzyki bardziej eksperymentalnej?
PJ Harvey jest bardzo fajną artystką. Czytałam jakiś wywiad z nią, gdzie powiedziała, że poniżej godności artysty jest powtarzać się, że sztuka jest terytorium, które samo w sobie prowokuje przymus eksperymentowania, przekraczania własnych możliwości i możliwości innych ludzi.
To jest proces, który jest walką, a nigdy nie jest spokojem i osadzeniem się w danej przestrzeni. To mi strasznie u niej imponuje i rzeczywiście ona sobie pozwala. Uważam, że stworzyłam sobie pewnymi działaniami komfort eksperymentowania w momencie, kiedy będę miała na to wielką ochotę.
Na płycie UniSexBlues pojawił się tekst Jacka Szymkiewicza. Pierwszy tekst do tej piosenki był twojego autorstwa. Jest szansa, że ukaże się on np. na portalu MySpace?
Kurcze, ale jego tekst jest naprawdę dobry, ale jest taka opcja. Nawet nagrałam go, tylko nie wiem czy to zostało skasowane czy nie. Muszę się zapytać Marcina Macuka. Nagrywałam tą piosenkę ze swoim tekstem i nagle Marcin zniknął i nie wiedziałam dlaczego.
I taka zaniepokojona wyszłam z tej dziupli i się okazało, że Marcin poszedł się przejść, a aura nie sprzyjała przechadzkom. Więc pomyślałam sobie, że coś jest nie tak. No i on wrócił i powiedział, że serce mu pęka i musiał "wychodzić" ten stres, to napięcie, ponieważ okazało się, że ta piosenka, to jest utwór, który powstał dawno temu, do tekstu Budynia.
W tej kolejności, najpierw był tekst, potem Marcin skomponował do tego muzykę, a potem ta piosenka jakoś tak się nie przydała. A w związku z tym, że on skomponował te dźwięki to mi je po prostu przedstawił i one strasznie mi się spodobały.
Powiedziałam więc do Marcina: "Chcę to mieć na płycie!". On powiedział spoko, po czym nagle poczuł, że to była jakaś jego prywatna przelotka, że dokonuje jakiejś zdrady, że jednak to jest coś co funkcjonowało od samego początku z tekstem Jacka. I powiedział, że musi się mnie zapytać czy ja się zgodzę zaśpiewać to, bo on wtedy będzie spokojny i będzie wszystko tak jak należy.
Ja mogłabym mieć kłopot z zaśpiewaniem brzydkiego tekstu, nie zaśpiewałabym, gdyby tekst Budynia był skandaliczny, niefajny, brzydki, co jest w ogóle nie możliwe, bo on nie pisze miałkich tekstów. On jest świetnym tekściarzem. Ja bym tego nie zrobiła, elegancko, dyplomatycznie bym się wycofała. Natomiast ten tekst mi się bardzo podoba.
Nieprawdopodobnie szanuje Budynia, za kreatywność, za to jak pisze, jak śpiewa, w ogóle za charyzmę. Świetna osoba, dlatego nie miałam najmniejszego oporu, żeby wykonać tekst Budynia. Wracając do pytania być może kiedyś to się gdzieś tam w ramach ciekawostki ukaże.
Co się dzieje z piosenkami, które nie trafiają na płytę, tekstami, których nie wykorzystałaś?
Leżą. Problem polega na tym, że ja piszę do melodii. Najpierw jest linia melodyczna, a potem ubieram ją w słowa. I tak naprawdę te słowa są ściśle przyporządkowane pewnym określonym dźwiękom. Czasami po latach okazuje się, że jakiś fragment podpasuje do melodii piosenki na płytę, która się tworzy. Ale to się rzadko zdarza i teraz nie umiem sobie przypomnieć przykładów. Ale zdecydowanie ze trzy, cztery razy tak się przytrafiło.
Jesteś od niedawna felietonistką czasopisma "Zwierciadło". Przygotowujesz się jakoś merytorycznie do gatunku jakim jest felieton, czy piszesz raczej na czuja?
Na czuja. Wielokrotnie pewnie zaprzeczam idei felietonu, ale traktuję to w kategoriach jakiejś takiej przestrzeni, którą ofiarowała mi redakcja, za co jestem wdzięczna. I oni mówią "proszę tam nie przynieść nam wstydu, ale może się Pani wyhasać". No więc hasam.
Jesteś jedną z niewielu osób, która słyszała nową płytę Edyty Bartosiewicz. Co się dzieje z Edytą Bartosiewicz?
Ona cały czas ją poprawia. Ma bardzo duży komfort, ponieważ żeby nagrywać, nie musi wychodzić z domu, ponieważ ma studio i to takie, że "ała". Ma ten komfort, że może sobie po prostu zejść z kawką i przestawiać - nutka w lewo, nutka w prawo. I takie rzeczy po prostu robi. Ja osobiście ten materiał już bym wydała, ale Edyta jest perfekcjonistką i donikąd się nie spieszy. Poza tym uważam, że nie musi się spieszyć.
To jest tego pokroju artystka, która może sobie sama, w dowolnie dla niej komfortowym momencie powiedzieć "dobra, teraz mogę sobie tą płytę wydać". No i tak jak reszta Polski ja czekam, a ona nas dręczy (śmiech). Edyta jest w totalnie wypasionej formie. Uważam, że powinna się pospieszyć, bo ma bardzo dużo do zaoferowania w tej chwili światu. Płyta jest niezwykle ciekawa.
Jesteś nominowana przez dwutygodnik Gala w kategorii "piękna zawsze". Czym dla ciebie jest ta nominacja?
No ja liczę, że jest to swego rodzaju promesa, gwarancja (śmiech). Oczywiście żartuję, to jest miłe. Ja mam wiele sympatii dla nagród jak każdy chyba człowiek. To się zaczyna pewnie jeszcze w przedszkolu, kiedy na choince zakładowej dziecko wygrywa w konkursie na taniec i dostaje wielką paczkę pełną łakoci i jest szczęśliwe.
Myślę, że ogólnie człowiek lubi być chwalony, a niektórzy potrzebują tego bardziej, ponieważ mało tego doświadczali w życiu. Ja należę do osób, które bardzo lubię to, aczkolwiek nie dają się temu zwariować i nie wydaje mi się, żeby jakakolwiek nagroda była w stanie stępić moją czujność, osłabić mnie, sprawić, że stanę się miękka i przestanę działać.
Na waszym DVD "Echosystem" można w pełni zobaczyć jak wyglądają twoje procesy twórcze, nastroje w jakich piszesz, nagrywasz, ale również wiele szczegółów z prywatnego życia, np. kłótnię z narzeczonym. Nie żałujesz, że świat zobaczył cię niejako bez ubrania?
Proszę mi wierzyć, że takich najbardziej pikantnych, wstrząsających, mięsistych momentów tam po prostu nie ma. To my decydujemy jako ludzie, na ile chcemy się odsłonić. Wystarczy spojrzeć, że mam ciągle tą samą bluzkę, żeby zrozumieć, że to było kręcone w ciągu dwóch dni tak naprawdę, a byłam tam o wiele dłużej.
Nie mam poczucia popełniania przestępstwa wobec samej siebie. A z drugiej strony myślę sobie, że może jakiś tam człowiek chciałby zobaczyć jak to wygląda tak naprawdę. Powiedzmy, że naprawdę, bo trzeba by zarejestrować absolutnie wszystko, zamontować tam kamery i poprosić o współudział TVN na przykład, żeby to oddało całość.
Ja np. chciałabym zobaczyć jak PJ Harvey nagrywała płytę, albo ktokolwiek inny. To jest bardzo interesujące, tym bardziej, że nie chcieliśmy zakatować ludzi informacjami chłodnymi na temat, które pokrętła biorą w tym udział dokładnie i jak to się kable przepina. Tego jest bardzo mało. Nie lubię np. filmów ze studia, gdzie widać muzyków, którzy ciągle grają, albo się stroją, albo gapią się w monitory. To jest nudne dla mnie jako odbiorcy. Taki film jako ciekawostka to uważam, że jest świetny.
"Papierosy, kawa i ja" - śpiewałaś swego czasu. To cię już jednak nie dotyczy...
Tak, jestem tylko ja i kawa! (śmiech)
Ciężko było pozbyć się tego zadymionego wizerunku. W jaki sposób tego dokonałaś?
Skorzystałam z metody Allena Carra. Nie zrobiłam tego sama. Podejmowałam wielokrotnie próby rozstania się z nałogiem, zawsze bezskutecznie i wychodziłam na kompletnie niepoważną osobę, chwaląc się w przypływie samozadowolenia fanom na koncercie, że rzuciłam palenie. W tym samym mieście pół roku później znowu mnie widziano z papierosem. To było nudne i bez sensu i takie słabe.
Ta metoda zadziałała i w styczniu będzie rok odkąd nie palę. Przyrzekam, że w ogóle nie przychodzi mi papieros do głowy. Jeśli już, to czasami, kiedy wychodzę z klubu, gdzie wszyscy palą. Idę np. na koncert czyjś i jestem przerażona kondycją moich ubrań. To strasznie śmierdzi, a poza tym bardzo szkodzi. No więc namawiam. Można to zrobić.
A wróćmy jeszcze do pisania. Czy chciałabyś w przyszłości stać się etatową tekściarką. Źródłem tekstów dla innych artystów, podobnie jak Agnieszka Osiecka?
Nie wiem czy można myśleć, że "chciałabym" coś takiego robić. Na pewno, gdyby się okazało, że jestem już bardzo stara i kompletnie nic nie umiem robić, poza tym, że umiem sklecić parę zdań, wtedy byłoby to niezłe rozwiązanie. Agnieszka Osiecka miała ten komfort, że mogła sobie wybierać. Podejrzewam, że ona nie była rzemieślnikiem, który pisze hurtowo bez względu na to, kto to potem będzie śpiewał i po co.
Mogłabym pisać dla przyjaciół, w takim systemie, ale żeby pisać i zarabiać na tym pieniądze to nie. To jest taka materia, z której ja nie potrafię uczynić rzemiosła.
Dziękuję za rozmowę.