Reklama

"Prędkość w starym stylu". Wywiad z Vaderem

Dawno nie obserwowaliśmy tak pozytywnego poruszenia na metalowej scenie związanego z premierą nowej płyty naszego Vadera. Dozowane z umiarem, kolejne przedpremierowe utwory z albumu "Tibi Et Igni" zdają się to potwierdzać.

- Można stworzyć materiał z blastami i mega petą, a potem na koncercie, po 15 minutach takiego walenia, połowa ludzi wyjdzie, a druga połowa zaśnie, a przecież nie o to chodzi - mówi w rozmowie z Bartoszem Donarskim Piotr "Peter" Wiwczarek, grający na gitarze wokalista Vadera.

Lider Vadera opowiedział nam również o współpracy z legendarnym twórcą okładem Joe Petagno oraz o tym, dlaczego ukazująca się właśnie biografia zespołu przypomina mu sążniste dzieła Lenina.

Nowe dokonanie Vadera zapowiada się na dzieło wyjątkowo dynamiczne.

Reklama

- Płyta jest różnorodna i na pewno jest to Vader. Jeśli chodzi o całość, utwory są bardziej zróżnicowane. Nie porównywałbym jej jednak do innej płyty, bo ilu ludzi, tyle opinii, a ja nie chcę nikomu niczego sugerować, tym bardziej, że mi ciężko jest to robić, bo dla mnie nagrania są procesem rozciągniętym w czasie i w jakimś momencie niektóre elementy mogą być spójne z ostatnią płytą. Z drugiej strony jest to kolejny krok, który wnosi coś nowego. Są tu też utwory Pająka (gitara) i podobnie jak na poprzedniej płycie, także tutaj dodał kilka nowych rzeczy, które są inne w porównaniu z poprzednim albumem.

- Niektóre utwory są bardzo rozbudowane. Myślę tu zwłaszcza o "Hexenkessel" i "The Eye Of The Abyss" - dużo się w nich dzieje, dużo się zmienia. Jest też główne intro, pięknie wprowadzające w nastrój płyty, ale nie ma tu aż tak wiele elektroniki, są jakieś sample, które dodają klimatu.

A propos Pająka. "Tibi Et Igni" to już druga duża płyta Vadera, w której bierze udział w roli pełnoprawnego członka zespołu. Czy wasza współpraca w jakimś sensie ewoluuje?

- Wiesz, zespół funkcjonuje, jak funkcjonował. Współpraca... wiesz, jesteśmy zespołem. To zespół kilku muzyków, którzy razem grają, Pająk ma też swoje wizje, a że sprawdził się na poprzedniej płycie, dlaczego nie miałbym pozwolić mu pokazać pazurków również i na tej. Jest to trochę inne, ale ta inność jest też pewnie jakimś atutem, w tym sensie, że to wszystko nie jest takie jednorodne. Zresztą, ta płyta jest też inna pod tym względem, że zarówno jego, jak i moje utwory nie są jednorodne, co też jest pewną atrakcją tej płyty. W tym przypadku jest to chyba najdłuższy materiał w historii Vadera; dograliśmy masę dodatkowych utworów, a niektórych nawet nie zrealizowaliśmy, bo było tego za dużo. Słowem, mieliśmy dużo do powiedzenia, więc tylko się cieszyć.

Jak w tym wszystkim odnalazł się nowy perkusista, James Stewart?

- Super i to właśnie słychać. Był to też jeden z powodów, że trochę inaczej nastawiłem się na tę płytę, w tym sensie, że nie ma tu aż takiej megailości blastów, jak to bywa czasami na płytach, choć, owszem, są, bo jest to jakiś tam znak rozpoznawczy zespołu, postawiłem jednak na prędkość w takim trochę starym stylu, gdyż takie tempa dają znacznie więcej możliwości pokazania się, możliwości zrobienia czegoś więcej niż tylko utrzymanie pewnego beatu. Płyty tworzę też pod kątem koncertów i zawsze tak robiłem. Można stworzyć materiał z blastami i mega petą, a potem na koncercie, po 15 minutach takiego walenia, połowa ludzi wyjdzie, a druga połowa zaśnie, a przecież nie o to chodzi. Jesteśmy zespołem ekstremalnym i chcemy takim językiem komunikować się z ludźmi, ale jednocześnie nie chcemy być czymś, co mocnym klepaniem w głowę doprowadzi do tego, że część ludzi zaśnie.

- Na tej płycie bębniarz pokazał się z naprawdę dobrej strony. Jest pewna rzecz, która na pewno wpłynęła na to, a mianowicie fakt, że jest to praktycznie rzecz biorąc drugi materiał grany z Jamesem i w tym składzie, bo choć "Welcome To The Morbid Reich" nagrywał w studiu Paweł (Jaroszewicz), to tuż przed wejściem do studia postanowił, że odchodzi z zespołu. Nagrał co prawda płytę i zrobił to dobrze, ale prawdziwa promocja albumu zaczęła się w momencie dołączenia do nas Jamesa. Mieliśmy więc ponad dwa lata możliwości grania ze sobą, było to więc coś innego niż w przypadku Daraya czy Pawła, którzy dołączali do zespołu w momencie nagrywania płyty. Możliwość pogrania wspólnie, poznania się jako ludzie i muzycy ma swoje znaczenie, bo wówczas łatwiej jest ze sobą współpracować, a owoce takiej współpracy są o wiele ciekawsze, co słychać również na tej płycie.

A jak James znalazł się w zespole? Został polecony, było przesłuchanie?

- I jedno, i drugie. Polecony był przez Pawła, bo ja nie bardzo zwracałem uwagę na bębniarzy w innych zespołach. Graliśmy razem, Paweł znał go już wcześniej. Zapytałem, wysłałem program i bardzo szybko otrzymałem bardzo profesjonalne wideo, na którym wszystko było elegancko widać. Fakt, że jest mieszkańcem Anglii nie stanowił najmniejszego problemu. Przyjazd do Polski nie był żadnym kłopotem. Podejrzewam nawet, że szybciej i nawet taniej jest dla niego przyjechać do Polski, niż jechać z Wrocławia pociągiem.

Ponownie nagrywaliście w "Hertzu"...

- Dziś to właściwie zupełnie inne studio. Ja po prostu uwielbiam tam pracować. To miejsce, w którym mogę się skupić, a w moim przypadku nagrywanie nowej płyty polega na złożeniu wszystkiego do kupy, poskładanie wszystkich projektów, pomysłów, które zbieram wcześniej. W domu ciężko mi się skupić, zawsze coś mnie rozprasza, muszę więc mieć te kilka tygodni, żeby skupić się i pracować tylko nad materiałem, nie myśleć o niczym innym. Działam tak trochę po modelarsku: przygotowuję wszystkie części, a potem sklejam i ładnie maluję (śmiech).

Miks i mastering powstały również w "Hertzu", choć bywało inaczej.

- To jest pełna produkcja "Hertza", czyli Wojtka i Sławka (Wiesławskich), choć zaznaczam raz jeszcze, że jest to już inne studio. Co niezwykle istotne, w międzyczasie wybudowali wysokostandardowe pomieszczenie do nagrywania bębnów, jak i gitar. Projektował to i budował jakiś straszny znawca tematu, no i efekt jest straszliwy. Wszystko brzmi totalnie przy minimalnej ingerencji elektroniki. Co do tej ostatniej można mówić chyba tylko o prądzie, który przechodzi przez kable, no i tyle, ile się pracuje w sensie samego montażu.

- Natomiast samo nagrywanie przypominało bardziej stare czasy, kiedy nagrywało się na setkę i wszystko brzmiało bardziej naturalnie. Czasami nie ma sensu szukać jakiś sampli czy robić jakiś rzeczy, żeby wszystko brzmiało lepiej - tu wszystko brzmiało naturalnie, i to słychać. Stąd chyba też i charakter tej płyty, która jest inna, bardziej dynamiczna. Poprzednia płyta dobrze brzmiała, ale ta to kolejny level. To moja subiektywna opinia, ale z tego co słyszę, w tej ocenie nie jestem odosobniony.

Wcześniej zdarzało się, że przy miksach czy masteringu korzystaliście z zewnętrznych producentów.

- Różnie to bywało. Na niektórych płytach nagrywanych w "Hertzu", to ja miałem decydujący głos w tych kwestiach związanych z brzmieniem czy kształtem płyty. "Necropolis" z kolei było produkowane przez Tue Madsena w duńskim "Antfarm Studio" i to na pewno ma wpływ na ostateczne brzmienia danej płyty.

Kolejna sprawa to okładka autorstwa słynnego Joe Petagno.

- Było to dla mnie zaskakujące, bo nie myślałem, że okładkę namaluje człowiek, który jest twórcą wielu okładek, i to nie tylko zespołów takich jak Vital Remains czy Marduk, ale i Motörhead. On jest zresztą twórcą logo Motörhead - ikony w całej historii muzyki metalowej. Tworzył też okładki dla takich kapel jak Sweet czy Pink Floyd, jest to więc persona legendarna. Pomimo takiego doświadczenia, jest to człowiek, z którym rozmawia się jak z kolegą. Dla mnie też było to niesamowite doświadczenie, bo dzwoniłem trochę tak, jak uczniak.

- Swego czasu dostałem w prezencie talię kart z pięknymi rysunkami i w pierwszym momencie w ogóle nie skojarzyłem imienia. Był tam też kontakt, wszedłem więc na stronę i początkowo myślałem, że to człowiek, który bardzo lubi Motörhead, bo kopiował tam dużo ich okładek. Okazało się, że nie kopiował. Zdzwoniłem więc i szybko doszliśmy do porozumienia. Wiesz, z takim człowiekiem, artystą tego rodzaju, można rozmawiać godzinami, o pasji, o wszystkim, o tym co było i jest. Wysłałem mu kilka utworów, trochę tekstów, żeby nieco go zainspirować i po pół tygodnia dostałem kilka projektów. Wszystkie były super, wybrałem akurat ten, bo świetnie obrazuje całą płytę.

A jeśli chodzi o okładkę singla "Go To Hell"?

- To co innego. To okładka namalowana przez Indonezyjczyka, który wcześniej współpracował z nami, ale jako projektant wzorów koszulek. Miałem nawet konkretne pytania, czy nie dać tego jako główną okładkę płyty, bo jest naprawdę dobra i wielu ludziom bardzo się spodobała.

"Tibi Et Igni" to już wasza trzecia płyta dla Nuclear Blast. Jak rozwijała się ta współpraca na przestrzeni ostatnich lat?

- To jest przede wszystkim współpraca. Człowiek czuje się jak w rodzinie, a nie w biurze biznesmenów, a to jest bardzo istotne. Często ze sobą rozmawiamy, spotykamy się na koncertach, czasami pooglądamy jakiś dziwne kapele. To są ludzie, którzy cały czas są metalowcami, owszem, mają swój biznes i te rzeczy trzeba brać pod uwagę, ale ci ludzie nie znaleźli się tam przypadkowo. Dobrze jest. Już samo to, że w tej chwili mamy plany przedłużenia współpracy, świadczy o tym, że ta współpraca jest dobra i owocna, a wszyscy są zadowoleni.

"Tibi Et Igni", czyli "dla ciebie i ognia". Z czym to się je?

- Cała płyta mówi generalnie o ogniu w jego różnych aspektach. Ogień towarzyszy ludzkości praktycznie od początku; był owocem powstania całego życia i zapewne będzie też jego finałem. Ten temat zawsze inspirował i nadal inspiruje. Jest to też ujęte w pewną metaforę, bo jest i ogień wojny, i ogień potęgi natury, jest ogień namiętności, ogień religijny, rytualny, chodzi też o ognistość emocji. Wszystko to, co znamy pod tym pojęciem można tu znaleźć, zarówno bezpośrednio w tekście, jak i ukryte między wersami. Podobnie jak na poprzednich płytach, tak i tutaj pojawiają się realne historie, które były inspiracją innej historii, która na pierwszy rzut oka może wydawać się opowieścią o zupełnie czym innym, ale ma swoje korzenie w jakiejś historii, która się zdarzyła i mnie zainspirowała, wpłynęła nam mnie tak, żeby pisać o niej w taki, a nie inny sposób. Od wielu lat w ten sposób tworzę. Uwielbiam to.

Dużymi krokami zbliża się też premiera biografii Vadera. Kiedy to nastąpi?

- Książka (pt. "Wojna totalna") ukaże się w maju (ostatecznie trafi na rynek na początku czerwca - przyp. red.). Praktycznie wszystko jest już dopięte, zostały jeszcze tylko takie kwestie, jak dobranie zdjęć, i właśnie kończę ten etap, oraz domknięcie sprawy, już takie typowo redakcyjne. Podejrzewam, że wielu fanów, podobnie jak ja, równie długo czeka na tę książkę, jak i na nową płytę, tym bardziej, że było to jakieś pięć, sześć lat poszukiwań, wywiadów, mnóstwo pracy. Jest to potężna dzieło na miarę dzieł Lenina (śmiech).

- Sam jestem zaszokowany, jak to czytałem, bo to będzie dobre 600 stron. Najbardziej cieszę się z tego, iż pomimo tego, że jest tu dużo prawdziwej historii Vadera, od samych początku, które, jak podejrzewam, będą najbardziej ciekawym elementem dla młodszych czytelników, historia ciągnie się do samego końca, nawet z namiastką tego, co zaczęło się dziać z nagraniem "Tibi Et Igni". Jest to więc pełna biografia, pełna historia zespołu.

- Stąd też decyzja o dwu bonusach, które pojawią się na płycie, na wydaniu winylowym, jako osobny winyl, jako taka EP-ka. Będzie to również dostępne na CD. Mowa o dwu utworach z czasów prehistorycznych, czyli "Necropolis" i "Przeklęty na wieki", śpiewane jeszcze po polsku w zupełnie innym nastroju. Chodziło mi jednak o to, żeby pokazać tę różnicę, jak Vader ewoluował i czym były te zmiany, o którym m.in. mówi też ta książka.

Na "Tibi Et Igni" znalazła się też przeróbka.

- Tak, choć tym razem z zupełnie innej beczki. To zespół, który trochę mnie inspirował, ale w latach 97-98, w okresie nagrywania płyty "Black To The Blind". Przypomniałem sobie o tym zespole, kiedy w zeszłym roku graliśmy przypominające tę płytę trasy. Chodzi o zespół Das Ich. Tym razem utwór, który też pasuje do koncepcji płyty, zatytułowany "Nowe szaty Szatana" ("Des Satans neue Kleider"), no i brzmi to bardzo ciężko. Jak mówiłem, utwór trochę z innej beczki, ale też na pewno godny posłuchania.

Koncerty w Polsce?

- We wrześniu. Będzie ich może mniej, ale na pewno z większym wykopem, więcej się będzie działo, i to nie tylko muzycznie. Obiecuję jednak, że postaramy się trafić do jak największej liczby miejscowości w naszym kraju.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Vader
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy