Wojtek Mazolewski: Prowadzimy bardzo rock'n'rollowy tryb życia [WYWIAD]
Marcin Misztalski
Z jazzmanem, którego płyta "Spirit to All" ukazała się 23 września, rozmawiam nie tylko o muzyce, ale też o alkoholu, działaniu wbrew zasadom rynkowym i tym, że liczy się tu i teraz.
Marcin Misztalski: Jak się czujesz z tym, co w ostatnich miesiącach działo się wokół ciebie?
Wojtek Mazolewski: - Jestem podekscytowany, ponieważ cały czas robię muzykę, którą kocham. Robię też dużo nowych rzeczy, na które mam ochotę i które - że tak się wyrażę - nabrały już realnych kształtów. Proces od pomysłu do realizacji wciąż mnie fascynuje.
Fascynujący jest też ciągły rozwój.
- Cały czas staram się rozwijać. Pamiętam, że wiele nauczyłem się podczas przymusowej izolacji, która nas wszystkich jakiś czas temu dotknęła. To był okres zatrzymania życia kulturalnego, braku aktywności koncertowej. Wykorzystałem ten czas m.in. na doskonalenie swoich umiejętności grania na gitarze. Wróciłem do regularnych ćwiczeń. Nie to, że wcześniej na niej nie grałem - grałem, ale ten okres dał mi możliwość wejścia na inny poziom. Zresztą do dziś, dzięki tym doświadczeniom, często ćwiczę w domu.
Od 25 lat jestem w trasie koncertowej. Mój organizm, umysł i ciało są przyzwyczajone do długich tras koncertowych. Zatrzymanie tego cyklu było bardzo niebezpieczne. Nie wiedziałem, jak moje ciało zareaguje na taką przerwę. Wiesz, podszedłem do tego wszystkiego z dużą pokorą, pogodziłem się z tą wyjątkową sytuacją, a później zająłem się muzyką, bo ona jest dobra na każdy stan. Już jako nastolatek podjąłem decyzję, że bez względu na wszystkie negatywne sytuacje w moim życiu, chcę się skupić na pozytywnych aspektach. Zrozumiałem, że koncentracja nad tym ma sens. Robienie złych rzeczy i mówienie o nich niewiele wnosi do naszego życia.
W takich momentach zatrzymania docenia się też takie - wydawałoby się - oczywistości, jak to, że trawa jest zielona, a niebo niebieskie.
- O tym należy zawsze pamiętać. Warto to sobie przypominać bez względu na to, co się dzieje na świecie. Bardzo mocno doceniłem i dotarło do mnie, jak wiele osób poznałem, podróżując z muzyką po całym świecie - i jak bardzo ważne są to relacje. W dużej mierze wyraziłem to na albumach "Yugen" i na "Spirit to All".
Ale negatywne przeżycia, o których mówisz wcześniej, też potrafią być inspirujące.
- To prawda. Bywa różnie... Czasami negatywne doświadczenia są impulsem do tego, by się podnieść i tworzyć, a czasami jest zupełnie na odwrót - leżymy przez kilka dni w domu i nie wpadają nam do głowy nowe pomysły. Nikt nie jest maszyną pozbawioną emocji. Nie zawsze jesteśmy w stanie od razu poradzić sobie z trudnościami, czasem potrzebujemy na to czasu. Negatywne doświadczenia są oczywiście istotne i potrzebne - muszą się pojawić, by dać nam cenne lekcje.
Pierwsze lekcje, ale te muzyczne, odbywałeś w Jarocinie czy na Przystanku Woodstock. Tam nauczyłeś się otwartości na różne gatunki muzyczne?
- Nawet w tych najbardziej radykalnych momentach mojego życia, czyli w okresie, kiedy przesiąkałem punk rockiem, moje muzyczne drzwi były szeroko otwarte na wszelkie aktywności sztuki - nie tylko stricte muzyczne. Muzyka jest taką przestrzenią, która powinna łączyć, a nie dzielić. To jest ważne. Powinniśmy to pokazywać. Chyba nigdy nie potrafiłem się zamknąć w jednej stylistyce albo w jednym sposobie myślenia. Chociaż jako młody człowiek mogłem mówić różne rzeczy. Dziś nie ma to żadnego znaczenia, bo liczy się tu i teraz.
No i właśnie o teraźniejszości chciałem za moment pogadać, bo kilkanaście dni temu pojawił się twój kawałek ze Szczylem. Nim jednak do tego dojdziemy, chciałem zapytać - co sobie pomyślałeś, kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z rapem polskojęzycznym?
- Bardzo mi się podobał. Lubię muzykę, która jest szczera i taka... wynikająca z potrzeby serca. Hip-hop to zawsze miał, no może nie zawsze, ale przynajmniej wtedy, kiedy się u nas rodził. Bardzo dobrze pamiętam np. pierwsze nagrania Kalibra 44, były bardzo świeże. Być może niektórzy będą mieli teraz obiekcje, co do moich słów, ale mam to gdzieś - Kazik też był artystą, który świetnie wykorzystywał ten rodzaj ekspresji do tego, by później otworzyć się na nowe rzeczy.
Hip-hop spodobał ci się do tego stopnia, że postanowiłeś dawno temu założyć z Fiszem i Emade projekt Bassisters Orchestra.
- Poza Fiszem i Emade w tym zespole była cała nasza ekipa z Gdańska i Warszawy. Połączyliśmy się w nowej formule. Wszystko zaczęło się od występu w teatrze Leśnym w Gdańsku-Wrzeszczu. Zresztą ten występ doczekał się zapisu na płytach. Asfalt Records wydał nasz krążek "Live at Wrzeszcz" w 2004 roku. Nasza współpraca była kontynuowana, bo dwa lata później na rynku pojawił się album "Numer jeden". Współpracowałem też z Ostrym, Weną czy Vieniem. Niedawno sięgnąłem po swojego krajana z Trójmiasta - Szczyla, który jest bardzo utalentowanym głosem dzisiejszego pokolenia. W swoich planach mam współprace z wieloma osobami ze środowiska rapowego. Oni doskonale o tym wiedzą, bo z większością tych ludzi już rozmawiałem, ale w tej chwili nie mogę ci wszystkiego powiedzieć (śmiech).
Ale coś zdradzić pewnie możesz.
To projekt, który wpadł mi do głowy 5-6 lat temu. Chcę zachować świeżość projektu, więc postawmy tu kropkę.
Projekt na zasadzie: raperzy rapują pod jazzowe podkłady? Przecież to zbyt oczywiste.
To nigdy nie jest takie proste i oczywiste, jak może się wydawać (śmiech).
23 września do sprzedaży trafiła wasza płyta "Spirit to All". Album ukazuje się w Wielkiej Brytanii. Co, poza tym, że macie szanse na koncertowanie w innych krajach niż Polska, daje wam ta współpraca?
- Z pewnością przekłada się to na to, że gramy więcej koncertów poza Polską, ale nie chodzi tylko o to. Lubię np. czytać te wszystkie recenzje i reakcje ludzi z całego świata. Pamiętam, kiedy "Polka" osiągnęła status jednej z pięciu najlepszych płyt według jednego z zagranicznych portali - móc czytać opinie na jej temat, było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Chcę wiedzieć, co ludzie myślą o naszej twórczości.
Dla mnie bardzo ważne jest to, że kiedy podróżuję po świecie i wchodzę do jakiegoś vinyl shopu w Los Angeles czy w Tokio, to widzę tam nasze woski. Jestem diggerem, gram z płyt winylowych, kolekcjonuję je. Lubię ten pierwotny, stary sposób szukania muzyki. Innym aspektem jest to, że wydawanie płyt poza granicami Polski, daję poczucie wolności - tam znają mnie głównie z moich dźwięków i dzięki temu moja twórczość jest oceniana tylko przez pryzmat artystyczny. Tutaj ludzie mają dużo większy dostęp do informacji na mój temat, więc często patrzą na to w inny sposób.
Czyli w jaki sposób?
- No wiesz, niektórzy kierują się np. stereotypami na mój temat. W Polsce ludzie... zresztą nie tylko w Polsce, ale i wszędzie posługują się pewnymi generalizacjami. Czasami jesteśmy przekonani, że wiemy, co kto robi i jaki jest. Często przysłania to prawdziwy obraz tego, czym muzyk zajmuje się w danym momencie. Paradoksalnie czasami okazuje się, że ten dystans lepiej wpływa na współpracę, bo koncentrujemy się tylko na tym, co w jest w muzyce. Nie zajmujemy się sprawami pobocznymi i plotkami.
Nazwaliście nowy album "Spirit to All". Jak ważny podczas prac nad krążkiem był alkohol?
- Uwielbiam tę grę słów i to, by słuchacze mogli zinterpretować tytuł po swojemu. Z przyjemnością i radością będę się uśmiechał, kiedy zaczną do mnie docierać te wszystkie interpretacje. A co do twojego pytania. Alkohol nie jest ważny, ale jest obecny w życiu zespołów, które są cały czas w trasie. Nie ma co tego ukrywać. W moim zespole zawsze prowadzimy bardzo rock'n'rollowy tryb życia i potrafimy też czerpać inspiracje z różnych ekstremalnych sytuacji. Wszelkiego rodzaje używki bardziej tonizują niż podkręcają kreatywność. Stosuję je raczej po to, by zatrzymać w głowie nieustanne procesy twórcze, niż je stymulować. Mój umysł jest cały czas skupiony na muzyce i jej otoczce - na okładkach, teledyskach, tytułach itd.
Domyślam się, że podczas prac nad płytą zabawy nie brakowało. Możesz sprzedać jakieś ciekawostki?
- Ciekawostką bez wątpienia jest fakt, że zespół nagrał cały materiał, a później wszedł do studia i przy użyciu jednych słuchawek improwizował - na różnych instrumentach perkusyjnych, dętych, drewnianych - nie wiedząc do końca, do czego gra. W ten sposób stworzyliśmy pewien rodzaj atmosfery i takiej drugiej przestrzeni, która równolegle towarzyszy muzyce. Podam ci przykład. Weszliśmy całą ekipą do studia i tylko ja miałem słuchawki. Słyszałem do czego się dogrywamy, a reszta ekipy już nie. W ten sposób często wychodziliśmy poza rytm i strukturę utworu. Stworzyliśmy drugie dno, które nie do końca było spójne rytmicznie i harmonijne. To cudowne.
Niektórzy twierdzą, że wasze koncerty są cudowne.
- Dowiadujemy się na nich, czy nasza muzyka naprawdę trafia do słuchaczy. To dla mnie najlepsza weryfikacja. To, że ludzie przychodzą do nas po koncercie i opowiadają swoje historie. To mnie motywuje. Chciałem dodać jeszcze jedną rzecz do mojej wcześniejszej wypowiedzi, bo to dla mnie ważne.
Bardzo proszę.
- Wcześniej mówiliśmy o tym, że album "Spirit to All" ukazuje się w londyńskim labelu - to prawda, ale ona okazuje się również w Polsce. Jego światowa wersja jest wydawana przez Whirlwind Records i oni zajmują się dystrybucją na cały świat. Równolegle album ukazuje się w Polsce w innej okładce (stworzył ją Holak) i z minimalnie zmienioną tracklista. Podmieniliśmy kompozycję numer dwa - w polskiej wersji będzie to numer "Great Day" zamiast utworu "Ghost Town". Do polskiej wersji dodajemy jeszcze kawałek "Alchemia", który - w dużym stopniu - będzie odnosił się do tego, jak ten album będzie prezentowany na żywo.
Kiedy tak cię słucham, to dochodzę do wniosku, że... jesteś szczęśliwym człowiekiem.
- Wiesz, w dzisiejszych czasach wszyscy mamy jakieś problemy, więc nie jestem gościem wolnym od zmartwień. Mam wiele wyzwań w życiu, z którymi muszę sobie poradzić, ale jeśli chodzi o robienie muzyki, to zawsze robię to, co chcę. Nie oglądam się na nikogo. Czasami zdarza mi się złamać pewne zasady, bo np. nasze koncerty będą teraz trochę pomieszane. Gramy trasę kwintetu "Spirit to All", a w tym samym czasie ruszamy też w trasę WMQ plus goście, na której pojawią się Miuosh, Piotr Rogucki czy Artur Rojek.
Może i moje postępowanie jest wbrew zasadom rynkowym i może należałoby to robić inaczej, ale stoję na straży tego, by muzyka była przede wszystkim czymś nieokiełznanym. Nie chcę, by stała się dla mnie biznesem. Jest przede wszystkim zabawą. Ona ma być nieprzewidywalna i nieoczekiwana. "Spirit to All" to muzyka o potrzebie duchowości i czułego, pełnego zrozumienia tolerancji rozwoju.