Smolasty: Potrzebowałem odskoczni od swoich produkcji
- Każdy artysta ma swoich zagorzałych fanów i hejterów. A też nie chcę być osobą absolutnie neutralną i wiadomo, że część osób będzie mnie kochać, a część nienawidzić - mówi Interii Smolasty. Wokalista 7 września wydał swój debiutancki album "Fake Love".
Smolasty, czyli Norbert Smoliński to producent, wokalista, autor tekstów oraz raper. Szerszej publiczności dał się poznać jako współproducent płyty Kaza Bałagane "LOT022". Na swoim koncie ma EP-ki "Byłem, jestem, będę" oraz mixtape’y "Mr Hennesy" i "Los". Smolasty był też uczestnikiem piątej edycji Młodych Wilków.
7 września ukazał się jego debiutancki album "Fake Love", wyprodukowany przez duet MIYO, który promują single "Uzależniony", "Fake Love", "Do końca" oraz "Antidotum".
Daniel Kiełbasa, Interia: Umówiliśmy się na wywiad nieco wcześniej ze względu na twoje lekcje śpiewu. Od jak dawna trenujesz głos?
Smolasty: - Zacząłem brać lekcje śpiewu ze względu na grane koncerty. Wcześniej w studiu mogłem łatwo poprawiać wokale. Jednak w trakcie występów na żywo nie ma szans na korektę, ten wokal musi być doszlifowany. Muzyką interesowałem się od dziecka i słuchałem sporo rzeczy, więc słuch muzyczny mam dobry, jednak musiałem doszkolić się w technicznych sprawach. Trwa to już pół roku - ćwiczymy m.in. trzymanie dźwięku i wchodzenie w dobre nuty - tak żeby koncerty wyglądały jak najbardziej naturalnie. Na początku wspomagałem się playbackiem, ale szybko zauważyłem się, że takie coś nie ma racji bytu, gdy chcesz zostać artystą.
A masz przekonanie, że doszedłeś do takiego poziomu, że możesz dzięki lekcjom zrobić również więcej w studiu. Stworzyć piosenki, które wcześniej ze względu na ograniczenia wokalne, nie mogły powstać?
- Aktualnie jestem w stanie wziąć gitarę i zagrać każdy kawałek akustycznie i śpiewać utwory, które wcześniej były dla mnie nie do przeskoczenia poza studiem, gdzie można dodać efekty. Lekcje rozwinęły moją skalę dźwiękową, pewność siebie na scenie, mogę robić różne połączenia wokali, które brzmią jeszcze ciekawiej na żywo.
Słyszałem, że do kompletu bierzesz też lekcje tańca.
- Obecnie ćwiczymy choreografię pod mój teledysk do piosenki "Antidotum" (wywiad odbył jeszcze przed premierą klipu - przyp. red.), wcześniej chodziłem też do szkoły Agustina Egurroli na lekcje tańca, ale głównie po to, aby nauczyć się fajnych ruchów scenicznych z mikrofonem w ręku. A choreografię do klipu opracowaliśmy ze znanym z "You Can Dance" Arturem Golcem.
Wcześniej brakowało ci tej pewności siebie zarówno w ruchach, jak i na wokalu?
- Przez długi czas byłem osobą, która siedziała w studiu, słuchała muzyki i śpiewała. Nigdy nie miałem obycia ze sceną, nie byłem w żadnej szkole muzycznej lub aktorskiej i nie miałem żadnej styczności z parkietem. Takie lekcje były mi więc potrzebne, aby w pełni być artystą estradowym, który potrafi śpiewać, ale i fajnie się rusza. Moim zdaniem nadal mam braki, ale wszystko idzie ku temu, aby moje ruchy na scenie były skoordynowane.
Obecnie nazywasz się przede wszystkim wokalistą, ale jeszcze nie tak dawno byłeś znany głównie jako producent. Te proporcje teraz się nieco zmieniły. Nie kusiło cię, aby wrzucić jakieś swoje podkłady na "Fake Love"?
- Na płycie znalazł się mój bit do utworu "Puls", a reszta to robota duetu MIYO i w zasadzie to nie korciło mnie, aby pojawiło się ich więcej, bo potrzebowałem odskoczni od swoich produkcji i czegoś innego. Mój wokal z ich bitami brzmi jak mieszanka wybuchowa. Na swoich podkładach bym tego nie osiągnął, bo są one nieco bardziej zamglone. Dzięki nim znów brzmię świeżo, ich kompozycje są bardziej dynamiczne i eklektyczne.
A myślisz jeszcze o produkowania utworów dla kogoś innego?
- Myślę, że jakby znalazł się jakiś mega talent, obracający się w klimatach podobnych do moich, to mógłbym z nim pracować. Ale mogłoby się to wydarzyć dopiero, gdy trochę zwolni moje życie i kariera, bo aktualnie nie mam czasu nawet dla siebie.
Smolasty promuje "Fake Love"
Mówisz o tym, że twoja kariera dynamicznie się rozwija, a jest w tym też zasługa Reda, który ci zaufał i pomógł wejść do Warnera. Pamiętasz, jak to wszystko przebiegało?
- Reda pamiętam jeszcze z programu "Rap Kanciapa" i dla mnie mega zaskoczeniem było to, że propsuje moją muzykę. Potem on wziął mnie na spotkanie do Warnera, które wyglądało niczym w filmie. Powiedział do ludzi z wytwórni: "macie go wziąć, ja za niego ręczę". Oczywiście nie jest tak, że Warner podpisał ze mną kontrakt bez słuchania mojej muzyki, bo byłem obserwowany wcześniej i moja twórczość się podobała. Red natomiast zaprowadził mnie tam i ich ostatecznie przekonał.
24 miliony wyświetleń na Youtube ma klip do "Fake Love", 30 mln do singla "Uzależniony", na twoich koncertach pojawiają się tłumy, zająłeś siódme miejsce na liście OLiS. Czy te sukcesy przekładają się w twoim przypadku na coraz większą popularność. I czy zaczyna ci ona doskwierać?
- Nawet, gdy do mnie dzwoniłeś, to chwilę wcześniej podbiegły do mnie fanki w jakimś najmniej spodziewanym miejscu, na parkingu koło supermarketu. Jednak jest to przyjemne, każde takie podbicie to sygnał, że moja muzyka dociera do ludzi. Nie jest to taki poziom, że nie mogę gdziekolwiek wyjść, bo jestem oblegany, ale to też powoli się zmienia. Na razie mi to nie przeszkadza, bo jestem otwarty na swoich fanów i na nikogo się nie zamykam, a to grupa dla mnie szczególnie ważna.
A po wizycie u Kuby Wojewódzkiego odczułeś wzrost zainteresowania twoją osobą?
- Odczułem, ze moi fani są jeszcze bardziej za mną po tym programie, bo utwierdzili się w przekonaniu, że jestem takim świrem jak zwykle. Natomiast postronni widzowie podzielili się na dwie grupy - jedni nie byli do mnie przekonani, ale zobaczyli, że jestem pozytywnym wariatem i to ich przekonało, a drugie stronnictwo to ludzie, którzy zwracali uwagę na jakieś podteksty, bluzgi i przez nich zostałem totalnie potępiony. Mi to nie przeszkadza, bo już tak to bywa, że każdy artysta ma swoich zagorzałych fanów i hejterów. A też nie chcę być osobą absolutnie neutralną i wiadomo, że część osób będzie mnie kochać, a część nienawidzić.
A sam program od strony produkcji czymś cię zaskoczył?
- Identycznie sobie wyobrażałem to w mojej głowie. Bardzo fajna ekipa, bardzo fajna atmosfera. Pierwszą część programu oglądałem w pokoju z reżyserami. Potem dostałem cynk, że wchodzimy, wbiłem do tunelu. Zapomniałem natychmiast o tych lampkach. Początkowo trochę się stresowałem tym, że obok mnie był Borys Szyc, ale z pierwszym żartami Kuby wszystko było już ok.
W jednym z wywiadów mówiłeś, że robisz muzykę głównie dla siebie i nie zostaniesz "więźniem swoich fanów". Zastanawia mnie, czy będziesz z kolejnymi płytami chciał otworzyć im głowy na nieco inne brzmienia?
- Myślę, że w moim przypadku zmienia się to z wiekiem. Na początku były tylko "suki, suki, suki", imprezy i alkohol, a teraz postanowiłem wrzucić w teksty więcej emocji i wartości. Nie wiem, co jeszcze pojawi się na nowej płycie, ale zamierzam wprowadzić bardziej drapieżny klimat i być jeszcze bardziej pewny siebie, swojego gatunku i swoich piosenek, które już i tak budzą sporo kontrowersji.
Skoro mówimy o kolejnej płycie. Przygodę z muzyką zaczynałeś w funk-rapowym zespole. Myślisz, aby na nowej płycie przemycić trochę takich klimatów?
- Kiedyś sporo grałem na gitarze, była dla mnie bardzo ważna, ale musiałem się z nią rozstać, bo potrzebowałem pieniędzy na sprzęt do robienia bitów. Kto wie, gdybym tego nie zrobił, nie byłbym w tym miejscu? Na pewno pojawią się gitarowe klimaty. Więc tak, udało ci się to przewidzieć.