Tomasz Sarara: Muzyka jest dobrym lekarstwem na porażkę [WYWIAD]

Tomasz Sarara opowiedział o swoim podejściu do muzyki /Adam Jankowski /Reporter

Jest z nim podczas sukcesów, ale i przy porażkach. Motywuje do działania i łagodzi stres. Co to takiego? Oczywiście muzyka! Ona właśnie jest głównym tematem rozmów ze sportowcami w naszym cyklu "O muzyce ze sportowcami". Dziś sprawdzamy, jak ważna jest w życiu reprezentanta KSW - Tomasza Sarary.

Marcin Misztalski: Nergal z Behemotha opowiadał mi ostatnio o jednej ze swoich pierwszych solówek. Ty swoją pamiętasz?

Tomasz Sarara: - Minęło już trochę lat w moim życiu, więc młodzieńcze czasy pamiętam jak przez mgłę. Pierwszej solówki nie pamiętam, ale nikogo chyba teraz nie zaskoczę, jeśli powiem, że byłem łobuzem i lubiłem się bić. To od zawsze była moja zajawka. Jestem chłopakiem z osiedla, więc wiadomo, że czasami nie trzeba było za wiele, by się z kimś tłuc. Ale jeśli mam być szczery  nie miałem jakichś większych problemów. Chciałbym już na wstępie podkreślić, że jestem bardziej sympatycznym i pozytywnym gościem niż typem, który szuka konfliktów.

Reklama

Ale konfliktów akurat na twoim osiedlu chyba nie brakowało.

- Jestem ze starej, prawdziwej Nowej Huty. Mieszkałem niedaleko Placu Centralnego. Huta lat 90... no wiesz, dzielnica ma całkiem słusznie przyczepioną łatkę bardzo niebezpiecznej. Zresztą wtedy nie było zbyt wiele ciepłych miejscówek, na których można było czuć się swobodnie. Przez 20 lat nie wiedziałem w zasadzie nic więcej niż tylko moją dzielnicę. Nie podróżowałem, nie miałem punktu odniesienia. Pamiętam, kiedy pierwszy raz pojechałem do Warszawy i zobaczyłem te wszystkie wieżowce. Poczułem się tak, jakbym był w Nowym Jorku (śmiech).

Jakie subkultury dominowały w Nowej Hucie?

- Najwyraźniejszą była kibicowska. Jeśli ktoś postawił się po jednej stronie barykady, to druga połowa miasta automatycznie go nienawidziła. W Krakowie naprawdę trzeba było się pilnować i uważać, gdzie się chodzi. Na jedno osiedle można było wchodzić, na drugie już nie - zwariowane czasy. Od zawsze byłem kibicem Hutnika Kraków, ale nie mam zamiaru ukrywać też swojej sympatii do Wisły, bo w tej chwili jest mi do niej najbliżej. Prowadziłem w klubie sekcję, poznałem się z piłkarzami, działaczami, no i z kibicami. Nie będę się tego wypierał. Chciałem tylko zaznaczyć, że etap dobierania sobie kolegów przez pryzmat barw zakończył się u mnie dawno temu. Na ulicach Krakowa widywałem też skejtów, którzy śmigali w szerokich spodniach. Pamiętam też skinheadów i ich charakterystyczne, dwustronne kurtki. Jeśli ktoś przekładał ją na pomarańczową stronę, to znaczyło, że idzie na robotę.

Jakiej muzyki wtedy słuchałeś?

- Od zawsze jestem wyznawcą hip-hopu. Zbuntowane dzieciaki lubiły utożsamiać się z ulicznym rapem. Dzisiaj otwieram się na inne gatunki, ale przez wiele lat interesował mnie tylko rap. Zacząłem od sięgania po kasety Liroya, Nagłego Ataku Spawacza czy Peji. Wcześniej na walkmanie słuchałem też Karramby. W ogóle pamiętam, że na moim osiedlu chłopaki jeździli tak tanimi samochodami, że droższy był sprzęt audio, który się w nim znajdował. Dobre radio i głośniki były najważniejsze (śmiech).

W Krakowie zrobiło się zamieszanie, gdy na rynku pojawił się debiutancki krążek Firmy?

- Twórczość Firmy odkryłem później, ale przyznaję, że od razu zaraziłem się ich kawałkami. Słucham ich do dziś. Szczególnie trafiała do mnie treść i przekaz, który oferowali. Tej konkretnej treści brakuje mi dziś w rapie. Nie chcę zostać źle zrozumiany - nie mam nic przeciwko temu, że rap się rozwija i młodzi ludzie bawią się muzyką, ale dla mnie treść zawsze będzie najważniejsza. Liczy się to, co raper nawija, a nie w jaki sposób nawija.

Pamiętasz numery, które napędzały cię do treningów?

- Dużo ich było. Na pamięć na przykład znam "Damy radę" WWO. Kiedyś ten kawałek przewijałem chyba z 30 razy (śmiech). Moja mama nawet weszła któregoś dnia do pokoju i powiedziała: "Człowieku, uspokój się - nawet ja się już tego nauczyłam na pamięć". O, pamiętam jeszcze, że był taki kawałek, hmmm jak on się nazywał... (po dłuższym namyślę) "Rugbiści"! Tak! To był zajebisty, zajawkowy kawałek. Jak będę wracał samochodem do domu, to sobie go puszczę (śmiech).

Chodziłeś w tamtym czasie na jakieś koncerty?

- Oj, nie. Muzyką napawaliśmy się głównie na osiedlach. W sumie nie wiem, dlaczego nigdzie nie chodziliśmy... Może dlatego, że trudno było zebrać dobrą ekipę, a samemu człowiek bał się pójść. Na pewno w grę wchodziły też kwestie finansowe. Powtarzam - czasy były naprawdę hardcore'owe, trzeba było uważać. Na koncerty zacząłem chodzić stosunkowo późno. Ostatnio byłem na przykład na koncercie Kaliego.

Czujesz, że polska scena rapowa wspiera twoje działania?

- Nie powiem ci, że raperzy codziennie o mnie nawijają, ale po ostatniej walce dostałem wiadomości od kilku chłopaków. Wiem, że mam kibiców wśród raperów. Wiem też, że niektórzy z nich chodzą na moje walki. Powiem ci zupełnie szczerze - cieszę się, że raperzy wiedzą, kim jest Tomasz Sarara. To dla mnie ogromny sukces.

Kiedy wymyśliłeś sobie, że będziesz nagrywać rozmowy z muzykami?

- To wyszło jakoś spontanicznie. Główną zasadą tej działalności jest to, że to mają być przede wszystkim luźne rozmowy, a nie jakieś sztywne wywiady, na które przychodzę przygotowany z karteczką. Słoń np. utwierdził mnie w przekonaniu, że jest bardzo inteligentnym i ciekawym gościem. Opowiem ci o tym, jak poznałem Roberta M. Poszliśmy kiedyś z żoną do kawiarni. W pewnym momencie poszedłem do ubikacji i zauważyłem, że w lokalu jest też Robert. Zderzyliśmy się wzrokiem, ale że wcześniej się nie poznaliśmy, to pojawiła się lekka konsternacja. Po kilku minutach zderzyliśmy się wzrokiem drugi raz... no i już poszło - pogadaliśmy ze sobą, a po jakimś czasie zgadaliśmy się na Instagramie. Od słowa do słowa i spotkaliśmy się przed kamerą.

Robert M równa się Gang Albanii. Byłeś fanem ich twórczości?

- Nie jestem ich fanem, ale dobrze bawiłem się, słuchając ich kawałków. Muzyka to ma być przede wszystkim rozrywka, nie zawsze musi być w niej przekaz, głębokie refleksje i wnioski...

Ale wcześniej powiedziałeś, że ten przekaz jest ważny.

- Tak, ale nie ma co robić z siebie na siłę erudyty, który przez 20 godzin słucha tylko ambitnych treści i zastanawia się nad sensem istnienia. Oczywiście, że dla rozrywki puszczałem sobie kawałki Gangu Albanii. Kiedyś może bym się na nich obraził, ale do pewnych rzeczy musiałem też dojrzeć. Nie mam najmniejszego problemu z ich numerami. Dali mi swoimi linijkami dużo radości. Poprawiali mi humor.

Wróćmy jeszcze na chwilę do twoich wywiadów z muzykami. Jest ktoś, kogo bardzo chcesz zaprosić?

- Oczywiście. Najbardziej zależy mi na rozmowach z tymi, których szczególnie cenię. Nie potrafimy się przeciąć z Kalim, ale wierzę, że w końcu nam się to uda. Planuję też rozmowy z Paluchem czy z Wojtkiem Sokołem.

Zdarzało się, że ktoś ci odmówił?

- Nie przypominam sobie, by ktokolwiek mi odmówił.

Może się boją?

- (Śmiech) Prowadzę te rozmowy w pozytywnym klimacie. Nikt nie czuje się niekomfortowo, nie sprowadzam nikogo do narożnika, nie dociskam. Moim gościom spotkania ze mną wychodzą na plus.

Wspomniałeś wcześniej o Kalim. Jakie masz podejście do jego słów. Wierzysz w to, co mówi na płytach?

- Chcę w to wierzyć. Na pewno zapytałbym go o to, czy mówi prawdę - to zdecydowanie byłoby jedno z moich pierwszych pytań. Chciałbym z nim też pogadać o teoriach spiskowych, bo również ciekawią mnie te zagadnienia. Paluchowi muszę przybić piątkę za album "Niebo". To chyba najlepszy rapowy album, jaki słyszałem. Krążek pojawił się na rynku w momencie, gdy moja mama chorowała na raka i przeżywałem przejebane chwilę. "Słaby punkt" to numer, który mnie wtedy rozjebał. Albo "Za wszystko"... No jest tam kilka mocnych utworów.

Domyślam się, że ciekawi cię też DJ Decks.

- Tak. Cenię go za to, jakim jest człowiekiem i za muzykę, którą produkuje. To fajny gość. Jest jednym z tych, którzy stworzyli polski hip-hop. Trochę przeżyłem ich muzyczne rozstanie z Peją. Szkoda, że tak się stało, bo mogliby do dziś stać ramię w ramię. Mówię to jako fan Slums Attack.

Uważasz Decksa za dobrego fightera?

- Nie jest przede wszystkim nowicjuszem, bo ma niemałe sukcesy w taekwondo. Śmiało może nazwać się fighterem.

W przeciwieństwie do wielu raperów, którzy wchodzą do oktagonu?

- Freak fighty to temat, z którym się pogodziłem, ale nie oznacza to, że mi się one podobają. Nie denerwuję się freak fightami, ale denerwuję się, gdy widzę, jak promuje się dziś patusów. Wiesz, była już taka jedna, która spędziła czas w pewnym autobusie, a później przez kilka lat się tym chwaliła. Łapię się za głowę, kiedy dzieją się takie rzeczy. Dla mnie to żałosne. Nie mam problemu, gdy do walki wychodzi piłkarz po karierze, raper czy ktoś, kto coś osiągnął w życiu. Spoko, proszę bardzo. Niech robią to dla funu czy dla pieniędzy. Nikomu nie zaglądam do portfela. Szanuję ludzi za osiągnięcia, ale nie szanuję za patologię. Chcę dodać, że żyjemy w czasach tandety. Z największego gówna można zrobić show.

Co myślisz o tym, że Peja dostał ofertę walki za milion złotych?

- Wierzę w to. Jeśli Peja wyraziłby chęć walki, to spokojnie dostałby milion złotych. Wiem, że w tym świecie padają takie kwoty. Powiem ci więcej - są osoby, które spokojnie dostają ponad milion i to bez problemu. Nie będę się teraz żalił, bo nigdy się nie żalę - wolę działać, ale zdaję sobie sprawę z tego, że freak fighterzy stanowią konkurencje dla profesjonalnych zawodników. Należy pamiętać, że ostatecznie to odbiorca decyduje o tym, kogo chce oglądać i komu płaci za PPV.

Zapytam wprost: uważasz, że polscy raperzy potrafią się bić?

- Nie, oczywiście, że nie potrafią. Są tacy, którym się wydaje, że potrafią - tych jest akurat wielu. Ludzie się zachwycają, kiedy wychodzi ze sobą dwóch średniaków. Jeden przewrócił drugiego i to wygląda widowiskowo. Natomiast zapominają o tym, że z nikim innym by mu to obalenie już nie wyszło. Dostałby w mordę, byłby bity, skończony.

Raperzy nie powinni się bawić w gangsterów, a gangsterzy nie powinni się bawić w raperów.

- No dokładnie. Każdy ma swoją profesję, której powinien się trzymać. W Polsce nie ma żadnych gangsta raperów. To wszystko jest nadmuchane. Przecież gangsterzy nie mogą być osobami publicznymi, popularnymi. Nie mogą się pokazywać w telewizji i mieć znanej twarzy, bo jeśli zrobisz coś nielegalnego, to pierwszego wskażą cię palcem. Ci pseudogangsterzy już nawet nie są zabawni.

Zapytam inaczej - w polskim rapie są prawdziwi ulicznicy z krwi i kości?

- Pierwszą osobą, która przychodzi mi na myśl, jest Peja, ale nie wiem, czy on dziś chce się tytułować ulicznikiem. Wywodzi się ze slumsów, z biedy. Jego droga nie była usłana różami i w mojej ocenie to, o czym nawija, jest bardzo prawdziwe. Dziś jest dojrzałym facetem, ojcem i człowiekiem sukcesu. No i widzisz, to też jest gość, z którym chciałbym porozmawiać przed kamerą. Jesteśmy w kontakcie, więc myślę, że to się prędzej czy później uda. Jego muzyka przełożyła się na życie wielu dzieciaków, w tym moje.

Często dostajesz zaproszenia do teledysków?

- Nie, nie. Kilka razy się zdarzyły. Bosski Roman zaprosił mnie np. do wideoklipu "Jak zaczynasz kolejny dzień". Jakiś czas temu Nizioł też mnie pytał o występ w teledysku, więc pewnie coś razem zrobimy. Co ciekawe z Niziołem mieszkaliśmy stosunkowo blisko siebie, a przecięliśmy się pierwszy raz dopiero kilka lat temu. Na pewno nie wystąpię w każdym klipie. Nie zagrałbym np. u Maty. Już abstrahując od tego, że on pewnie nigdy by mnie nie zaprosił (śmiech).

Masz problem z młodymi raperami?

- Na pewno nie jestem gościem, który będzie pluł jadem i mówił, że są beznadziejni. Niech oni sobie robią, co chcą, ale do mnie kompletnie nie trafiają. Dla mnie hip-hop to treść. Jeśli chcę sobie potańczyć, to sięgam po zupełnie inną muzykę i nie jest to hiphopolo.

Hiphopola nie reprezentował Chada. Widziałeś film o jego życiu?

- Nie jestem fanem filmów fabularnych. Więc nie widziałem filmów o Chadzie i o Magiku. Czytałem opinie o "Procederze", bo byłem ciekaw co ludzie o nim myślą. No i wyczytałem, że producenci filmu zrobili z niego narkomana i patusa, więc wolałem tego nie oglądać. Mam pewne wyobrażenie jego osoby i niech tak zostanie. Chada był raperem monotematycznym, ale - mimo wszystko - nawijał o takich rzeczach, że jego twórczość do mnie trafiała.

Podobno spotkałeś się kiedyś z Edytą Górniak. To prawda?

- (Śmiech) Przez chwilę z nią rozmawiałem na Stadionie Narodowym, podczas gali KSW... Dalej dobrze wygląda (śmiech).

Jaki kawałek kojarzy ci się ze sportami walki?

- Survivor - "Eye Of The Tiger"! To numer, który kojarzy mi się też z Darkiem Michalczewskim. Pamiętam jeszcze utwór "Klatka", który miał klimatyczny teledysk, ale on mi się bardziej kojarzy z walkami - tymi niekoniecznie sportowymi.

Czym się kierujesz wybierając muzykę, z którą wychodzisz na ring?

- Przez długi czas myślałem, że Darek Michalczewski zawsze wychodzi na ring z "Eye Of The Tiger". Zastanawiałem się więc, jaki kawałek będzie mi towarzyszył do końca życia (śmiech). Myślałem sobie, że ludzie ten kawałek będą utożsamiać ze mną i będą do siebie mówić: "Słyszysz? Leci piosenka Tomka" (śmiech). Wmówiłem sobie, że muszę mieć tylko jeden utwór, z którym będę wychodził na walkę. Oczywiście... do dzisiaj nie znalazłem idealnego numeru. Podszedłem do tego inaczej. Piosenka, która mi towarzyszy w dniu walki, dobierana jest pod kątem mojego samopoczucia. Muzyka ma odzwierciedlać moje życie. Do ostatniej walki wyszedłem z "Nikt" WSRH, bo bardzo utożsamiam się z wersem "Ja nie pracuję, ja zap****alam". Więc widzisz, czasami wystarczy jeden wers. Myślałem też nad kawałkiem Peji - "Życiówka". Mega podobają mi się słowa: "Mówią: gnój się zestarzał, a ile, ku**a, ja mam lat". Wers do mnie trafił, bo często spotykam się z komentarzami, że jestem już za stary na sporty walki.

Muzyka pomagała ci po przegranej w KSW?

- Ciężko mi idzie oswojenie się z tym, co się wydarzyło. Przez pierwszy tydzień budziłem się każdej nocy, musiałem sobie wyjść na balkon, głęboko pooddychać i poukładać w głowie pewne sprawy. Jeśli bym przegrał z kimś lepszym to okej, ale przegrałem ze słabszym od siebie. Zj***łem robotę. Sam jestem sobie winny. Naprawdę nie wiem, co się wtedy stało.

Nie myślałeś, by te swoje myśli skonfrontować ze specjalistą?

- Nie potrzebuję tego.

Ale skoro gryzie cię to już miesiąc...

- Uważam, że to normalne. Gdybym nie przejmował się swoimi porażkami, to wtedy byłoby ze mną coś nie tak. Oznaczałoby to, że przestało mi zależeć. Dlatego tak ciężko zap****alam na każdym treningu, by tej j***nej porażki nie zaznać. Nienawidzę jej. Porażkę z Arkiem Wrzosem traktuję jak ujmę na honorze. Rozpędziłem się trochę, a ty pytałeś o muzykę... Tak, ona mi pomagała przez ten czas. Nie wymienię ci jednego kawałka, ale muzyka jest dobrym lekarstwem na porażkę.

Może czas puścić "Damy radę" WWO?

To nie jest dobry moment na kawałki motywujące. Muszę sobie jeszcze pobyć w tej swojej nostalgii.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy