"Rock'n'roll, pieprzyć sąsiadów"

- Zdaję sobie z tego sprawę, że gramy muzykę niszową - mówi Emilii Chmielińskiej Bartek Zaborowski, lider rzeszowskiej grupy The Poise Rite. On i basista Krystian Kwolek w 2003 roku wyjechali za chlebem do Londynu, a po pewnym czasie ściągnęli instrumenty i pozostałych muzyków, by w stolicy Wielkiej Brytanii grać swoją muzykę, mocno inspirowaną twórczością Joy Division czy nawiązujących do nich Interpolem i Editors.

The Poise Rite - fot. K. Bodzioch
The Poise Rite - fot. K. Bodzioch 

Po zmianach w składzie ostatecznie The Poise Rite to trio, które w połowie czerwca 2007 roku wydało swoją trzecią płytę "Passaglia". To zarazem pierwszy profesjonalnie wydany materiał grupy w 10-letniej już karierze. Z okazji premiery albumu trzej muzycy pojawili się w Warszawie, mając za sobą występ na słynnym brytyjskim festiwalu Glastonbury, a przed sobą koncert na Open'er Festival w Gdyni.

Wiele osób dopiero teraz usłyszało o was po raz pierwszy. Dlatego na początku opowiedzcie trochę o historii, jak doszło do tego, że zaczęliście grać i to akurat taką muzykę?

Bartek Zaborowski: Zespół powstał w 1997 roku, czyli właśnie mamy 10-lecie. To był moment - szliśmy na studia i wynikła potrzeba robienia czegoś więcej - padło na zespół. Zaczęliśmy grać, stworzyliśmy ten band i tak wszystko się potoczyło.

Zmieniali się trochę ludzie, potem był 2001 roku i pierwszy materiał wydany w miarę oficjalnie w małej, undergroundowej wytwórni Boofish Records, jeszcze wtedy na kasecie. A później w 2003 roku był wyjazd do Anglii. Pierwotna idea wyjazdu do Anglii była czysto zarobkowa - dostaliśmy propozycję z Warszawy, żeby zrobić teledysk na który nie mieliśmy pieniędzy, więc z Krystianem stwierdziliśmy, że pojedziemy tam zarobić.

Krystian Kwolek: Pojechaliśmy na trzy miesiące, a zostaliśmy już cztery lata.

Bartek: Zaczęliśmy myśleć o tym, żeby faktycznie tam zostać, zacząć grać. Ściągnęliśmy nasze instrumenty, całe graty wszystkie i resztę zespołu. To był bardzo ciężki okres, bo to było jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, więc mieliśmy utrudnioną sytuację. Musieliśmy się bardzo mocno przyłożyć do tego, żeby zbudować sobie jakieś podstawy bytu i życia tam. Zajęło nam to niecały rok zanim zagraliśmy pierwszy koncert. Międzyczasie graliśmy próby, tworzyliśmy jakieś piosenki i tak to wszystko się zaczęło w Anglii i trwa do dzisiaj.

Wydaliśmy samodzielnie w Anglii płytę pod tytułem "The Poise Rite", która w głównej mierze służyła do promocji nas u promotorów, w mediach, gdzie tylko się dało. Chcieliśmy żeby to był bardzo dobry, rzetelny produkt - zrobiliśmy nawet do tej płyty teledysk.

Jakoś specjalnie nie ukrywacie, że podoba się wam Joy Division i młodsze grupy otwarcie czerpiące z dorobku tej legendy nowej fali jak Interpol, Editors czy nawet Placebo. Coś pominęłam w inspiracjach?

Bartek: To było głęboko zainspirowane muzyką jak właśnie Joy Division, Bauhaus czy Sonic Youth. Graliśmy takie klimaty, ale przez te wszystkie lata to ciężko powiedzieć o takiej jednej wielkiej inspiracji zespołowej, która ma ogromny wpływ na to, co nagraliśmy na ostatniej płycie.

Inspiracje czerpiemy z tego wszystkiego co nas otacza dookoła. Każdy z nas słucha troszeczkę innej muzyki.

Krystian: Ale ogólnie można powiedzieć, że jest to muzyka gitarowa.


W 2001 roku wydaliście swój debiut "Jutro bez znaczenia". Ale chyba tego tytułu nie bierzecie do siebie, mieliście ambicje, że to, co będzie jutro ma jednak znaczenie?

Bartek: To był taki okres, że okazało się, że znalazł się wydawca i chce wydać ten materiał. Do tego momentu nigdy strasznie nie walczyliśmy o to, żeby wydać płytę. Bawiliśmy się dobrze, spędzaliśmy miło czas grając koncerty.

Tytuł "Jutro bez znaczenia" był dobry w tej danej chwili, tak to czuliśmy i tak nam się to podobało, aczkolwiek zawsze jutro ma jakieś znaczenie. Byliśmy młodsi i wszystko było bardziej szalone. Taki był dosyć beztroski etap naszego życia, gdzie dużo się bawiliśmy, więc może stąd się to wzięło.

Wyjechaliście do Anglii za chlebem, ale wśród waszych bagaży znalazły się też instrumenty. Nie da się ukryć, że Anglia to ojczyzna nowej fali, choć z drugiej strony tam zespołów grających podobną muzykę jest na pęczki. Konkurencja wam nie straszna, czy też po prostu patrzyliście na to, że w Anglii można zarobić?

Bartek: Fakt ten, że już tam wyjechaliśmy żeby zarobić na wspomniany wcześniej teledysk, więc już byliśmy tam na miejscu. Ciężko by było żebyśmy np. stamtąd wyjeżdżali do Stanów - to było już nierealne.

Anglia jest jednym z większych rynków, ale i najcięższym - jeśli chodzi o muzykę gitarową - żeby się przebić. Jest mnóstwo kapel, gorszych, lepszych i wiadomo, że każdy młody zespół, próbujący się wybić jest dla nas konkurencją. To jest normalne prawo rynku i z tym liczyliśmy się, aczkolwiek bardzo chcieliśmy spróbować coś zrobić.

Anglicy różnie na nas patrzyli. W większości są takie sytuacje, że jeżeli komuś się spodobało to patrzył na to w sposób orientalny - że to coś innego, przyjechali chłopaki z Polski i próbują u nas zamieszać. Podchodzili do tego z ciekawością i sympatią.

Pracujecie nadal w Anglii w supermarkecie i czy coś zamierzacie z tym zmieniać, skoro teraz okazało się, że macie kontrakt, wydaliście płytę u dużego wydawcy? Wracacie, zostajecie, czy tkwicie w stanie zawieszenia między tu a tam?

Krystian: Mieszkamy dalej w Anglii, aczkolwiek będziemy mocno działać tutaj, grać koncerty w Polsce i wciąż grać tam. Będziemy łączyć koncerty w Anglii i w Polsce.

Bartek: Na dzień dzisiejszy wygląda to tak, że oprócz tego, że próbujemy coś zrobić w kierunku muzycznym, to nadal pracujemy, bo musimy zapłacić nasze rachunki i nikt tego na razie za nas nie zrobi. Nie utrzymujemy się z muzyki, chociaż cały czas staramy do tego dążyć. To byłaby idealna sytuacja gdybyśmy mogli żyć z muzyki - zobaczymy co czas pokaże.


No właśnie, a jakie macie oczekiwania związane z wydaniem płyty "Passagalia"? Bo umówmy się szczerze, że gitarowa alternatywa w stylu brytyjskim się u nas jakoś specjalnie nie przyjęła, choć wiele kapel na pewno zasługuje na większe uznanie.

Bartek: Polska jest takim krajem, który jest zdominowany przez wszystkie inne gatunki muzyczne, a nie alternatywną muzykę. Na pewno będziemy robić wszystko, żeby do jak największej ilości ludzi ta płyta dotarła, poprzez radio, koncerty czy cokolwiek i będziemy o to mocno zabiegać.

Sytuacja na rynku jest jaka jest, że takiej muzyki mało się gra w radiach. Zostają koncerty, jest kilka gazet i stacji muzycznych. Ja wierzę w to, że przyjdzie taki moment, że się trochę zmieni. Te rzeczy dochodzą do Polski z Zachodu ze strasznym opóźnieniem. Coś, co jest wielkim wydarzeniem na Zachodzie - jakiś nowy zespół, czy trend, do nas dociera po 5 latach. Może nie tak późno, ale rok to na pewno.

W tej chwili jest globalny dostęp do internetu, ludzie młodzi mogą sobie kupić zachodnią prasę, jest telewizja satelitarna i to szybciej dociera, więc miejmy nadzieję, że ci, którzy zaczynają teraz grać, zrobią dobrą robotę.

Jesteście ponoć bardzo zadowoleni z nowej płyty. Opowiedzcie zatem parę słów o tym materiale - co oznacza tytuł, o czym opowiadają utwory? Czy w tekstach pojawiają się jakieś nawiązania do waszej sytuacji życiowej - życia na emigracji i codziennych sprawach z tym związanych?

Krystian: Pracowaliśmy nad nią dwa lata. Jest tam 10 piosenek, które bardzo dobrze charakteryzują nasze życie, to co czujemy.

Bartek: Na tą płytę poza mną teksty pisali jeszcze inni ludzie, ale ta płyta oddaje nasz charakter, naszą sytuację i nasze życie. Ostatnio słyszałem, że nasze teksty są ciemne i zdołowane. Myślę, że to się bierze z ciężkiej naszej pracy tam, że nieraz faktycznie jesteśmy totalnie zdołowani i mamy dość wszystkiego, więc w tych tekstach dajemy upust swoim emocjom, które są w "dole".

Czy orientujecie się, czy w tej grupie około 2 milionów, którzy wyjechali po wejściu do Unii są jakieś podobne talenty na miarę The Poise Rite?

Krystian: W Londynie, choć może nie są to stricte polskie zespoły, ale grają w nich polscy muzycy, jest tego sporo. Mnóstwo uzdolnionych ludzi wyjechało z Polski, którzy chcą coś robić.

Bartek: Po wejściu Polski do Unii faktycznie pojawiają się ludzie, którzy oprócz tego, że pracują i zarabiają pieniądze to robią i próbują pokazywać swój talent w każdej innej dziedzinie - czy to jest fotografia, malarstwo czy muzyka.

Na płycie są tylko anglojęzyczne nagrania?

Bartek: Z tego względu, że mieszkamy w Anglii to nie ma dyskusji, że coś będzie po polsku. Wszystkie koncerty gramy i śpiewamy po angielsku, więc to musi być w takiej konwencji. Ja myślę, że to nie ma znaczenia, bo nawet w Polsce zanika ta idea, że jesteś Polakiem, mieszkasz w Polsce, to musisz śpiewać po polsku.


Ostatnie parę dni to w waszej rozpisce koncertowej zestaw imponujący, jak na grupę, o której jeszcze niedawno mało kto słyszał. Macie za sobą występ na Glastonbury, gdzie byliście jedynym polskim przedstawicielem obok reggae'owego Habakuka - jakie wrażenia?

Krystian: Wrażenia z samego festiwalu są po prostu niesamowite. To jest 170 tysięcy ludzi w gumowcach, tarzających się w błocie. Niesamowite koncerty - śmietanka muzyki rockowej na dziewięciu scenach.

Bartek: Nie tylko rockowej, bo są i DJ-e, teatry, kino - tam jest wszystko.

Krystian: Mieliśmy okazję zaprezentować się na tym festiwalu co było dla nas niesamowitym przeżyciem.

Bartek: Wydaje mi się, że będziemy żyć z tą myślą jeszcze przez długi okres czasu. To ciężko nawet opowiadać, bo ludzie - i my też - nawet nie zdają sobie sprawy jak to wygląda. Jak zobaczyliśmy te 365 hektarów powierzchni tego festiwalu, to było jak by się przeniosło jakieś 150-tysięczne miasto na jakieś pole uprawne. Żeby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi to trzeba tam po prostu być.

Kolejne pozycje to festiwal teatralny Malta w Poznaniu i Open'er w Gdyni. Ta druga impreza ma chyba ambicje stania się takim środkowoeuropejskim Glastonbury?

Bartek: Malta to też bardzo fajna impreza, bardzo miło to wspominamy. A Open'er to chyba jedno z największych i jedno z najlepszych wydarzeń muzycznych w Polsce. Przyjeżdża bardzo dużo zespołów z zagranicy, z samego topu, więc to wymaga ogromnych wymagań, wysiłków, żeby to dobrze zorganizować.

Nigdy nie byliśmy na Open'erze, ale wszędzie słyszymy same dobre opinie, jeśli chodzi o organizację, o klimat tej imprezy. Że jest to impreza na europejskim, światowym poziomie.

Zapowiadacie, że wraz z nową płytą pojawiło się nowe brzmienie - czym się ono charakteryzuje?

Bartek: To nie jest do końca slogan, bo choć jakoś diametralnie go nie zmieniliśmy, ale użyliśmy gitary akustycznej w dwóch numerach, klawiszy Hammonda, Olek też zagrał na perkusji trochę inaczej, bardziej akustycznie. Tak, że jest to jakieś nowsze nasze brzmienie, inne niż na poprzedniej płycie.

Na waszej stronie pojawia się angielskie hasło "Rock'n'roll, pieprzyć sąsiadów". Chcecie się wpasować w image niegrzecznych chłopców, czy faktycznie naprawdę tacy jesteście i sąsiedzi mają z wami ciężko?

Bartek: Głównym założeniem tego hasła jest to, że robiliśmy, chcemy robić i dalej będziemy robić swoją muzykę bez żadnych naleciałości, że mamy coś robić tak, czy tak. Po prostu gramy swoją muzę, nie patrzymy akurat na to, co jest akurat dzisiaj modne. Nie chciałbym nigdy robić muzyki pod dyktando, bo to się mija z celem.

W tym haśle "Fuck the neighbours" zawarło się to wszystko, że chcemy być jak najbardziej niezależni jeżeli chodzi o tworzenie muzyki, żebyśmy mogli to robić z przyjemnością.


Do utworu "Kill the pain" powstał w Londynie teledysk. Jak się kręci w stolicy Wielkiej Brytanii?

Bartek: To było też fajne wydarzenie, bo nad tym teledyskiem pracowało ponad 20 osób i to w większości byli znajomi reżysera, producenta i później już nasi też (śmiech). Dzięki temu była atmosfera dobrej imprezy. W ciągu chyba 4 dni powstał scenariusz i w ciągu kolejnych dni zrobiliśmy ten teledysk.

Jeden z waszych utworów nosi tytuł "Underground". Jakie macie ambicje, chcielibyście to podziemie opuścić czy raczej wolicie sobie tu wyrabiać markę?

Bartek: Zdaję sobie z tego sprawę, że gramy muzykę niszową, bo do muzyki komercyjnej jest trochę daleko jeśli chodzi o nas. Przede wszystkim chcielibyśmy grać jak najwięcej. W Polsce to się wiąże z tym, że musisz robić różne rzeczy, żeby to się działo.

Na pewno będziemy starali się zostać w tym samym klimacie w którym jesteśmy teraz. Nie życzyłbym sobie, żebyśmy musieli zmieniać naszą muzykę czy siebie, nasz wygląd. Jesteśmy normalnym chłopaki grającymi rock'n'rolla i chcielibyśmy żeby tak to zostało. Ale czy to będzie taki totalny underground, czy to będzie bardziej ogólnie dostępne, to mam nadzieję, że będziemy tacy sami cały czas.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas