Slash: Sztuka to jedyna rzecz, w jakiej jestem dobry [WYWIAD]
Slash jest gitarzystą otoczonym niesamowitym kultem, dlatego spotkanie z nim jest tym ciekawsze, że okazuje się, iż to człowiek uśmiechnięty, zdystansowany i bardzo pozytywny. W wywiadzie z nami, przeprowadzonym przed wtorkowym koncertem (12 lutego) w Łodzi, opowiada o swojej współpracy z Mylesem Kennedym i The Conspirators, powodach fascynacji konkretnymi modelami gitar, aktualnej sytuacji muzyki rockowej oraz tym, co go zachwyca w polskich fanach.
Po zawieszeniu działalności Velvet Revolver oczywistym było, że Slash nie będzie stał w miejscu. Jego pierwsza solowa płyta była o tyle zaskakująca, że wystąpiło tam wielu gości, którzy nie byli zbyt kojarzeni z gitarowym graniem, do jakiego przyzwyczaił nas były członek Guns N' Roses. Kto by się bowiem spodziewał, że na jego płycie obok Ozzy'ego Osbourne’a, Iggy'ego Popa oraz Lemmy'ego z Motorhead, znajdą się takie gwiazdy muzyki popularnej jak Fergie (wówczas jeszcze w Black Eyed Peas) czy Adam Levine (Maroon 5).
Jednocześnie to na tym właśnie albumie Slash po raz pierwszy miał okazję współpracować z Mylesem Kennedym, wokalistą i gitarzystą grupy Alter Bridge. Chemia między muzykami okazała się na tyle obiecująca, że Slash zaprosił Mylesa wraz z Toddem Kernsem (gitara basowa) oraz Brentem Fitzem (perkusja) do zagrania wspólnej trasy promującej krążek. Coś, co miało być przygodą na zaledwie jedną trasę koncertową, ostatecznie przekształciło się w zespół mający na koncie setki występów oraz trzy kolejne płyty studyjne, wraz z "Living the Dream" z września 2018 r. na czele.
Właśnie w celu promocji ostatniego swojego dzieła, muzycy pojawili się 12 lutego w łódzkiej Atlas Arenie, a my spotkaliśmy się ze Slashem dzień wcześniej, aby zadać mu szereg różnych pytań. Niestety, muzyk odmówił odpowiedzi na wszelkie pytania związane z Guns N' Roses.
Rafał Samborski, Interia: Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Mylesem Kennedym i zapytałem go o jedną rzecz, a teraz chciałbym poznać twoją opinię. Powiedz mi proszę, jak powinienem traktować twoje nagrania z nim i The Conspirators. Jako pełnoprawny zespół czy bardziej kontynuację twojego solowego projektu?
Slash: - Cóż, faktycznie rozpoczęło się to jako rzecz solowa i ewoluowało w coś, co można z pewnością nazwać pełnoprawnym zespołem. Oczywiście, Myles ma też swoje inne występy, ja mam też swoje inne. Ale to jest coś, co chcielibyśmy kontynuować tak długo jak tylko możemy to robić.
W jednym z wywiadów, które znalazłem, Myles powiedział, że jesteś najmilszą osobą, jaką zna. Czy istnieją w ogóle między wami jakieś spięcia, kiedy gracie trasę bądź tworzycie nową muzykę?
- Co masz na myśli? Czy w ogóle spędzamy razem wolny czas? (śmiech) To znaczy, pracujemy razem przez cały czas, podróżujemy wspólnie, jamujemy, chodzimy na jakieś filmy, to tu, to tam razem. Ale przez większość czasu skupiamy się na naszych występach - on robi swoje rzeczy na uboczu i dba o swoje gardło. Ja siedzę w swoim pokoju i gram na swojej gitarze. A kiedy wstajemy następnego dnia, często widujemy się na siłowni albo próbie dźwięku.
Wybrałeś Mylesa na lidera swojego zespołu. Powiedz mi proszę, co w pracy z nim jest innego od pracy z pozostałymi wokalistami, z którymi współpracowałeś. W końcu miałeś ich naprawdę wielu na swojej pierwszej solowej płycie.
- Kiedy nagrywałem swoją pierwszą płytę solową, na której faktycznie współpracowałem z wieloma wokalistami, miałem dopiero okazję poznać się z Mylesem. On ma niesamowity głos, niesamowitą skalę, wkłada w to, co robi mnóstwo duszy i jest naprawdę w porządku kolesiem. Uderzyliśmy do siebie zaraz po tym jak napisaliśmy dwie świetne piosenki wspólnie. Zapytałem go czy chce ze mną pojechać na trasę, aby wesprzeć promocję płyty, którą właśnie nagrałem, a on powiedział "Pewnie!", na co ja "OK". Po tym zacząłem robić przesłuchania na perkusistę i wiesz, żyję w Los Angeles, znam bardzo możliwe, że wszystkich, bo grałem z wieloma bębniarzami wcześniej, więc musiałem przez nich przejść.
I wtedy przedstawiony Brentowi Fitzowi, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem i nigdy go nie spotkałem. Spotkaliśmy się w studio, bo został mi polecony i... był wyk...iście niesamowity. Miałem też wtedy basistę, z którym nie umiałem się za bardzo dogadać, a on powiedział "Znam basistę" - to był Todd Kerns mieszkający wtedy w Las Vegas. Todd przyjechał i okazał się perfekcyjnym basistą. Wytworzyła się między nami nić porozumienia, pewnego rodzaju chemia. Wszyscy chcą się spotykać i po prostu grać razem - to jest bardzo prosty zespół. Mamy naprawdę bardzo dużo frajdy z robienia tych rzeczy przez ostatnie 9 lat.
Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators - Łódź, 12 lutego 2019 r.
Kiedy słuchałem "Living the Dream" - waszego ostatniego albumu - miałem wrażenie, że tkwi w tym pewien vibe charakterystyczny dla jam session. Zgadzasz się ze mną?
- Jasne, co...
...to znaczy, to nie brzmi konkretnie jak jam session. Bardziej mam na myśli to, że brzmi jakbyś po prostu wziął gitarę, grał na niej i miał z tego radochę.
- Tak, to jest żywioł. Wiesz, kiedy zaczynamy pracę nad nowym materiałem, jamujemy wspólnie, dzielimy się pomysłami, bawimy się. Dopiero aranżacje zaczynają to spinać ze sobą. Kiedy pojawiamy się w studio, po prostu gramy na żywo w studio, więc proces tworzenia jest bardzo spontaniczny.
Więc twojej muzyce jest dużo miejsca na improwizację?
- Tak.
Słyszałem, że jesteś bardzo introwertyczną osobą. Czy twoje okulary przeciwsłoneczne pomagają ci w przezwyciężaniu tremy przed występami?
- Nawet z okularami przeciwsłonecznymi - przysięgam - kiedy spoglądam na widownię, to mocno pieprzy mi się w głowie (śmiech). Bardzo nie lubię patrzeć na tłumy.
Powiedz mi: co sprawia, że gitary Les Paul są lepsze niż Stratocaster?
- Wiesz, sprawa z gitarami jest taka, że jedna gitara jest niekoniecznie lepsza od drugiej. To znaczy: Straty to Straty i ludzie je kochają, a ja kocham to, jak one brzmią. Ale Les Paul - gitary Gibsona całościowo - zawsze bardziej mi odpowiadały pod kątem osobistym. A Les Paul był czymś, co przemówiło do mnie od razu, kiedy zacząłem grać. I zawsze czułem się komfortowo z tym modelem: z tym, jak się go wyczuwa, jak brzmi, jak wygląda. To sprawiło, że to zawsze była moja gitara. Dla niektórych takimi gitarami są Straty, dla innych Country Gentlemen czy Gretsch, cokolwiek. Ludzie odnajdują swoją tożsamość w instrumentach, z którymi czują się najbardziej komfortowo.
Więc co myślisz o firmach tworzących klony gitar Gibsona, jak np. Epiphone?
- Epiphone jest firmą należącą do Gibsona. Ale są świetni: tworzą naprawdę niedrogie, a bardzo dobre jakościowo instrumenty. Kocham Epiphone'a.
Właśnie myślę o tym, żeby kupić sobie Les Paula od nich na własne potrzeby.
- Mam gitarę akustyczną z Epiphone’a - jest niesamowita. Myślę, że pochodzi jeszcze z lat trzydziestych.
Powiedz mi proszę w takim razie, co robiłby Slash, gdyby nie grał na gitarze?
- Trochę trudno mi to sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę jak długo gram na gitarze (śmiech). Jeżeli nie miałbym możliwości wybrać gitary, kto wie, co bym robił w życiu - prawdopodobnie to byłoby coś związanego nieco ze sztuką, bo to jedyna rzecz, w jakiej jestem dobry. Bardzo możliwe, że byłbym ilustratorem - nie malarzem, ponieważ nigdy specjalnie nie interesowałem się malarstwem, ale kocham animacje, kreskówki, czarno-białe rysunki, graficzne rzeczy w tym stylu.
I horrory...
- Tak, może byłbym jakimś reżyserem albo kimś w tym stylu. Kto wie.
A powiedz mi, jak się czujesz jako gwiazda rocka w czasach, gdy rock stał się mniej mainstreamowy?
- Wiesz co, wszyscy mnie o to pytają, a ja sobie myślę, że mam to gdzieś (śmiech).
Jako osoba introwertyczna nie czujesz się z tym może nawet lepiej?
- Nie, dlaczego? Nie sądzę, że jako introwertyk chcesz, aby mniej osób zwracało uwagę na to, co robisz (śmiech). Jednocześnie nie jestem za bardzo zaniepokojony tym, w jakim miejscu znalazł się przemysł. Przemysł jest naprawdę popieprzony i dużo rzeczy w nim nie przejdzie. Biznes jest tym, co mam w tej chwili na myśli, choć tak naprawdę nigdy nie byłem na bieżąco z tym, co aktualnie dzieje się w światku muzycznym.
Ale wielu dziennikarzy muzycznych pyta cię na przykład na temat Grety Van Fleet.
- Tak, to jeden z tych zespołów, które niedawno wypłynęły, a któremu to udało się zdobyć uwagę zarówno wśród krytyków, jak i jakąkolwiek inną. Dopiero co zdobyli Grammy i to jest świetne, bo to grupa, który w ten sposób otwiera drzwi innym zespołom rockowym. Nie mówię, że sam słucham nagrań Grety Van Fleet, ale jednocześnie lubię ten fakt, że znaleźli swoje miejsce w przemyśle niezbyt przychylnym rock’n’rollowi. To wszystko jest bardzo dobre dla tych grup, które próbują teraz wsadzić swoją stopę między drzwi.
Więc istnieją jeszcze jakieś inne zespoły, o których myślisz, że są przyszłością sceny rockowej?
- Nie jestem pewien. Trudno powiedzieć. Jest wiele zespołów, które wypływają i których istnienia jestem świadomy. Nie jestem w stanie zapamiętać tych wszystkich nazw, nie znam ich wszystkich. Przy czym niewątpliwie nadchodzi pewna fala młodych zespołów, które są zainteresowane graniem rock’n’rolla ze słusznych pobudek. Nie zależy im na pojawianiu się w "American Idol", nie zależy im na pojawianiu się w stacjach radiowych, nie zależy na przebywaniu w prywatnych odrzutowcach i limuzynach oraz na tych wszystkich rzeczach, na które trzeba wydawać pier...oną tonę pieniędzy. Ta epoka trwa już zbyt długo. Więc pojawiają się po prostu dla muzyki i z postawą, z którą nie miałem do czynienia od naprawdę dawna.
To nie twoja pierwsza wizyta w Polsce, więc powiedz mi czy masz na koncie jakieś nieznane historie z naszego kraju, którymi chciałbyś się podzielić z fanami?
- Nieznane historie? (śmiech) Nie mogę sobie wyciągnąć sobie z głowy nic konkretnego, co byłoby zupełnie nieznane.
To znaczy, mamy naprawdę wspaniałe wspomnienia z Polski, a fani naprawdę wykraczają tu poza zwyczajne obowiązki bycia fanem. Gdy graliśmy tu z The Conspirators kilka razy, tłumy robiły dla nas niesamowite rzeczy. Mam na myśli to, że zmawiają się i wykonują coś jako odbiorcy, o czym zupełnie nie mamy pojęcia. I to wszystko wykonują kolektywnie - to niesamowite!