Proceente: Zabawa hip-hopem jest dla mnie luksusem [WYWIAD]

Proceente opowiedział nam o powstawaniu płyty "Obywatel" /Radosław Wolski /.

16 maja ukazała się album "Obywatel", na którym Proceente połączył siły z producentem Amatowsky'm. Jak zapowiadali twórcy, album łączy w sobie elementy dystopii oraz thrillera political fiction. Z raperem porozmawialiśmy więc o wartości słowa w rapie i jego inspiracjach. Zapytaliśmy też, co robi, aby... nie zdziadzieć.

Ignacy Puśledzki, Interia.pl: Wydałeś z Amatowsky'm album "Obywatel". Potrafisz powiedzieć z pamięci, która to jest twoja płyta?

Proceente: - Wydaje mi się, że 23. Ale to mówię tak na oko, musiałbym dokładnie przeliczyć.

Pytam, bo osobom postronnym może być ciężko nadążyć za twoimi ruchami. Jak ty się w tym sam odnajdujesz?

- No wiesz, nagrywam rap już od wielu lat. To kolejny sezon moich zmagań z mikrofonem o bitem, także weszło mi to mocno w krew, stało się moim nawykiem oraz częścią mojej osobowości. W czasach dorosłości, kiedy mamy już rodziny i różne obowiązki, ta zabawa hip-hopem jest dla mnie luksusem oraz prawdziwą przyjemnością. Zauważyłem już wiele lat temu, że trzon mojej ekipy przyjaciół stanowią osoby, z którymi robimy różne rzeczy związane z hip-hopem. To też pokazuje, że jest on dla mnie ważny i napędza wszystkie inne sytuacje, które dzieją się dookoła mnie. Cały czas tworzę, a od pewnego czasu, mniej więcej od 3 lat, nawet bardziej intensywnie niż wcześniej. Wydaje mi się, że złapałem pewien rytm, który pozwala mi pracować szybko i efektywnie. Korzystam z tego, że tak jest i nagrywam, ile się da.

Reklama

Podejrzewam, że wszystko, co teraz wydajesz, to nie są rzeczy sprzed tygodnia, tylko takie, który chwilę poleżały. Specjalnie przygotowywałeś się na swoją przeprowadzkę do Czech, żeby teraz móc spokojnie ogarniać sobie tam życie i w międzyczasie ciągle coś wydawać?

- Tak, tutaj trafiłeś w sedno. W zasadzie od 2020 roku mentalnie się wyprowadzałem. Miało to związek z propozycją zawodową, którą moja żona dostała w Afryce Północnej. Przez pandemię wszystko się skomplikowało, a efekcie w ogóle nie doszło do skutku. Po nagraniu płyty "Cytrynychmielecebede" wiedziałem, że trzeba mocno przycisnąć, pojawiło się we mnie jakieś takie poczucie ulotności. Kiedyś byłem na uzależniony od oglądania meczów piłkarskich w telewizji. Wiesz, dzisiaj można oglądać mecze na żywo w zasadzie od poniedziałku do niedzieli. Przestałem to robić właśnie w 2020 roku, kiedy były puste stadiony. To był najlepszy moment, żeby po prostu się od tego uwolnić. Zrozumiałem, że mamy bardzo mało czasu i że staje się on wartością cenniejszą niż pieniądze. Możesz spędzić go ze swoimi najbliższymi, poświęcić na swoje miłości, pasje i to, co naprawdę stanowi sens twojego życia. Nie chciałem, żeby tym sensem było chociażby oglądanie meczów piłkarskich. Fajnie dać sobie jeszcze możliwość pójścia na całość.

Mam wrażenie, że to słowo jest w twojej twórczości najistotniejsze. Masz w ogóle takie dni, kiedy czegoś nie zapisujesz?

- Miewam, to się zdarza. Ale nie miewam takich, że niczego nie czytam. Z przykrością stwierdzam jednak, że ostatnio chyba za dużo czytałem z telefonu, a zbyt rzadko oddawałem się lekturze książek. Dla mnie słowo zawsze stało na pierwszym miejscu i to jest to, co mnie pchnęło w objęcia hip-hopu. Treść zawsze najbardziej mnie interesowała, a moje podstawy warsztatowe związane są z dziennikarską sztuką reportażu. To jest taka forma dokumentalna, gdzie treść stoi wyżej od formy. Kuba Knap nawinął na swojej najnowszej płycie, że to, co on teraz robi, nazywa się rapem. Moim zdaniem Kuba jest poetą, tekściarzem i gościem, który tworzy przekaz "tu i teraz". Ja także w ten sposób rozumiem słowa "rap" i "hip-hop".

Masz na nowej płycie taki wers, że "słowa są jak bumerangi / rzucaj nimi, jeśli masz ważne przesłanki", bo lubisz ich używać także jak oręża. Myślisz, że prostest songi czy kawałki antyrządowe mogą cokolwiek zmienić?

- Tu chodzi o poczucie zrobienia tego, co należało i niepopełnienia grzechu zaniechania. Tyle mogę zrobić. Przecież nie będę tworzyć własnej partii politycznej, nie wejdę w buty bohatera mojej płyty. Specjalnie użyłem na "Obywatelu" linijki, że "posługuje się wartości negatywem". Osobiście jestem raczej pacyfistą i uważam, że odebranie komuś życia jest najgorszą rzeczą, jaką człowiek może popełnić. Myśląc nad fabułą "Obywatela", zastanawiałem się, co może człowieka pchnąć do takiego czynu? Jak bardzo trzeba być na coś wku***onym, żeby chcieć odebrać komuś życie albo co się musi stać, żebyśmy o tym w ogóle pomyśleli? Badania pokazują, że stajemy się coraz bardziej radykalni na różnych płaszczyznach. Postanowiłem się do tego odnieść, bo opowieść, którą wymyśliłem na bitach Amatowsky’ego, traktuje właśnie o takim bardzo radykalnym postrzeganiu rzeczywistości oraz o sytuacjach, do których takie postrzeganie rzeczywistości może doprowadzić.

Skąd w ogóle pomysł na taki koncept album w stylu political fiction?

- Posłużyłbym się słowem "dystopia", którego używamy w notkach prasowych. Jego dokładna definicja, to: "Utwór fabularny z dziedziny literatury fantastyczno-naukowej, przedstawiający czarną wizję przyszłości wewnętrznie spójną i wynikającą z krytycznej obserwacji otaczającej autora sytuacji społecznej". Nic dodać, nic ująć. Czym się inspirowałem? Tekstami kultury, książkami. Tadeusz Konwicki i jego "Mała apokalipsa" przede wszystkim, bo tam właśnie pojawia się pisarz, który nagle postanawia dokonać bardzo radykalnego czynu. Dostaje kanister z benzyną i idzie na miasto. Na pewno "Zły" Tyrmanda, bo opowiada o człowieku, który walczył w obronie całego miasta, nie zważając na swój los. Na pewno płyta O.S.T.R. "Tylko dla dorosłych", bo to jest właśnie forma, która mi się spodobała i stwierdziłem, że mógłbym jeszcze coś od siebie do niej dołożyć. Inspirowały mnie także obrazy. "Guernica" Pabla Picasso - obraz, który autor namalował w 1937 roku, czyli przed wybuchem II Wojny Światowej, opowiadający o cierpieniu ofiar wojny. Nawiązuję także do Francisca Goi, który miał taki słynny antywojenny, bardzo sugestywny obraz "Rozstrzelanie powstańców madryckich". Opieram się tutaj na tekstach kultury, które gdzieś tam nie poruszyły oraz mocno zmieniły moje postrzeganie różnych spraw.

Rap to z reguły własna narracja, treść i emocje. Ty się tu trochę chowasz za swoim bohaterem.

- Bohater tej płyty jest bardzo do mnie podobny, ale to nie jestem ja. Na szczęście moja postawa nie dotarła do takiego punktu. Mam nadzieję, że to się nigdy nie stanie i nie będę miał w głowie wysadzenia wszystkiego w powietrze. To jest taki mokry sen opozycjonisty. Tak naprawdę każdy z nas czasem patrzy na swojego szefa czy na jakąś sąsiadkę, zamyka oczy i zabija w myślach tę osobę. To jest klasyka, w ten sposób rozładowujemy napięcie. To wku***enie musi mieć taki wentyl bezpieczeństwa, żebyśmy po prostu nie zwariowali i nie zrobili czegoś strasznego jak ten nastolatek w Serbii. Dla mnie wymyślanie tego było czymś w rodzaju terapii, poza tym podoba mi się taka zabawa w formę fabularną. Tak jak mówisz, zwykle rapuję o sobie w stu procentach. "Mój rap to moja rzeczywistość", cytując Rycha. To było zawsze dla mnie bardzo pociągające w hip-hopie i weszło mi głęboko w krew, natomiast ten obszar fabularny, fikcyjny też jest bardzo ciekawy. Myślę, że to będę go dalej eksplorować w przyszłości.

A nie myślałeś po prostu o napisaniu książki?

- Oczywiście, wielokrotnie. Chciałem też pisać scenariusze filmowe. Wiesz, jest dużo form, które mnie interesują, natomiast siłą rzeczy cały czas tak jak surfera na desce niesie mnie ta fala hip-hopu. Mam nadzieję, że nie zaprzepaściłem jeszcze innych szans i możliwości, bo to jest coś, co bardzo bym chciał zrobić, ale jest jeszcze trochę rzeczy do wydania (śmiech). Mam krótką dobę, dużo zainteresowań, nie jestem w stanie wszystkiego naraz zrealizować.

Raperzy coraz częściej bawią się w pisarzy. Myślisz, że ta profesja jest dobrym przygotowaniem pod grunt literacki?

- Oczywiście, że tak. W drugą stronę pewnie to też działa i pisarzom jest łatwiej potem nagrać płytę rapową. Dziennikarstwo, literatura i hip-hop to są na wielu płaszczyznach pokrywające się zbiory tematyczne. Właśnie przez to upatrywał pewnej łatwości, z jaką raperzy potem są w stanie napisać książkę. Ale wiesz... Skoro nawet piłkarze są w stanie pisać książki, to dlaczego raperzy mieliby tego nie robić? (śmiech)

Sami ich sobie zwykle nie piszą (śmiech). Wracając do "Obywatela": Jak ci się pracowało z Amatowsky'm? Mam wrażenie, że twoje teksty i jego podkłady brzmią jak integralna całość, doskonale się uzupełniacie.

- Poznaliśmy się przy okazji płyty "Pełnia", bo Amatowsky zaprosił mnie do współpracy przy utworze tytułowym i to był początek naszej relacji. Dzięki temu numery z tej płyty pojawiły na kanale Aloha Entertainment, więc nasza współpraca się zacieśniała, a z czasem się zaprzyjaźniliśmy. Artur też tworzy w pewnym sensie hip-hop literacki, bo płyta "Pełnia" bezpośrednio nawiązuje do filmu Andrzeja Kondratiuka o tym samym tytule. Ten nasz wspólny mianownik jest bardzo silny i związany właśnie z kulturą, z naszą miłością do książek oraz filmów. Naturalnie od słowa do słowa przystąpiliśmy do płyty "Obywatel".  Dostałem od Artura paczki bitów i wybrałem te, które najbardziej mi pasowały. Ustaliliśmy, w jakim klimacie się obracamy i zaczęliśmy działać.

Zacząłem pisać teksty w zeszłym roku, mniej więcej w wakacje. We wrześniu miałem gotowy fundament treści i postanowiłem zrobić przerwę, żeby płyta nie straciła na aktualności. Od samego początku plan był taki, żeby nie czekać i po nagraniu tę płytę jak najszybciej wydać. Wiesz, piszę tam, że ona dotyczy niebezpiecznie bliskiej przyszłości. Jeśli używasz sformułowania, że coś dotyczy niebezpiecznie bliskiej przyszłości, to wydawanie tego po dwóch latach mija się z celem. W styczniu nastąpił taki moment, że zgadaliśmy się z Amatowsky'm i mówimy: "Dobra mordo, to jest ten moment". Finalnie w dwa dni nagraliśmy płytę w Grubo Krojone Studio u DJ-a HWR-a, który nam to nagrał, dograł scratche oraz zmiksował i zmasterował materiał. Cieszę się, że ten proces był krótki, intensywny i że płyta już się ukazała.

Wydałeś też płytę w dniu swoich 42 urodzin. Myślisz, że przyjdzie kiedyś taki moment, kiedy uznasz, że jesteś za stary na rapowanie? Jest w ogóle taki moment, że już nie wypada być raperem?

 - Wydaje mi się, że nie ma takiego momentu. Inaczej, jeżeli ktoś faktycznie czuje się dziadkiem, to niech jak najszybciej odłoży mikrofon, bo to znaczy, że nie ma nic do powiedzenia. Najgorzej jak ktoś nie ma wielu lat na karku i już zdziadział. Ja mam to szczęście, że otaczam się ludźmi pełnymi energii, fantazji i pomysłów. Staram się też interesować światem, nie zamykać się w jakimś swoim kokonie boomera. Mam synka, który niedługo kończy 5 lat, żonę graficzkę, także żyjemy w takim artystycznym tyglu, naszym małym cygańskim taborze i raczej nie zanosi się na to, żebym w najbliższym czasie postarzał się mentalnie. Czeskie piwo, CBD, CBG, bieganie, zdrowa kuchnia z Thermomixa, dbanie o siebie - to wszystko sprawia, że nie czuję się wypalony twórczo i wydaje mi się, że do końca moich dni będę tworzyć. A co to będzie i czy zawsze będę rapować? Zobaczymy. Operuję głosem, głos jest moim narzędziem i mam wielką nadzieję, że tak będzie jak najdłużej.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Proceente
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama