Reklama

Ray Dalton zamienia piosenki w wielkie przeboje. "Ludzie obawiają się takiego życia" [WYWIAD]

Wymarzył sobie karierę, a dzięki uporowi, pracowitości i odrobinie szczęścia szturmem zdobywa listy przebojów. Amerykański wokalista Ray Dalton ma już na koncie sukcesy i nagrody Grammy, ale nie myślcie, że osiądzie na laurach. - Dopiero się rozkręcam - mówi Ray i opowiada nam o śpiewaniu w chórze, zamiłowaniu do dobrej zabawy oraz o tym, jak swoją muzyką doprowadził ojca do płaczu.

Wymarzył sobie karierę, a dzięki uporowi, pracowitości i odrobinie szczęścia szturmem zdobywa listy przebojów. Amerykański wokalista Ray Dalton ma już na koncie sukcesy i nagrody Grammy, ale nie myślcie, że osiądzie na laurach. - Dopiero się rozkręcam - mówi Ray i opowiada nam o śpiewaniu w chórze, zamiłowaniu do dobrej zabawy oraz o tym, jak swoją muzyką doprowadził ojca do płaczu.
Przebój duetu Macklemore & Ryan Lewis "Can't Hold Us" z udziałem Raya Daltona był numerem 1. w USA przez 5 tygodni / Kevin Mazur / Contributor /Getty Images

Anna Nowaczyk, Interia: Jak ci się podoba całe to zamieszanie wokół ciebie w ostatnim czasie? Koncertujesz, promujesz muzykę, sporo podróżujesz.

Ray Dalton: - Przyznam ci się, że lubię to wszystko, tym bardziej kiedy mogę podróżować z kimś spośród przyjaciół. Podoba mi się to, że odwiedzam tyle krajów i obserwuję różne kultury, bo w końcu od dziecka chciałem podróżować po świecie. Mimo że szybko zaczynam tęsknić za domem. Mam już taki system, że jeżdżę, potem na chwilę wracam do siebie, spędzam trochę czasu z rodziną, naładuję baterie i z powrotem ruszam w świat. To działa!

Reklama

Liczyłeś kiedyś, ile czasu w ciągu roku masz okazję spędzić u siebie?

- W ubiegłym roku byłem poza domem w sumie przez jakieś siedem miesięcy (śmiech). Ale nie narzekam. Spełniam marzenia. Mogę robić muzykę, śpiewać, podróżować, zamiast tylko siedzieć, marudzić i myśleć o lepszym życiu. Tak naprawdę właśnie spełnia się to, czego chciałem i bardzo dobrze się z tym czuję. 

Kiedy po raz pierwszy zdałeś sobie sprawę z tego, że chcesz śpiewać? Pamiętasz taki moment?

- Tak, to był ostatni rok szkoły średniej. Śpiewałem wtedy w chórze, nazywał się Total Experience Gospel Choir. Ludzie zaczynali planować życie po liceum, ktoś wybierał się na studia, ktoś szukał pracy, a ja akurat pojechałem z chórem w trasę po Japonii. Tam zrozumiałem, że gdybym mógł w życiu po prostu śpiewać i jeździć po świecie, byłbym przeszczęśliwy. Niczego więcej nie potrzebowałem. Myślę, że właśnie wtedy zaplanowałem sobie dzisiejsze życie (śmiech).

Ray Dalton o byciu muzykiem: Ludzie obawiają się takiego życia

Twoje opowieści o chórze brzmią tak dobrze, że aż chciałoby się dołączyć. A wiadomo, że nie każdy potrafi i powinien śpiewać.

- (śmiech) Byłabyś zaskoczona. Myślę, że każdy powinien śpiewać. Wiesz, że muzyka dobrze działa na serce? Nawet badania pokazują, że śpiewanie pozytywnie wpływa na zdrowie człowieka, jego samopoczucie. Zawsze powtarzam ludziom, że nie muszą być świetnymi wokalistami, żeby śpiewać. Niech się nie przejmują i po prostu to robią. Choćby pod prysznicem, w samochodzie albo wśród przyjaciół, ale niech śpiewają, bo to im służy.

Gdybyś reklamował śpiewanie, świetnie by ci szło! 

- To prawda! Śpiewałem nawet dzisiaj rano w samochodzie (nuci). Nagle ktoś się odwraca: "Ray, przymknij się" (śmiech). Halo, jesteście w moim aucie, więc mi wolno. Może nie byli przygotowani na występ o tak wczesnej porze.

Jak zareagowała twoja rodzina, kiedy ogłosiłeś, że chcesz zostać artystą? Byli szczęśliwi?

- Nie. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy jakakolwiek rodzina tak do końca cieszyłaby się z tego typu wiadomości. Chyba że chodziłoby o The Jackson 5, Beyoncé albo Bruno Marsa, kogoś kto zaczynał w bardzo młodym wieku. Być może ludzie sami obawiają się takiego życia, więc jako rodzice tym bardziej martwią się o swoje dzieci. To w końcu zadanie rodziny, żeby pomóc młodej osobie zadbać o dobre wejście w dorosłość. Mój tata zdecydowanie nie chciał, żebym śpiewał zawodowo. Miał wielu znajomych z Kalifornii, którzy latami próbowali zaistnieć w biznesie muzycznym, więc wiedział, jak to wygląda. Wolał, żebym najpierw skończył jakieś studia i później ewentualnie zajął się muzyką. Ale jestem bardzo uparty (śmiech). Stwierdziłem, że na przekór wszystkim będę się udzielać w chórze, a potem zawalczę o karierę solową.

I udało się. W końcu bliscy musieli przyznać ci rację.

- Wiesz, mama zawsze powtarzała: "synku, masz taki piękny głos, śpiewaj". Kiedyś nie chciałem tego robić, byłem zbyt nieśmiały, żeby występować przed ludźmi. Mogłem najwyżej zaśpiewać dla mamy. Dlatego mam wrażenie, że ona po cichu wspierała mnie przez cały czas. Ale pamiętam, jak zobaczyłem tatę słuchającego po raz pierwszy moich piosenek w radiu. Po prostu się popłakał. Wtedy powiedziałem sobie: "mamy to!".

Ale pewnie kiedy tata jest wśród znajomych, to chwali się: "to mój syn!", prawda?

- Żebyś wiedziała! Szturcham go wtedy i mówię, żeby przestał mnie zawstydzać. Albo spotykam jego znajomych, a oni od razu mówią: "twój tata opowiadał...". Tato, przestań! (śmiech)

Mówiłeś o chórze, marzeniach, a jak doszło do tego, że zacząłeś osiągać pierwsze sukcesy? Jak trafiłeś na Macklemorea i Ryana Lewisa, z którymi nagrałeś "Can't Hold Us"?

- Wielu moich znajomych współpracowało z lokalnymi artystami, pisało z nimi muzykę. To były różne gatunki: grunge, rock, muzyka taneczna. Ja miałem taki plan, żeby pisać śpiewane refreny do rapowych utworów. Wiesz, hip-hopowiec wykonuje swoją część, a wtedy wchodzi drugi wokalista ze swoją częścią i melodią. Tak to sobie wymyśliłem. Ktoś zaprosił mnie do takiej piosenki, to mnie zachęciło i zacząłem pisać jeszcze więcej melodii. Ryan Lewis usłyszał jedną z nich i odezwał się do mnie: "Hej, słyszałem cię w jednym utworze. Może chciałbyś przyjść do studia i trochę za mną popracować?". Zgodziłem się, a dopiero później sprawdziłem, kto to taki. Na tamtym etapie pracowałem z każdym, kto mnie zaprosił (śmiech). Liczyłem na to, że zostanę zauważony i pewnego dnia moja piosenka będzie grana w radiu. 

Przez Ryana poznałem Bena, czyli Macklemore'a i razem pracowaliśmy przez jakieś dwa lata. Pewnego dnia usłyszałem, że jest taki utwór, do którego chłopaki szukają refrenu. Posłuchałem, zanuciłem i resztę już znasz (śmiech). Mogę śmiało powiedzieć, że "Can't Hold Us" zmieniło moje życie. Od tego wszystko się na dobre zaczęło. Później było jeszcze "Don't Worry" z grupą Madcon. Aż do krótkiej przerwy, kiedy wbiłem sobie do głowy, że teraz już każda moja piosenka musi być co najmniej tak dużym przebojem, jak tamte. Ta faza chwilę trwała. Dzisiaj widzę, że chciałem mieć wszystko pod kontrolą, co jest przecież niemożliwe. Dopiero przyjaciel powiedział mi: "po prostu wydawaj nową muzykę, wszystko będzie dobrze". Tak zrobiłem i okazało się, że rzeczywiście niepotrzebnie się martwiłem.

Jak się czujesz, kiedy jesteś na zakupach albo jedziesz taksówką, a w głośnikach pojawia się twoja piosenka?

- Uwielbiam to! Nigdy mi się to nie znudzi, przysięgam. Nie wszystkie piosenki są w stanie przetrwać kilka lat, a mnie zdarza się usłyszeć na przykład "Can't Hold Us", a do tego "Do It Again" czy "Manila" i jestem bardzo wdzięczny, że tak się dzieje. Te utwory są jak moje dzieci i właściwie nie mam ulubionego. Rozmawiałem nawet o tym ostatnio z przyjacielem. On ma taką teorię, że każdy rodzic ma przecież swoje ulubione dziecko. Nie wydaje mi się. Ja w każdym razie nie potrafię wybrać ulubionej piosenki. Jasne, są takie utwory, które wyjątkowo dobrze śpiewa się na żywo, bo świetnie się bawię, ale nie wybiorę najfajniejszego. Uwielbiam wykonywać na koncertach "Good Times Hard Times". Reakcja na "Can't Hold Us", które wszyscy śpiewają ze mną, jest niesamowita. Przy "Do It Again" wszyscy tańczą, a "Manila" po hiszpańsku jest takim hołdem dla mojej mamy. Każda z tych piosenek łączy się z konkretnym momentem w moim życiu i przywołuje wspomnienia, dlatego nie potrafię wybrać ulubionej. Wiem, że nie wierzysz, ale mówię poważnie.       

Wierzę, wierzę (śmiech). Ale skoro jesteśmy przy tańcu: lubisz dobrą zabawę i imprezy?

- (śmiech) Myślę, że mam to po rodzicach. Moja mama pochodzi z Meksyku, tata jest ciemnoskórym Amerykaninem i to daje niezłą mieszankę. U Daltonów zawsze dużo się dzieje. Ciągle przychodzą do nas goście, mamy jedzenie, picie, w domu ciągle gra muzyka, ludzie przyjeżdżają na weekend. W takiej rodzinie się wychowałem, zresztą moja siostra jest taka sama jak ja. Lubimy dobrze się bawić i świętować. Być może ja jestem jedynym wokalistą w rodzinie, ale mój tata też potrafi zabawiać ludzi i umie nieźle tańczyć.

Wróćmy jeszcze na moment do zabawy na scenie: jaka najbardziej szalona rzecz zdarzyła ci się w czasie koncertu?

- Kiedyś podczas występu wszedłem w tłum. Wróciłem stamtąd bez bransoletki i słuchawek. Grałem akurat z chłopakami i Macklemore wołał ze sceny, żeby ludzie oddali słuchawki, bo nie damy rady dalej występować. Udało się je odzyskać, ale bransoletki i łańcuszka z krzyżem - nie. Tego ostatniego żałuję najbardziej. Teraz już uważam na cenne przedmioty, ale w sumie to tylko rzeczy, prawda?

Z mniej materialnych spraw: kiedy możemy spodziewać się twoich kolejnych piosenek? Wiesz, fani czekają.

- (śmiech) Więcej, więcej - wszyscy mi to powtarzają. Niedawno wydałem "Do It Again", a teraz jestem podekscytowany, bo kończę kolejną porcję muzyki. Nie wiem jeszcze, czy to będzie album, czy minialbum, ale nie mogę się doczekać, aż ludzie usłyszą coś więcej niż single. Nie mogę ci obiecać konkretnej daty, ale to będzie wkrótce i cieszę się, bo uwielbiam wydawać piosenki.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ray Dalton | Macklemore | Macklemore & Ryan Lewis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama