Roger Glover (Deep Purple): Cenię sobie spontaniczność
Kamil Downarowicz
Deep Purple, jeden z największych rockowych zespołów w historii, we wtorek 3 grudnia wystąpi w Krakowie. Przy tej okazji udało nam się porozmawiać z wieloletnim basistą grupy, Rogerem Gloverem.
Kamil Downarowicz, Interia: Podobno obecna trasa koncertowa Deep Purple jest zarazem tą ostatnią. Czy to prawda, że chcecie już na zawsze pożegnać się z fanami?
Roger Glover (Deep Purple): - Pożegnania nie są łatwe, dlatego wciąż odwlekamy moment "przejścia na emeryturę", jak tylko się da (śmiech). Jesteśmy zespołem, który uwielbia występować na żywo i chcemy kontynuować to, póki możemy. Chyba nie czujemy jeszcze, że to na 100 procent koniec...
Boisz się momentu, kiedy będziesz musiał zejść ze sceny i zakończyć rockowy tryb życia?
- Na pewno nie jestem z tego powodu szczęśliwy, bo naprawdę uwielbiam sposób, w jaki żyję obecnie i żyłem przez ostatnie 50 lat. Wiem, że jestem szczęściarzem i doceniam bardzo fakt, że jestem członkiem jednego z największych zespołów rockowych świata. Dawanie koncertów i bycie w trasie nie znudziło mi się zupełnie. Podobnie, jak praca w studiu i nagrywanie nowego materiału. Nie robię tych wszystkich rzeczy dla pieniędzy i splendoru, bo zwyczajnie nie muszę. Właściwie nic już nie muszę i to daje mi przy okazji niesamowity komfort. Wiesz, muzyką zajmuję się od czasu, kiedy byłem nastolatkiem aż do teraz. Kiedy zakończę karierę powstanie wielka dziura w moim życiu i w mojej psychice, którą będę musiał czymś wypełnić.
Masz już wobec tego jakiś plan na to, co będziesz robił "na emeryturze"?
- Nie lubię planować. Wolę, żeby rzeczy toczyły się w naturalny sposób i cenię sobie spontaniczność. Powiem ci szczerze, że najlepsze momenty w moim życiu wydarzyły się w sposób kompletnie niezaplanowany. Dlatego staram się żyć chwilą i cieszyć się teraźniejszością. Po co zatruwać sobie głowę myślami o przyszłości i o tym, co złego może się wydarzyć? Życie jest za krótkie, by marnować swój czas na takie rzeczy. Uwierz mi, wiem coś, o tym, bo jestem wiekowym człowiekiem (śmiech).
Z Deep Purple jesteś związany z pewnymi przerwami od 1969 roku. To naprawdę kawał czasu. Czy są jakieś momenty z historii zespołu, z których jesteś wyjątkowo dumny i takie, o których chciałbyś zapomnieć.
- Wyznaję filozofię nie żałowania niczego. Jeżeli wydarzyło się w przeszłości coś złego, przykrego, to widocznie tak miało być. Nie zmienisz już nic, myśląc i analizując rzeczy, na które pewnie nie miałeś wpływu. Natomiast co do tych szczęśliwych chwil, to było ich tak wiele, że nie sposób tego nawet zliczyć. Mój czas spędzony w Deep Purple to dobry, szczęśliwy czas... no dobra, ale jest chyba taka chwila, która szczególnie mnie wzrusza, gdy wracam do niej myślami.
- Było to w latach 90., kiedy graliśmy koncert, podczas którego każdy z nas wychodził osobno na scenę i wykonywał swoje solo. Jon Lord zapowiedział mnie, wkroczyłem na scenę i zobaczyłem tłum ludzi, który przywitał mnie owacją na stojąco. Aż zaparło mi wtedy dech w piersi, bo wiesz, byłem zapowiedziany widowni, jako ja - Roger Glover, a nie po prostu Deep Purple. Na tym koncercie była moja mama, moja rodzina, więc tak, to była wyjątkowa chwila.
- Opowiem ci też przy okazji pewną historię: w 1965 roku, kiedy jeszcze studiowałem, stanąłem przed wielkim wyborem - mogłem albo zostać na studiach, albo zaangażować się w pełni w karierę muzyczną. Pochodziłem z biednej rodziny, wychowałem się jedynie z matką i siostrą, bo ojciec nas opuścił. Presja, żebym skończył studia i dostał dobrze płatną pracę była więc spora. A tu nagle pojawiła się okazja wyjechania do Niemiec, a dokładniej rzecz biorąc, do Frankfurtu i grania w pełni profesjonalnie, nie amatorsko. Nie wiedziałem, jaką podjąć decyzję, miałem, delikatnie rzecz biorąc, doła. Moja mama, co prawda, powiedziała, że decyzja należy tylko i wyłącznie do mnie, ale i tak w jakiś podświadomy sposób nie chciałem jej zawieść.
- Podszedłem więc porozmawiać z nauczycielką, z którą miałem dobry kontakt i którą bardzo lubiłem. Powiedziała mi wtedy, żebym zrobił to, co podpowiada mi serce i nie kierował się oczekiwaniami innych ludzi, bo skończy się to dla mnie źle. Może brzmi to banalnie, ale wtedy jej słowa wywarły na mnie ogromny wpływ. Postanowiłem zaufać sobie i cóż, nie dokonałem chyba złej decyzji z tymi Niemcami (śmiech). Więc hej, pamiętajcie, żeby zawsze słuchać serca i swojej intuicji.
Deep Purple w Krakowie - 1 lipca 2018 r.
W przeszłości w Deep Purple występowały konflikty personalne, które bardzo odbijały się na zespole. Czy obecny skład też ma jakieś "dramy" na swoim koncie?
- Zdecydowanie nie. Jasne, czasem się kłócimy, denerwujemy wzajemnie, ale to całkowicie normalne. Kłótnie zdarzają się w rodzinach i wśród najlepszych przyjaciół i mają też swój pozytywny aspekt, bo pomagają oczyścić atmosferę ze złych emocji, a to jest niezwykle cenne. Deep Purple działa na zasadach demokratycznych, każdy z nas może wyrazić swoją opinię i powiedzieć, co mu się nie podoba. Nie prowadzi to do ostrych konfliktów. Jesteśmy miłymi starszymi panami, którzy mają wspólną pasję (śmiech).
Masz swój ulubiony album z bogatej dyskografii Deep Purple?
- Nie, ale powiem ci, który jest dla mnie "najszczęśliwszy" i wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Jest to album "Purpendicular" z 1996 roku. To było mniej więcej wtedy, kiedy Steve Morse dołączył do nas i obraliśmy nowy kierunek w naszym artystycznym rozwoju, wymyśliliśmy niejako Deep Purple na nowo. Nieoczekiwanie przyniosło nam to sporo radości, odnaleźliśmy w sobie duże pokłady entuzjazmu, którego wcześniej nam brakowało. Wiem, że niektóre grupy mają kłopot z przedefiniowaniem swojej tożsamości, z nami natomiast tak nie było.
Przed kilkoma dniami wokalista Iron Maiden, Bruce Dickinson wystąpił w Quebec na koncercie pamięci Jona Lorda. Pretekstem była 50. rocznica wykonania słynnego "Concerto For Group And Orchestra". Dickinson zaśpiewał tam kawałek "When A Blind Man Cries" mając u boku całą orkiestrę. Widziałeś może zapis tego występu?
- O tak! Odpaliłem sobie ten koncert na Youtube. Bardzo mi się spodobało, jak Bruce zinterpretował nasz utwór. Poczułem się wzruszony i jednocześnie podekscytowany. Dobra robota, Bruce.
Znacie się dobrze z Bruce'em?
- Nie można powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi, ale bardzo się lubimy i cenimy wzajemnie swoją twórczość artystyczną. Bruce często wspomina o tym, że Deep Purple to najważniejsza kapela w jego życiu, która wywarła na niego olbrzymi wpływ. To miłe słowa. Dickinson to wspaniały gość i wspaniały wokalista, do tego prawdziwe zwierzę sceniczne.
No więc lubisz Iron Maiden. A który zespół jest tym twoim najbardziej ukochanym?
- Ciężka sprawa. Jest tyle znakomitych kapel, które w danym momencie życia odcisnęły na mnie swoje piętno...ale gdybym musiał wybrać tę jedną, jedyną grupę, to pewnie byliby to The Beatles.
Dlaczego akurat oni?
- Wiesz, ja pamiętam dość dobrze lata 60. (śmiech). Grałem wtedy w zespole popowym, który miał tylko jedno marzenie - nagrać hit, który podbije listy przebojów. Byliśmy młodzi, naiwni, wierzyliśmy, że jak będziemy sławni i bogaci, to nasze życie pokryje się dosłownie złotem. Słuchaliśmy Chucka Berry'ego, Elvisa, nastąpiło w tym okresie prawdziwe rock'n'ollowe trzęsienie ziemi. I nagle objawili się The Beatles.
- To, co było w nich naprawdę fascynujące, to to, że wyglądali i zachowywali się, jak kumple z sąsiedztwa. Pokazali nam, że aby być zespołem i grać muzykę, nie musimy być nadludźmi. Dali nam nadzieję na sukces, zagrzewali do boju. Do tego pisali relatywnie proste, ale szalenie chwytliwe piosenki. W późniejszych latach ewoluowali, spoważnieli i robili zdecydowanie bardziej złożoną muzykę, która stała się niewyczerpalnym źródłem inspiracji dla wielu pokoleń muzyków i zespołów. Do dziś lubię od czasu do czasu puścić sobie płytę The Beatles w domu. Nigdy mi się to chyba nie znudzi.
Deep Purple w Łodzi
Kolekcjonujesz płyty CD, winyle?
- Tak, ale nie jakoś szczególnie, kompulsywnie. Tak czy inaczej, udało mi się uzbierać pokaźną liczbę wydawnictw przez te wszystkie lata. Moje wnuki będą miały czego słuchać (śmiech). Włączam też ostatnio często świetną stację muzyczną Radio Paradise, która gra kawałki songwriterskie. Polecam wam ją bardzo.
Wierzysz w to, że wnuki będą chciały słuchać płyt? Może być tak, że pokolenie, które teraz dorasta nie będzie tolerowało niczego innego poza Spotify i Youtube.
- Oczywiście możesz mieć rację. Ale muzę się przyznać, że wciąż wierzę - może naiwnie - że fizyczne nośniki muzyki mają w sobie pewną magię, dzięki której będą wciąż cenione w erze cyfryzacji. Na pewno nie będą tak popularne i powszechne, jak kiedyś, ale mam nadzieję, że znajdą swoich młodych entuzjastów.
Zbierasz też jakieś inne rzeczy? Wiem np., że w swojej kolekcji posiadasz ponad 20 gitar basowych.
- Dobrze trafiłeś z tym pytaniem, ponieważ ja zbieram dosłownie wszystko. Może to jakaś choroba, kto wie? Po prostu nie lubię wyrzucać rzeczy. Racjonalizuję to sobie w taki sposób, że - hej, te plastikowe coś z okrągłą końcówką może kiedyś się jeszcze do czegoś przydać.
Od kilku lat pracujesz nad swoją autobiografią. Kiedy w końcu ujrzy ona światło dzienne i jak gruba będzie, biorąc pod uwagę twoją barwną przeszłość?
- Powiem Ci dokładnie, kiedy trafi ona do księgarni...
O!
- Jak tylko ją skończę.
Aha....
- (śmiech) Wybacz, ale naprawdę nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wciąż nie mogę skończyć tej książki. Ciągle brakuje mi czasu. Koncerty, podróże, sprawy rodzinne i osobiste, te rzeczy naprawdę potrafią pochłonąć człowieka. No i ciągle czytam, co już udało mi się napisać, poprawiam całe strony, skreślam i uzupełniam na nowo. Natomiast na pewno kiedyś w końcu wydam tę autobiografię. Może właśnie na emeryturze. A czy będzie to gruba księga? Na pewno nie tak gruba, jak Biblia...chociaż kto wie.
Wiem też, że jesteś malarzem. Jaki obraz ostatnio namalowałeś?
- Obecnie pracuję nad dwoma obrazami, które muszę jeszcze dokończyć. Zrobię to pewnie wtedy, kiedy wrócimy z obecnej trasy. Pierwszy z nich przedstawia moje dwie córki a drugi moich przyjaciół zgromadzonych przy jednym stole. To trochę coś innego, niż robiłem w ostatnich latach, kiedy parałem się głównie sztuką abstrakcyjną. Muzyka i malarstwo to moje pasje.