The Dumplings: Trzeba ryzykować, próbować, rzucać się na głębszą wodę

Justyna Grochal

"Chodziło też o to, żeby ta płyta była w całości nasza, od A do Z" - tak o swojej nowej, drugiej płycie mówili nam Justyna Święs i Jakub Karaś z duetu The Dumplings. Muzycy zdradzili też, jak powstawał ich album, dlaczego podczas sesji okładkowej polała się krew i którą część swojej pracy lubią najbardziej.

The Dumplings tworzą Kuba Karaś i Justyna Święs
The Dumplings tworzą Kuba Karaś i Justyna ŚwięsFilip Blank 

Duet The Dumplings zaczął od wrzucania swoich utworów do sieci. Przełomowym momentem w ich karierze była wizyta w programie Łukasza Jakóbiaka. Wkrótce potem młodzi muzycy podpisali kontrakt z wytwórnią Warner. Pod jej szyldem i pod opieką producencką Bartosza Szczęsnego z zespołu Rebeka ukazał się debiutancki album The Dumplings "No Bad Days". Justyna i Kuba nie zwolnili tempa i w połowie listopada uraczyli nas swoim drugim wydawnictwem "Sea You Later".

Justyna Grochal, Interia: Na początek chciałabym porozmawiać z wami o kwestii producenckiej. Zdecydowaliście, że sami zajmiecie się produkcją drugiego albumu. Jaki był tego powód - baliście się, że wasza wizja rozminie się z wizją producenta czy po prostu nie znaleźliście odpowiedniej osoby, która mogłaby się tego podjąć?

Jakub Karaś: - Nie chcieliśmy, żeby to się rozminęło. Ale też dużo się nauczyłem przez ten rok po wydaniu pierwszej płyty i stwierdziłem, że jak nie teraz, to nigdy. Trzeba ryzykować, próbować, rzucać się na głębszą wodę. Czułem się na tyle pewnie, ale miałem oczywiście ogromny stres zastanawiając się, jak to wyjdzie. A jak się dowiedziałem, że Emade będzie to miksował, to już byłem spokojniejszy.

Justyna Święs: - Chodziło też o to, żeby ta płyta była w całości nasza, od A do Z.

JK: - Myślę, że to jest bardziej autentyczne, jeśli nikt więcej do tego nie dokłada. Jest ryzyko, bo jak idzie dobrze, to laury spadają na producenta, ale jak coś jest nie tak, to też on dostaje po uszach, a teraz to wszystko na nas się skupia. Myślę jednak, że warto było.

Na szczęście obyło się bez siniaków...

JK: - Na razie nie ma. (śmiech)

Który etap pracy sprawia wam najwięcej przyjemności? Wolicie czas zbierania materiału, dłubania w utworach i dopieszczania ich, czy raczej prezentowanie muzyki na żywo przed publicznością?

JK: - Myślę, że najfajniejsze w ogóle jest robienie czegoś od podstaw. My przez tydzień byliśmy w domku na wsi, gdzie nagrywaliśmy. Powstało tam kilka utworów. Mieliśmy pewne zarysy, ale trzeba było je mocno przebudować.

JŚ: - Ogólnie wszystko dookoła tworzenia płyty, czyli pierwsza trasa związana z ta płytą, ale też robienie muzyki sprawiają nam przyjemność.

JK: - Dopieszczanie materiału jest trochę upierdliwe. W pewnym momencie ma się już tego po prostu dosyć.

A jak reagujecie na materiał z "Sea You Later" z perspektywy czasu, kiedy gdzieś przypadkiem usłyszycie fragment? Wyłapujecie jakieś błędy czy jesteście w pełni zadowoleni z efektu końcowego?

JK: - Zawsze jest milion rzeczy, które można poprawić i zmienić. Za każdym razem będzie się tak działo, ale ja raczej nie słucham naszych rzeczy. Raz odsłuchiwałem na Spotify, żeby sprawdzić, jak to brzmi po wszystkim. A tak to mi się nie zdarza.

JŚ: - Ja też raczej nie słucham. Chyba, że puszczam znajomym.

Porozmawiajmy chwilę o motywie wody, który jest tak mocnym elementem waszego nowego albumu. Przeczytałam, że pływanie było ważnym elementem życia Justyny, okładka waszej płyty jest zdjęciem, na którym jesteście pod wodą, utwór "Odyseusz" również ma morskie odniesienia... Co ma symbolizować ten właśnie motyw w kontekście waszej twórczości?

JŚ: - Po pierwsze, pierwszy numer, jaki powstał na tę płytę to "Odyseusz", najbardziej "morski" ze wszystkich kawałków i też utwór otwierający album. Również zaważyło na tym to, że ja lubię wodę i namówiłam Kubę do tego. Woda bardzo odzwierciedla klimat naszej muzyki. Jest ona taka właśnie przestrzenna, melancholijna, gdzieś tam płynie. To wszystko się łączy.

A jak powstawała okładka "Sea You Later"?

JK: - To było w ogóle super miejsce. Mieszkanie w Warszawie, w bloku, gdzie była duża wanna usytuowana w sypialni. Dość nietypowo, nie było nawet kafelków dookoła. A leżenie na plecach pod wodą, kiedy woda wlewa się przez nos i zalewa zatoki nie jest łatwe do wytrzymania. Ale po godzinie walki już się nauczyliśmy, jak wytrzymać te paręnaście sekund.

JŚ: - Ale polała się krew! (śmiech)

JK: - Tak, ja mam bardzo wrażliwe naczynka. Musieliśmy się też zsynchronizować, żeby patrzeć razem przez wodę w obiektyw, mieć otwarte oczy, odpowiednie miny. Chociaż ja i tak wyglądam tam jak gruby Azjata (śmiech). No było ciężko.

Ale pomysł na okładkę był wasz?

JK: - Tak, bo bardzo chcieliśmy mieć podwodne zdjęcia. I podoba nam się forma, w jakiej to wyszło.

JŚ: - W sumie cała ta płyta to jest nasz plan. Nikt nam niczego nie sugerował. Jest nasza od A do Z.

JK: - Justyna rzuciła koncept na całość i powoli dokładaliśmy kolejne cegiełki, żeby zbudować cały album.

Okładka płyty "Sea You Later":

Kuba i Justyna na okładce płyty "Sea You Later"&nbsp 

Justyna, w jednym z wywiadów powiedziałaś, że "pasja może być terapią". Czy właśnie w ten sposób podchodzicie do tworzenia? Ma ono dla was pewną funkcję terapeutyczną?

JŚ: - Oj zdecydowanie tak. Właśnie to jest fajne w tym, że jest się artystą i się tworzy, że jak jest smutno, to można to jakoś spożytkować. Przeważnie jak ludzie są smutni, to nic z tym nie robią i wpływa to negatywnie na ich życie, a jak jest się artystą to można z tego tak wiele wyciągnąć. I to jest świetny element tej pracy. Można wykorzystać negatywne sytuacje życiowe. I to jest ta terapia - jest się smutnym, to się tworzy i wyrzuca z siebie absolutnie wszystko i zamyka w piosence. Koniec.

JK: - To jest też tak, że jak jesteś smutny, to po prostu pracujesz, a jak jesteś wesoły, to idziesz ze znajomymi na imprezę. Jak coś jest nie tak, to zazwyczaj wtedy zamykamy się w studiu i pracujemy.

A wykonywanie tych "terapeutycznych" utworów na żywo jest powracaniem do tych samych emocji, które towarzyszyły wam przy ich powstawaniu czy raczej szukaniem w sobie nowych?

JK: - Na pewno w jakiś sposób jest to odtwarzanie tych emocji.

JŚ: - Tak, ale zarazem też staramy się za każdym razem wydobyć coś nowego z piosenek, nowe emocje i na różne sposoby je interpretować. Potem to już jest kwestia zabawy, wyciągania różnych nowych rzeczy.

Justyno, w tym roku oprócz The Dumplings, współpracowałaś również z innymi projektami (duet Rysy, Fisz Emade Tworzywo, Voo Voo). Co mogłaś z tych doświadczeń przemycić na grunt duetu?

JŚ: - Jak pracowałam z Rysami, to zagrałam z nimi sporo koncertów i nauczyłam się sporo w kwestii bycia na scenie, ruszania się, ale i śpiewania, bo wokalnie też się rozwinęłam. I do tego dzięki tej współpracy z innymi projektami poznałam mnóstwo cudownych osób i to mi dużo dało. Ogólnie takie współprace wychodzą tylko i wyłącznie na plus. Więc na pewno mnie to rozwinęło.

Twój wokal jest bardzo charakterystyczny i rozpoznawalny, co jest również wielkim plusem waszej działalności. Czy traktujesz swój głos jak instrument?

JŚ: - Nie, ja podchodzę do swojego wokalu w dosyć nietypowy sposób, bo nigdy się nie uczyłam śpiewać. Chodziłam do szkoły muzycznej, ale nie kształciłam głosu. Jak poszłam na lekcje śpiewu, to uciekłam z nich po sekundzie, bo się przeraziłam.

- Nie podoba mi się zupełnie podejście do wokalu jak do instrumentu. Wokal to jednak coś innego. To jest coś, co wychodzi z naszego ciała i nie powinno się myśleć o tym w sposób, w jaki myśli się o instrumencie, czyli w sposób tylko i wyłącznie techniczny. Bardzo tego nie lubię. Od razu słyszę, że ktoś się uczy śpiewać. Słyszę to w każdym dźwięku. Mnie się podoba gdy gdzieś się ten wokal zachwieje. To jest fajne i to jest najbardziej naturalna rzecz ze wszystkich rzeczy na tej płycie. Wokal nie może być idealny.

Bardzo lubię wizualną stronę waszego projektu. Podoba mi się wasza dbałość o to. Mam na myśli nie tylko okładki,  sesje zdjęciowe promujące materiał, ale także teledyski. Jakie znaczenie ma dla was to, żeby wizualny aspekt szedł w parze z waszą twórczością?

JŚ: - Faktycznie ważna jest dla nas strona wizualna.

JK: - Kiedy decydujemy się na współpracę z kimś przy klipach, to podsyłamy nasze inspiracje i pewne wyznaczniki. One na tyle mocno określają to, jak chcemy, żeby to wyglądało, że potem osoba, która się tym zajmuje wie dokładnie, co ma zrobić, żeby nam się to podobało. A potem to już zostaje montaż i kwestie wyboru najlepszych wersji.

- Ale z drugiej strony też dajemy osobom, z którymi współpracujemy wolną rękę. Tak było z Arkiem [Arkadiusz Nowakowski - przyp.red.]. Wysłaliśmy to, co nam się podoba i co byśmy mniej więcej chcieli, on podesłał nam scenariusz i to nam się spodobało.

W recenzjach waszej nowej płyty często przewijają się poważne określenia typu "głos pokolenia". W jednym z wywiadów któreś z was powiedziało, że nie lubicie dopisywać ideologii do waszej twórczości. Jak reagujecie, kiedy wpisuje się was w taki szerszy kontekst?

JK: - Uważam, że jest to w jakiś sposób nobilitujące, ale też skromność nie pozwala myśleć o sobie w ten sposób. Wiadomo, że niewiele jest osób w naszym wieku, które wiedzą i mają sprecyzowane, co chcą robić i działają w tym temacie.

JŚ: - Nas to cieszy w sumie. Kiedy ktoś mówi o tobie, gdy masz 17-18 lat, że jesteś głosem pokolenia, to to jest jednak radość. To jest fajne. Raczej nie zastanawiamy się nad tym. Żadne opinie, czy to negatywne czy pozytywne, na nas nie wpływają i przez to jesteśmy cały czas tacy, jacy jesteśmy. Nic nie jest w stanie tak bardzo na nas wpłynąć, żebyśmy się zmienili pod tego wpływem.

A konstruktywna krytyka?

JK: - Jest dobra, ale jest jej mało, bo jak jest krytyka, to w wydaniu typowego hejtu.

Porozmawiajmy o waszych występach na żywo. Wyeliminowaliście z koncertowej setlisty utwór "Słodko-słony", który cieszył się dużą popularnością wśród waszych fanów. Pamiętam wasz koncert, na którym ludzie wręcz domagali się tej piosenki na bis. Dlaczego już jej nie gracie?

JŚ: - Bo jest bardzo nie w naszym stylu.

JK: - Bo jest obciachowy!

JŚ: - Zrobiliśmy go tylko i wyłącznie dla jaj. Dlaczego on tak chwycił? Chcemy od niego odejść, ludzie w końcu o nim zapomną.

Wasza nowa płyta obfituje w dłuższe formy. To dalej są chwytliwe melodie, ale jest też więcej mroku. Jak chcecie, żeby wyglądały wasze koncerty?

JK: - To, jak chcemy, a jak wyglądają, to jest jeszcze długa droga.

JŚ: - Nie mamy jeszcze takich możliwości fizycznych, jakie byśmy chcieli. Staramy się przybliżyć koncerty jak najbardziej do naszej wizji. Jest już zupełnie inaczej.

JK: - To też jest zupełnie inna energia, bo jak się robi nowy materiał, to dla nas to jest fun, że gramy coś nowego i mamy coraz więcej zabaweczek na scenie. Ludzie też inaczej reagują. Są fragmenty rzeczywiście bardziej mroczne, chłodne, ale są na tej płycie także takie rytmy, że ludzie się do tego bawią i jest trochę żywiej. Dzięki temu można naprawdę fajnie rozkręcić koncert. Na początku ludzie raczej stali i się zasłuchiwali, a teraz zaczęli się ruszać. Dla nas też jest to taka synergia, gdzie nawzajem się napędzamy - publika daje coś nam i my dajemy coś publice.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas