Reklama

Piotr Łukaszewski (Fuzz): Żadnej taryfy ulgowej

TSA Evolution, Skawalker, Ira, KarmaComa, Ptaky - w tych zespołach udzielał się gitarzysta, kompozytor, producent i realizator Piotr Łukaszewski. Współtwórca Custom34 Studio w Gdańsku znalazł w końcu czas, by wraz ze swoją nową grupą Fuzz wydać debiutancki album, który powinien trafić do serc fanów dobrego rocka.

TSA Evolution, Skawalker, Ira, KarmaComa, Ptaky - w tych zespołach udzielał się gitarzysta, kompozytor, producent i realizator Piotr Łukaszewski. Współtwórca Custom34 Studio w Gdańsku znalazł w końcu czas, by wraz ze swoją nową grupą Fuzz wydać debiutancki album, który powinien trafić do serc fanów dobrego rocka.
Piotr Łukaszewski (Fuzz) w akcji /fot. Robert Grablewski /.

Michał Boroń, Interia: Na co ci ten Fuzz? Przecież na brak zajęć chyba nie musisz narzekać...

Piotr Łukaszewski (Fuzz): - To prawda, na brak zajęć nie narzekam od wielu lat, ale na zbyt dużo obowiązków też nie. To kwestia podejścia do pracy, którą się kocha i odpowiedniego zagospodarowania czasu pomiędzy pracą, a rodziną. Do połowy roku 2017 kalendarz zajęć mam już praktycznie zaplanowany. Wracając do pytania, jestem przede wszystkim muzykiem, a przy okazji realizatorem i producentem. Granie na gitarze, to moja tożsamość. Zaczynałem od tego, do dziś zagrałem tysiące koncertów, nagrałem ponad setkę płyt i zwyczajnie z kolegami potrzebowaliśmy stworzyć taką muzykę jaką gramy z zespole Fuzz. Ten band powstał w wyniku potrzeby serca, a nie kalkulacji. Gramy to, co nam pasuje - a że przy okazji podoba się innym, to doskonale.

Reklama

Czy Fuzz to projekt Piotra Łukaszewskiego czy też regularny, prawdziwy zespół z próbami, koncertami i wszystkimi rzeczami, które się z tym wiążą?

- Fuzz to nie projekt, czy sztucznie zaplanowany zestaw muzykantów-rzemieślników. To absolutnie regularny rockowy band mający w swojej krótkiej historii zmianę składu, dwie trasy, festiwale, sporo koncertów po klubach, płytę na koncie i żadnej taryfy ulgowej. Mamy regularne próby i ostro pracujemy nad brzmieniem i kolejnymi utworami.

Podobno skład zespołu trochę się pozmieniał, stąd też na płycie partie basu zagrał gościnnie Jan Galbas. Możesz to nam wyjaśnić, jak się sprawy personalne obecnie mają?

- Rzeczywiście z pierwszego składu zostałem ja i Piotr [Łuba, wokalista]. Po nagraniu dwóch pierwszych piosenek "W czarno-białym" i "Nadchodzi czas" zespół przestał istnieć. Po namowach mojego przyjaciela Sławka Mroczka, współwłaściciela Custom34 Studio reaktywowaliśmy zespół. Do składu dołączyli Łukasz Kumański i Jan Galbas i w tym składzie nagraliśmy debiutancką płytę. Zaraz po wyjściu ze studia na stałe miejsce basisty zajął Marcin Kłosowski. Reasumując ja, Piotr, Łukasz i Marcin to stały skład i trzon zespołu Fuzz. Trochę to skomplikowane (śmiech).

Jak myślisz, czemu rozpadły się twoje wcześniejsze zespoły jak PtakY czy KarmaComa? Co wtedy nie wypaliło, a co ma wypalić teraz z Fuzz?

- To czy zespół istnieje długo czy krótko, to kwestia wielu czynników. Charakterów, intencji ludzi i sukcesu. Mówiąc szczerze, gdyby te zespoły odniosły większy sukces, to pewnie funkcjonowałyby dużo dłużej lub nawet do dziś. Wszyscy chcą grać w popularnych zespołach, zarabiać dobrze na płytach i koncertach. Jak coś idzie dobrze, to inne sprawy spadają na bok. Dopiero "w biedzie" wychodzą prawdziwe intencje i oczekiwania poszczególnych uczestników. Nie osądzam nikogo, to dotyczy także mnie. Zespół musi grać koncerty, jeśli przestaje być na nie zapraszany umiera. KarmaComa to bardziej epizod pozarockowy w moim życiu, a PtakY zawiesiły działalność na czas nieokreślony. Co do Fuzz - jeden Bóg wie jak będzie. Fuzz ma wszystkie walory by istnieć wiele lat.

Zobacz teledysk "Chroń to, co masz" grupy PtakY:

KarmaComa i "Zostanę przy tobie":

O czym jest płyta "Fuzz"? Z tekstów możemy wyczytać, że raczej skupiacie się na żmudnej walce z codziennością, w której zmienianie świata każdy musi zacząć od siebie - dobrze zrozumiałem?

- Dobrze zrozumiałeś, według mnie to jedno z przesłań tej płyty, choć to bardziej pytanie do Piotra niż do mnie. Cieszę się, że nie pisze o pierdołach, kwiatkach, pieskach i kotkach. Rzeczywistość wokół nie nastraja zbyt optymistycznie. Wielu młodych ludzi funkcjonuje na granicy lęku i depresji nie wiedząc jak poradzić sobie z rzeczywistością. To między innymi dla nich jest ta płyta.

Wskazywałeś wokaliście Piotrkowi Łubie jakiś kierunek przy pisaniu tekstów, czy po prostu akceptowałeś to, co przynosił?

- Piotr ma wolną rękę w pisaniu tekstów. Już wcześniej mówiłem ,że lubię jego teksty. Oczywiście omawiamy każdy tekst wspólnie, na próbach zespołu, ale są to bardziej uwagi rytmiczne niż merytoryczne. Pomysły na teksty są w 100% Piotra.

Na ile w Fuzz jest doświadczeń z twoich poprzednich zespołów? Mam wrażenie, że muzycznie wciąż kręci cię przełom lat 90. i kolejnej dekady?

- Obserwuję rynek od wielu lat, wszystko zatacza koło i powraca, choć często w nowej odsłonie i przy użyciu nowych technologii. Jack White czy Royal Blood to muzycznie i brzmieniowo nic nowego, a jednak brzmi to świeżo i atrakcyjnie. Uwielbiam australijską scenę rockową, w szczególności Karnivool i Dead Letter Circus. Myślę, że tu można szukać inspiracji dla Fuzza, choć z domieszką Alice In Chains i Nirvany. Prawda jest taka, że większość muzyki czy zespołów z lat 90. nie przetrwała. Pamiętam z tamtych czasów, że muzycy więcej czasu spędzali w salonie fryzjerskim niż w sali prób (śmiech). Łysy nawet najzdolniejszy wokalista nie miał najmniejszych szans. Wracając do Fuzza to czuję, że to naturalny kierunek i rozwój dla mnie, biorąc pod uwagę zespoły, w których kiedyś grałem.

Zastanawia mnie fakt, że na rodzimej scenie rockowej stosunkowo mało jest zespołów, w których liderem i twarzą jest gitarzysta. Wolicie nie pchać się na front?

- Tego nie wiem, nie mogę mówić za innych. Ale naturalne jest dla mnie to, że jeśli gitarzysta jednocześnie śpiewa, to automatycznie staje się frontmanem (jak Litza, Tytus czy Zakk Wylde). Jeśli nie śpiewa, ale komponuje, aranżuje i ma decydujące zdanie to leader. Fani i tak wiedzą kto naprawdę rządzi (śmiech). Mówiąc poważnie, nie mam ciśnienia pchać się na czoło sceny i tak mam sporo roboty grając w pojedynkę na gitarze. Robię swoje i tego się trzymam.

Na ile do nagrania płyty zmobilizował cię kolega z czasów grupy Ira - Kuba Płucisz, którego wsparłeś w jego projekcie z udziałem gości?

- Wcale nie musiał mnie namawiać czy mobilizować. Kuba założył zespół Ira, w którym graliśmy razem do 1997 roku, czyli nie tylko według mnie w najlepszym okresie jego działalności. Przeżyliśmy razem wspaniałe chwile i tak zwyczajnie, po ludzku byłem mu to winien. Kuby muzycznie nie było prawie 20 lat, w tej sytuacji każda pomoc jest mu potrzebna. Z radością znowu zagrałem nasze stare utwory tyle, że w nowych aranżacjach i z wykorzystaniem nowoczesnej technologii. Tak jak w 1991 roku realizacją zajął się Leszek Kamiński i znowu w studio S4 w Warszawie. To taki sentymentalny powrót do przeszłości. Jestem do dyspozycji także na koncertach z Kubą. Jeśli tylko organizacyjnie i terminowo da się to zsynchronizować. To naprawdę duży projekt!

W utworze "Pierwszy krok" na gitarze gościnnie zagrał Mikuś Łukaszewski. Kuba mówił mi, że muzykowanie z potomstwem to niesamowita sprawa. To jak wyglądało to przekazanie muzycznej pałeczki dalej?

- Całkowicie naturalnie, od urodzenia moje dzieci przebywały w środowisku muzyków czy studiów nagrań. Starszy syn Łukasz skończył Politechnikę Gdańską, średni Mikołaj na moich kolanach "asystował" przy miksowaniu ponad 60 płyt. Łukasz już pracuje w Custom34 Studio, a Mikołajek choć ma dopiero 10 lat sam nagrywa i miksuje płyty. "Pierwszy krok" to rzeczywiście rodzinny utwór. Sławek i Mikuś grają gościnnie na gitarach, a Łukasz zajął się częściowo realizacją. To wspaniale patrzeć jak dzieciaki podążają własną drogą korzystając z doświadczeń rodziców.

Jak widzisz swoją rolę realizatora i producenta - człowiek do wynajęcia, który swoje ambicje chowa do kieszeni przy realizacji czyjejś wizji czy doradca lub nawet współtwórca brzmienia?

- Są pewne etapy w tej pracy. Na początku tylko nagrywasz, a przede wszystkim się uczysz. Ambicje mogą ci tylko zaszkodzić. Potem, w miarę nabierania doświadczenia masz prawo, a czasem obowiązek zabierać głos w dyskusji o brzmieniu czy rozwiązaniach muzycznych innych artystów, z którymi pracujesz. Dla mnie dobry producent to taki, który nie forsuje swojego ego czy swoich pomysłów na starcie. Pozwala zespołowi pokazać najlepsze pomysły jakie ma i często te najciekawsze jeszcze dopracować.

- Dobry producent wyłowi z debiutanta jego indywidualne walory, tworząc tym samym jego niepowtarzalny muzyczny wizerunek. Dopiero gdy sam artysta, bądź zespół nie ma pomysłu lub są to ewidentnie złe rozwiązania, wtedy wkracza producent z bagażem wiedzy i doświadczenia. Pomału tworzy się w Polsce rynek realizatorów i producentów. Świadomość w tej materii jest coraz większa. Jestem kojarzony z pewnymi gatunkami muzycznymi, a pewnych nie nagrywam. To kwestia uczciwości. Nie zrobię dobrze czegoś, czego nie rozumiem, albo nie lubię. Na moment nagrania staję się kolejnym członkiem zespołu, dając z siebie to, co najlepsze.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama