"Polska muzyka jest niedoceniona"
Nieszczęsny udział w "popularnym telewizyjnym konkursie talentów" na stałe przypiął Tomkowi Makowieckiemu łatkę wykonawcy związanego z muzyką popową, choć sam wokalista chętnie zamieniłby rzesze nastoletnich wielbicielek na uznanie fanów muzyki alternatywnej. Temu służą artystyczne (współpraca z projektem Silver Rocket) czy towarzyskie (znajomość z członkami Cool Kids Of Death czy Myslovitz) działania "Makosa". Tym tropem podąża także wydana w październiku 2007 roku płyta "Ostatnie wspólne zdjęcie Bonnie & Clyde", będąca alternatywą dla alternatywy, bez hałaśliwych gitar i mocnej sekcji rytmicznej, "retro popowa" jak określił ją sam artysta.
Z okazji premiery "Ostatniego wspólnego zdjęcia Bonnie & Clyde" z Tomkiem Makowieckim o wszystkim oprócz "Idola" rozmawiał Artur Wróblewski.
Czy gitary elektryczne według ciebie są już passe?
(śmiech) Gitary elektryczne chyba nigdy nie będą passe. Ale to, jaki kształt ma ta płyta, to jest wynik moich poszukiwań muzycznych. W dzisiejszych czasach jest tyle gitarowych zespołów... Jak grzyby po deszczu się pojawiają. A ja uważam siebie za artystę poszukującego. Postanowiłem pójść w inną stronę, nie iść za modą. Chciałem pobawić się bardziej naturalnymi, akustycznymi brzmieniami...
Mówisz, że znudziły cię gitarowe zespoły. To powiedz mi jakiej muzyki teraz słuchasz, bo ja kojarzę cię jako wykonawcę wyraźnie inspirowanego niezależną muzyką gitarową? Pamiętam jak z dumą niosłeś winyla The Stone Roses, który przed warszawskim koncertem podpisał ci Ian Brown...
To czym się interesował podtrzymuje, ale teraz poszedłem w inną stronę. Tak naprawdę słucham bardzo różnej muzyki. Jestem bardzo otwarty na różne dźwięki i tolerancję mam bardzo dużą. Chociaż ostatnio... Wydaje mi się, że przede mną wyrosła jakaś ściana. Nic z pojawiających się nowości nie powaliło mnie, nie wprawiło w zachwyt. Dlatego przyznam się, że zacząłem grzebać w muzyce filmowej, w muzyce lat 60. i 70. Trochę inne brzmienia, trochę inne inspiracje. Od muzyki francuskiej, przez włoską nawet do polskiej. Nie chcę powiedzieć, że teraz muzyka jest nudna, ale postanowiłem poszerzyć swoje horyzonty.
Wspomniałeś muzykę polską... Mnie wciąż się wydaje, że nasi wykonawcy z lat 50., 60. czy 70. nie do końca zostali odkryci i nie mają wciąż należnego im miejsca w naszej świadomości...
Zgadzam się. Rzeczywiście, jest całe mnóstwo artystów, którzy naprawdę grali na poziomie światowym. Ja tą muzykę zacząłem odkrywać jakieś półtora roku temu. A wcześniej może rzeczywiście wykazywałem się lekką arogancją... Jest całe mnóstwo pięknej polskiej muzyki. Na przykład Novi Singers czy Orkiestra Piotra Figla. Odkąd zacząłem kolekcjonować winyle, to coraz częściej przegrzebuje w komisach półki z muzyką polską. I to bardzo różną. Nawet zacząłem się interesować jazzem...
W jazzie byliśmy wtedy bardzo mocni. Pamiętam, że kilka lat temu zrobił się bum na polską muzykę improwizowaną, ale nie za sprawą Polaków, lecz Niemców z Jazzanovy. Z mojego punktu widzenia to było trochę zawstydzające, że obcokrajowcy lepiej znają naszą muzyczną tradycję...
Powiem ci, że mnie oczy w tej kwestii otworzył taki Anglik z Manchesteru, Andy Votel. On zwrócił moją uwagę na polską muzykę. Przyjechał do nas, by podpisać umowę z Polskimi Nagraniami na dystrybucję kilku naszych piosenek. Trafiłem wtedy na prowadzoną przez niego imprezę, na której puszczał wyłącznie polską, węgierską, czechosłowacką muzykę. Wtedy do mnie dotarło jak ogromną ilość naszej muzyki mamy i równocześnie jak ogromną niewiedzę na jej temat...
A jak jest teraz? Też mamy "ogromną ilość dobrej muzyki"?
(śmiech) Szczerze mówiąc tak, i także jest ona niedoceniana. Pomijając oczywiście to, co jest promowane w mediach, bo średnio mi się podoba to, co dzieje się u nas muzycznie. Ale wciąż jest u nas masa świetnych artystów, których może też następne pokolenia odkryją (śmiech)...
Zmieńmy trochę temat. Twój wizerunek w mojej opinii jest trochę rozdarty. Z jednej strony chcesz być kojarzony ze sceną alternatywną, z drugiej wystartowałeś jako artysta stricte mainstreamowy... Jak na twój wizerunek wpłynie "Ostatnie wspólne zdjęcie..."?
(chwila ciszy) Szczerze mówiąc, nie wiem. Kurcze, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Kiedy dwa lata temu zacząłem robić ten album, to siadłem i pisałem piosenki. Nie zastanawiając się jak będą postrzegane, do jakiego stylu będą szufladkowane. Miałem wiele kompozycji, później pojawiły się teksty. Najwięcej czasu zajęło mi znalezienie osoby, z którą chciałbym nagrać ten album. Nie chciałem robić tej płyt z producentem, który ma jakąś ogromną ilość płyt na koncie, bo uważałem to za bezsensowne po prostu. Zacząłem pracować z ludźmi młodymi, nieskażonymi jeszcze show biznesem. Ludźmi, którzy mieli frajdę i dużo chęci. Trafiłem na Daniela Blooma, z którym zrobiłem całą płytę. Jest on kompozytorem muzyki filmowej...
Ale Daniel Bloom to przecież jest dosyć znane nazwisko. Projekt Psychical Love i płyty "Kallafiorr" czy "Tulipany" to hasła, które fani muzyki w Polsce kojarzą....
Oczywiście, to jest znane nazwisko. Ale Daniel nie jest masowym producentem. Wszystko to, co zrobił, zrobił dla siebie. Dlatego postanowiliśmy spróbować. Kiedy się poznaliśmy, ja mu przyniosłem cały mój repertuar... Mieliśmy tak naprawdę ogromną przyjemność podczas pracy nad płytą. Po prostu poświęciliśmy się wyłącznie temu i wciąż uważamy, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Może na polskie warunki ta płyta nie jest ona popowa, ale jest dosyć przystępna.
Wspomniałeś o Danielu Bloomie. To nie jedyna osoba, która pomogła ci w nagraniu "Ostatniego wspólnego zdjęcia...". Teksty na płytę napisali oprócz ciebie Marek "Dżałówa" Jałowiecki i Przemek Myszor. To osoby też nie do końca związane z show biznesem, ale także rozpoznawalne w środowisku...
Tak, rzeczywiście. Przemka znam już jakiś czas, więc prościej było mi jego poprosić o teksty. Natomiast do Marka zadzwoniłem w ciemno i miałem lekką obawę, że - znając jego dorobek artystyczny i historię - nie potraktuje mnie poważnie. Ale na szczęście się myliłem, Marek jest naprawdę świetnym człowiekiem. I napisał dla mnie wspaniałe teksty.
Co do samych tekstów, to ja już napisałem swoje jakiś czas temu. Ale w pewnym momencie zacząłem tracić do tego dystans, dlatego zwróciłem się o pomoc do Marka i Przemka. Tak czy inaczej, teksty na płycie to jest droga moich uczuć i myśli. Mnóstwo czasu spędziliśmy razem, rozmawiając o nich...
Przeczytałem, że masz zamiar zając się poważniej komponowaniem i produkowaniem płyt. Czy to oznacza, że znudziło cię bycie na afiszu?
Nie. Ja wciąż chcę czynnie uczestniczyć w muzyce. Wydawać płyty i grać koncerty. Ale rzeczywiście poważnie myślę o zajęciu się produkcją na zamówienie. Czynię drobne kroki w tym kierunku. To jest coś, co mnie zawsze jarało. Lubię tą pracę, lubię bawić się dźwiękiem. Powoli kompletuję swoje studio nagraniowe. Zresztą część rzeczy na nową płytę zrealizowałem właśnie sam, bez pomocy realizatora.
Na koniec porozmawiajmy o wydarzeniu prawie historycznym. 10 października ukazała się nowa płyta Radiohead. I o ile na "In Rainbows" panowie tym razem nie zaproponowali rewolucji w brzmieniu, to już sam pomysł na premierę albumu - w internecie i sprzedaż płyty za cenę którą wyznaczą fani - jest rewolucyjny na pewno...
Moim zdaniem to bardzo dobry pomysł. Ja sam ten album kupiłem przez internet. Czasy się zmieniają, internet zaczyna rządzić. A w przypadku Radiohead, którzy mają całą masę fanów, uważam że to jest świetny pomysł. Natomiast muzycznie to rzeczywiście rewolucji tutaj nie ma. Ale po jednym przesłuchaniu płyty numery 5 ["All I Need"] i 9 ["Jigsaw Falling Into Place"] są moimi absolutnymi faworytami.
Czy ta premiera oznacza początek końca wytwórni płytowych?
Na pewno zespół Radiohead mógł sobie na coś takiego pozwolić, ale w przyszłości rola wytwórni i tak się zawęzi. Na pewno będzie tak w Polsce, gdzie majorsi zajmą się tylko dystrybuowaniem muzyki zagranicznej. Z drugiej strony powstaje coraz więcej małych labeli, które wydają interesującą muzykę. Także sami artyści zaczynają sami wydawać płyty w swoich firmach. W Polsce jest Szwecja rok 1986... Tak to tam wtedy wyglądało. A przyszłość będzie należała do małych wytwórni fonograficznych.
A jak ty, jako artysta, patrzysz na to całe zamieszanie?
Mnie wciąż obowiązuje kontrakt z majorsem. Szczerze mówiąc nie narzekam, bo wytwórnia płytowa włożyła sporo pracy w mój nowy album. Ale w przyszłości chciałbym sam wydawać. I mam nadzieję, że będę sam mógł też nagrać i wyprodukować taki album. Wtedy wszystko będzie łatwiejsze.
Dzięki za rozmowę>