"Taniec galarety"

Norman Cook, ukrywający się pod pseudonimem Fatboy Slim, to jeden z najważniejszych twórców muzyki dance, choć wcześniej był basistą popularnej angielskiej grupy The Housemartins. Każdy z jego albumów stał się bestsellerem, natomiast pochodzące z nich single okupują szczyty list przebojów. Wydana jesienią 2004 roku płyta "Palookaville" pokazuje trochę inne oblicze Fatboy Slima, kojarzonego wcześniej z kompozycjami przeznaczonymi wyłącznie na parkiety klubowe. Jak przyznaje sam artysta, jest to najbardziej osobisty z jego dotychczasowych albumów. Do jego nagrania zaprosił między innymi Justina Robertsona i Damona Albarna, lidera grupy Blur. O pracy nad nową płytą, inspiracjach i grze na gitarze basowej, Fatboy Slim opowiedział w tym wywiadzie.

article cover
INTERIA.PL


"Taniec galarety"

Album "Palookaville" brzmi zdecydowanie bardziej żywo i organicznie. Czy była to świadoma decyzja?

Nie, to przyszło samo. Na pewno chciałem zrobić coś różniącego się od wcześniejszych płyt. Jest to brzmienie bardziej taneczne, nie wiedziałem, czy na pewno chcę to zabrać do klubu i pokazać szerszej publiczności. Na pewno natchnęła mnie współpraca z zespołami Blur i Johnny Quality. Przestałem obawiać się używania gitar, basów i instrumentów. To na pewno korzystnie wpłynęło na efekt końcowy, ale nie robiłem tego świadomie, to po prostu się stało.

Czy proces tworzenia był ten sam, czy podchodziłeś do niego tego w inny sposób?

Praktycznie rzecz biorąc wszystko robiłem po staremu. Chodziłem po sklepach, wynajdowałem stare, tanie płyty, wygrzebywałem z nich sample. Dopiero później okazało się, że zaczynam tworzyć coś nowego. Zacząłem nagrywać utwory, które swoją strukturą coraz bardziej przypominają piosenki. Nagle okazało się, że mój sprzęt nie wytrzymuje ciągłego cięcia i miksowania wokali, z krzykiem więc pobiegłem po starego Pro Toolsa, który spisał się świetnie. Tak więc przy tworzeniu postanowiłem zrobić coś nowego, posunąć się do przodu. Nadal jednak staram się kontynuować to, co robiłem.


Broniłeś się widać przed Pro Toolsami?!

Broniłem się używając nieodpowiedniego sprzętu tak długo, jak tylko się dało. Dotychczas zupełnie mi on wystarczał. Ale kiedy pracuje się z ludźmi, tnie ich wokale, w końcu trzeba zaopatrzyć się w Pro Toolsa.

Kto cię inspiruje przy pisaniu piosenek?

Przypuszczam, że Damon Albarn jest chyba odpowiedzią najbardziej oczywistą. Zacząłem tworzyć swój album, kiedy współpracowałem z nim przy "Think Tank", pomagając mu tworzyć piosenki na album. I to chyba właśnie te piosenki były dla mnie inspiracją. Oprócz starej muzyki soul, nie jestem fanem piosenek, które mają ustaloną strukturę, dlatego moja muzyka jest, jaka jest. Myślę jednak, że Blur mieli na mnie bardzo duży wpływ.

Dotychczasowy struktura utworów Fatboya polegała na czymś takim: powtórka, powtórka, powtórka, przerwa, podjazd i znów: powtórka, powtórka, powtórka. Teraz jest bardziej: zwrotka, most, refren, zwrotka, most, refren, dopełnienie, refren, refren, wyciszenie, czyli klasyczna struktura piosenek pop.

Gdzie w wyobraźni Fatboy Slima znajduje się Palookaville?

Palookaville nie znajduje się już w umyśle Fatboya, ona się z niego wydostała (śmiech). A tak zupełnie serio: Palookaville jest momentem koncertu w klubie, pewną jego nirwaną, kiedy wykonuję tzw. taniec galarety - czyli jedną rękę trzymam uniesioną nad głową, a drugą trzymam na brzuchu lub na plecach i kołyszę się z tłumem.

Palookaville to miejsce nonsensownego szczęścia, do którego wybierałem się co weekend. Teraz bywam tam raz w miesiącu.

Stawiając na skali Sida Viciousa po jednej stronie, a Stanley'a Clarke po drugiej, gdzie znajdujesz się jako basista?

Och, zdecydowanie jestem uczniem szkoły Sida Vicious, jeśli chodzi o grę na basie. W sumie to całkiem zabawne - ja.... grający na basie.... Praktycznie rzecz biorąc nie używałem gitary basowej od 1998 roku. Bardzo się z nią pogniewałem, jej struny zdążyły już zardzewieć, na całe szczęście ja jeszcze nie. Dziś używam jej również dość sporadycznie, bardzo lubię prostą, groove'ową linię basową.

Zazwyczaj też linię basową gram po prostu na keyboardzie. Wszystkie moje linie basowe są dość proste, nie ma w nich jakichś wymyślnych ozdobników, ani rzeczy zupełnie dla mnie niepotrzebnych.


W jaki sposób przekładasz euforię występu na żywo na utwór z płyty, którego długość często nie przekracza czterech minut?

Prawdę mówiąc to wcale się nie starałem by tak było, nie chodziło mi o to, żeby płyta była kopią tego, co robię jako DJ. To po prostu próba wyciągnięcia ludzi, od czasu do czasu, z klubów. Ta muzyka bardziej pasuje do samochodu lub do wieczoru przy grillu.

Właściwie została już przetestowana w tych warunkach. Puściłem ją swoim kumplom w drodze na festiwal Glastonbury i razem stwierdziliśmy, że to stanowczo "płyta samochodowa". To wcale nie miała być płyta klubowa, do której wszyscy tańczą w euforii z podniesionymi rękami. Tworząc ją myślałem o człowieku, który siedzi w słoneczny dzień, popija piwo i patrzy jak świat się kręci. To jest właśnie taka płyta.

Skąd brałeś sample na tę płytę?

Bazowałem na samplach grupy Five Men Electrical Band, które przesłał mi znajomy, zawodowo zajmujący się wyszukiwaniem ciekawej muzyki w bibliotekach i sklepach muzycznych. Wysłał mi ich płytę z zachętą, bym koniecznie wykorzystał ją na swoim albumie. To, co słyszycie teraz jako "long hair freaky people", brzmiące jak motyw miłosny z lat 60., to właśnie ten fragment.

O czym jest "Slash Dot Dash", pierwszy singel z tej płyty?

Słynny jestem już z tego, że kompletnie nie znam się na komputerach i Internecie. I właśnie na przekór temu postanowiłem nagrać kawałek, który oddaje hołd stronom www, Internetowi i wszystkiemu, co się wiąże z komputerem. Potrafię już wprawdzie znaleźć coś w wyszukiwarce internetowej, ale dalej nikt nie jest w stanie namówić mnie do założenia własnego konta e-mailowego.

Opowiedz coś więcej o utworze "Long Way From Home".

W tym kawałku gościnnie zagrał pochodzący z Brighton zespół Johnny Quality, a konkretnie wokalista i gitarzysta. Ten kawałek najpierw trafił od reklamy sieci telefonii O2, a ponieważ wszystkim się spodobał i mało kto wiedział, że to ja go zrobiłem, postanowiłem włożyć go też na płytę. Ale ponieważ oryginał był instrumentalny, potrzebowałem do niego kogoś, kto mógłby wgrać tam swoje wokale. Spotkałem się w tamtym czasie z Johnny Quality, wspólnie zastanawialiśmy się, co można by z nim zrobić i tak powstała ostateczna wersja "Long Way Home".


Opowiedz o powstaniu kompozycji "El Babe Masoquista".

Ten numer, znany jako "Masochostic Baby" czy też "My Masochostic Baby", zawiera sample z kawałka pod tym samym tytułem, więc trzeba było coś w nim zmienić, żeby obie wersje się od siebie różniły. Wpadliśmy na pomysł, żeby przetłumaczyć ten tytuł na hiszpański. Utwór jest trochę ironiczny, bo napisałem go jeszcze zanim Zoe (Ball - żona Normana - przyp. red.) mnie opuściła, a później, kiedy znów byliśmy ze sobą, zapytałem ją, czy nie ma nic przeciwko temu, by ten kawałek trafił na płytę. Zaśmiała się i stwierdziła, że naprawdę musi mieć w sobie coś z masochistki!

A "Push And Shove"?

Ten utwór to efekt współpracy z Justinem Robertsonem, który prywatnie jest moim bliskim przyjacielem. Byliśmy ostatnio razem na wakacjach i podczas jednej z pijackich nocy zaproponowałem, żebyśmy wspólnie nagrali jakiś kawałek. Najpierw miało to być coś w stylu techno, ale niezbyt to brzmiało. Upijaliśmy się coraz bardziej, aż w końcu wziął akustyczną gitarę i okazało się, że piszemy całkiem regularną popową piosenkę!

Wiele osób pewnie nigdy nie miało okazji słyszeć, jak Justin śpiewa i gra na gitarze, więc jest sporym sukcesem, że robi to właśnie na moim albumie. Bardzo dobrze się nam pracowało, choć słuchając efektów pewnie znów nie spodziewalibyście się po mnie takiego utworu.

Warto też wspomnieć o utworze "North West Three".

Ten utwór zawiera sample z utworu autorstwa Johna Martyna i jego żony. Przypomniało mi to czasy, kiedy z żoną chodziliśmy oglądać zachody słońca na Pimrose Hill. Kiedy więc szukając sampli na płytę, natrafiłem na ten tekst, od razu pomyślałem o mnie i Zoe. Zastanawiałem się nawet, czy nie nazwać całego kawałka "Song For Zoe". To utwór o czasach, kiedy mieszkaliśmy w pobliżu Pimrose Hill.

Nigdy nie podobało mi się w Londynie, nie czułem się w nim dobrze, bo to duża otwarta przestrzeń, a obserwując zachodzące słońce na Primrose Hill czujesz się nie jakbyś tkwił w Londynie, ale unosił się gdzieś ponad nim.


Wygląda na to, że nagrałeś najbardziej osobistą płytę w swojej karierze.

Ma ona swoje "momenty", jest na niej faktycznie wiele odniesień do mnie i mojego życia, może nawet więcej niż zazwyczaj. Ale na przykład w utworach nagranych z Damonem i Justinem - to właśnie oni pisali do nich teksty - całkiem przypadkiem znalazły się personalne odnośniki do mojej osoby.

Najbardziej osobistym utworem na płycie jest chyba "Nort West Three". Zwykle teksty moich utworów to czysty nonsens, może oprócz "Talking Bout My Baby" z ostatniej płyty, który opowiada o piersiach mojej żony. Ale normalnie rzadko stosuję odnośniki do własnej osoby.

Wróćmy do płyty. Następny kawałek to "The Journey".

To piosenka kowbojska. Powstała według moich wyobrażeń, jak wyglądałby Lateef w kowbojskim kapeluszu, wracając do domu lub podróżując gdzieś daleko od domu na starym mule przez rozległe równiny... Taki samotny kowboj. Śpiewający kowbojski rap...

A "Jin Go Lo Ba".

Pod tytułem "Jingo" swoje utwory robili już Santana czy Candido, ale mnie udało się dotrzeć do oryginalnej, afrykańskiej wersji. Nie każcie mi proszę mówić kto wykonywał ją pierwotnie. Wykorzystując sample z tego kawałka praktycznie nagrałem jego cover. Ma bardzo jednostajny rytm i wróciłem do jego prawdziwego tytułu, bo od czasów Santany wszyscy nazywali go tylko "Jingo". To dzięki mnie wraca tytułu "Jin Go La Ba". Nie mam pojęcia co znaczy.

Jakie różnice widzisz pomiędzy swoim najnowszym dziełem, a albumem "Halfway Between The Gutter And The Stars" z 2000 roku?

Podstawowe różnice? Budowa piosenek. Na poprzedniej płycie występowało gościnnie kilku wokalistów, ale nie nagrywaliśmy z nimi piosenek, chodziło nam raczej o wytworzenie odpowiedniego klimatu. Teraz mamy do czynienia z prawdziwymi piosenkami, w których można nieraz usłyszeć najprawdziwszą gitarę, której nigdy nie było na żadnym albumie Fatboy Slima. Resztę różnic chyba musicie osądzić już sami. Ja to nagrywam, więc już pozwólcie mi tego nie analizować.

Jeżeli spotkałbyś teraz basistę z The Housemartins, którym kiedyś byłeś, to kto stawiałby kolejkę? I jaką dałbyś mu radę?

Pewnie to ja był stawiał. Dla siebie zamówiłbym wódkę z sokiem pomarańczowym, on by sączył gorzką żołądkówkę. Co mógłbym mu poradzić? Jak już skończysz z The Housemartins, zacznij zajmować się DJ-owaniem, zacznij remiksować, załóż Beats International, bo w innym wypadku nie masz szans na zrobienie kariery. Ba, możesz nie dożyć nawet następnego dnia!

(Na podstawie materiałów promocyjnych Sony Music.)

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas