Olga Bończyk: Pierwszy raz doświadczam w swoim życiu takiego uczucia [WYWIAD]

Ze szklanego ekranu szerszej publiczności znana głównie z "Na dobre i na złe", a już zaraz z programu "Dancing with the Stars. Taniec z Gwiazdami". Jej występy bardzo często łączą umiejętności sceniczne z wokalnymi. Przez wiele lat współpracowała z zespołem gospelowo-jazzowym Spirituals Singers Band, z którym zdobyła wiele prestiżowych nagród w Polsce i za granicą. Ostatnią dumą artystki jest płyta wielogłosowa "Wracam", ale jak przyznała się nam artystka - już niebawem wyjdzie jej kolejna płyta.

Olga Bończyk przygotowuje kolejny album
Olga Bończyk przygotowuje kolejny albumAKPA

Damian Westfal, Interia: Jest godzina 12, widzimy się przed emisją pierwszego odcinka "Tańca z Gwiazdami". Spotykamy się u pani w mieszkaniu i będę trochę takim głosem sumienia: Pani nie na treningu?

Olga Bończyk: - Właśnie po naszej rozmowie wybieram się od razu na salę treningową (śmiech). A przed naszym spotkaniem wróciłam z centrum rehabilitacji sportowej, bo niestety doznałam dwóch kontuzji i to dość poważnych, ale okazało się, że spotkałam tam od razu kilku uczestników i tancerzy z tej edycji, więc nie jestem osamotniona w tym bólu. Treningi naprawdę bardzo dużo nas wszystkich kosztują.

Zgaduję, że propozycje wzięcia udziału w programie padały już wcześniej. Skąd decyzja, że akurat teraz się pani zaangażuje?

- Rzeczywiście propozycji było już kilka, ale wcześniej moje odrzucenie wynikało po prostu z braku czasu. Kiedy produkcja do mnie kiedyś dzwoniła, załóżmy przed wakacjami, próbując mnie namówić, to ja najczęściej już na jesieni miałam tak wypełniony kalendarz, że wiedziałam, że po prostu zwyczajnie sobie nie poradzę terminowo, a też nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby zrezygnować z jakiś projektów. Teraz wprawdzie też mam ciężko, bo za chwilę rozpoczynam próby do nowego spektaklu i będę musiała równocześnie przygotowywać się zarówno do "Tańca z Gwiazdami", jak i do premiery, ale mam nadzieję, że przy dobrej woli wszystkich uda mi się to połączyć. Ale na pewno łatwo nie będzie.

Czy przyświeca pani jakiś cel w tym programie?

- Aby poznać siebie jeszcze bardziej. I to się dzieje, bo rzeczywiście to jest niezwykle trudna praca. Ciało przyjmuje na siebie tak ogromny ciężar: eksploatacji, wysiłku, przekraczania swoich granic, że nagle naprawdę zaczynamy się ze sobą boksować wewnętrznie. Każdy trening jest okupiony łzami i złością, tupaniem nogami, trzaskaniem drzwiami. Ja na przykład zobaczyłam siebie w takich sytuacjach, których doświadczałam jako mała dziewczynka, czyli w takiej bezradności, bezbronności. To są rzeczy, które pamiętam z dzieciństwa, a które w dorosłym życiu mi się już nie przytrafiały, także to rozpoznawanie siebie od nowa jest moim celem, ale nie sądziłam, że będzie to aż tak dotkliwe.

Okupiony pracą był też na pewno pani ostatni album "Wracam", o którym mówi pani, że to najambitniejszy projekt w karierze. Co następnego robi się po dziele swojego życia?

- Kolejne dzieło (śmiech). Jestem już od wielu miesięcy w trakcie nagrywania kolejnego albumu. U mnie nic nie stoi w miejscu. W tej chwili jestem w "Tańcu z Gwiazdami", a już myślę o tym, co mogę zrobić nowego, bo program skończy się w listopadzie, niezależnie od tego, jak długo w nim potańczę, i trzeba wiedzieć, co robić dalej - dokładnie tak samo było po płycie "Wracam". Już wtedy miałam plan na kolejną płytę i zaczynałam to realizować. Nigdy nie działam od kropki do kropki, u mnie wszystkie projekty się zazębiają, w związku z tym jestem ciągle w ruchu i to jest fajne. Płyta "Wracam" jest moją wielką dumą i spełnieniem zawodowym, ale myślę, że niczego bardziej ambitnego w życiu chyba już nie wymyślę, bo rzeczywiście takiego projektu nikt wcześniej w Polsce nie zrobił. Może jeszcze coś do mnie przyjdzie, może coś jeszcze wymyślę, ale na razie takiego pomysłu nie mam.

Zdradzimy jakieś szczegóły odnośnie następnej płyty?

- Jeszcze tytułu płyta nie ma, ale niewykluczone, że będzie się nazywała "Powrócisz tu", dlatego że to płyta, która będzie się składała z piosenek, które skomponował Piotr Figiel. Starsze pokolenie na pewno zna tego pana, bo jest to kompozytor, który w latach 80. i 90. napisał największe przeboje, między innymi dla pani Ireny Santor, jak na przykład piosenkę "Powrócisz tu". Piotr Figiel był wujkiem Filipa Siejki, z którym robię właśnie tę płytę. Filip jest znakomitym aranżerem, producentem, multiinstrumentalistą. Z nim już zrobiłam parę pięknych piosenek, a teraz wpadliśmy na pomysł, żeby nagrać piosenki jego wujka, ale w nowych aranżacjach.

Kiedy możemy się spodziewać nowych utworów od pani?

- Przyznaję się bez bicia, że we wrześniu miałam wypuścić właśnie singel "Powrócisz tu", bo jest już gotowy, ale ponieważ rozpoczęłam przygodę z "Tańcem...", to po prostu nie jestem w stanie jednocześnie zrobić dwóch rzeczy, bo doba ma tylko 24 godziny. Na początku października obiecuję, że będzie premiera piosenki. Przyznam nieskromnie, że to naprawdę fenomenalna wersja tej piosenki i nie dlatego, że ja ją zaśpiewałam, tylko dlatego, że jest inaczej zaaranżowana. Ma w sobie jakąś taką jasność, zdjęliśmy z niej tę patetyczność, a zostało coś tak miękkiego... zobaczycie państwo sami, choć rzecz jasna nie śmiem ścigać się z panią Ireną Santor.

Czyli pani szafa dalej jest w użytku? Przypomnijmy, że ma pani "studio nagraniowe" w domu, w swojej szafie.

- Oczywiście, szafa się sprawdziła (śmiech). Wiem, że to dość zabawnie brzmi, ale okazuje się, że w rozmowie z innymi kolegami-wokalistami wszyscy się przyznają, że bardzo często też nagrywają w szafie. I nie do końca chodzi o to, by przyoszczędzić. Nagrywanie u siebie daje komfort - nagrywam dokładnie wtedy, kiedy mam sprawny głos, kiedy się czuję dobrze, kiedy jestem w dobrej kondycji, kiedy czuję, że mam dobrą energię. Natomiast studio nagraniowe wynajmuje się z wyprzedzeniem czasowym i może się okazać, że tego dnia nie mamy zbyt dobrej kondycji, ale studio jest wynajęte, jest człowiek, który czeka i trzeba działać nieraz na przymus.

Na płycie "Wracam" śpiewa pani pięć głosów jednocześnie. Jak się śpiewa samej ze sobą i jak wyglądają takie koncerty?

- Z tym śpiewaniem wielogłosowym na koncertach jest ciężko, bo ja się nie sklonuję (śmiech), więc nagrane są cztery głosy, a ja śpiewam ten główny. Natomiast nagrywać tę płytę było bardzo trudno, bo nie ma się do czego odnieść. Nagrywałam wszystko sama w domu, całą tę logistykę musiałam sobie poukładać sama po to, żeby na swoich błędach nauczyć się jakiejś strategii, która pomoże mi przy kolejnych piosenkach popełniać coraz mniej błędów. Śpiewanie samemu ze sobą niesie jedną zasadniczą trudność, że z góry trzeba założyć, że bardzo wiele ścieżek będzie trzeba wyrzucić do kosza i nagrać wszystko od nowa. I rzeczywiście ścieżek dźwiękowych, które wylądowały w koszu, było po prostu tysiące i trzeba mieć podczas nagrywania takiej płyty po prostu zgodę na to. Zgodę, że ogrom pracy zostanie wyrzucony do kosza. Nieraz mówiłam, że nie dam rady, że to jest za trudne, a później z pokorą wracałam do mojej szafy i próbowałam znowu. To wymagało dużych pokładów pokory, cierpliwości i samoświadomości.

Interesuję mnie też okładka płyty. Ten obraz namalowała pani sama?

- To mój autoportret, ale nie mojego autorstwa. Wiąże się z nim piękna historia, bo namalowała go Anna Bocek, a "Bocek" to moje panieńskie nazwisko. Kiedy lata temu śpiewałam w Spirituals Singers Band, właśnie takim nazwiskiem się posługiwałam. Anna nie jest moją rodziną, ale podobają mi się jej obrazy i kiedyś do niej napisałam, czy zechciałaby namalować okładkę mojej płyty. Zgodziła się. Tytuł płyty już wymyśliłam, czyli "Wracam", i pomyślałam sobie, że to wszystko jest nieprzypadkowe. Ta płyta jest dla mnie naprawdę mistyczna, bo na niej wszystkie elementy ze sobą w sposób absolutnie mistyczny się połączyły.

Gdzie jest pani dzisiaj bardziej spełniona? W aktorstwie czy w muzyce?

- Myślę, że i w jednym, i w drugim. Chociaż może tych aktorskich wyzwań mam na koncie mniej, bo na przykład film niespecjalnie obdarował mnie jakimiś specjalnymi zadaniami, oprócz oczywiście roli w "Na dobre i na złe", która przyniosła mi ogromną popularność w kraju. Był taki długi czas, kiedy rzeczywiście bardzo marzyłam o wielkiej roli filmowej, która by mnie poniosła dalej i dałaby możliwość wyszaleć się na scenie. Bardzo bym chciała popracować nad rolą fabularną, gdzie znamy początek i koniec fabuły, a więc możemy tę historię dobrze przeprowadzić przez cały film. W serialu jednak rola pisana jest długofalowo, więc nawet my aktorzy nie znamy dalszych jej losów. Muszę przyznać ze smutkiem, że tak jak czekałam i liczyłam na to, że to się w moim życiu wydarzy, to teraz jestem na takim etapie, że już niespecjalnie mi zależy. Może to jest smutne, co mówię w tej chwili, ale chyba pogodziłam się z tym, że ten wątek w mojej karierze się po prostu nie odpalił i trudno...

Myślałbym o tym nie w kategoriach smutku, a raczej przewartościowania trochę swojego życia.

- I dlatego właśnie nie mam z tym problemu. Pierwszy raz doświadczam w swoim życiu takiego uczucia, że już mi nie zależy, bo zawsze żyłam w swojej pracy takimi emocjami, że na wszystkim bardzo mi zależy, że bardzo bym chciała spróbować tego, tego, tego, najwyżej się zwarzę, ale chciałabym doświadczyć, chciałabym się sprawdzić, chciałabym dotknąć, chciałaby popracować z tym reżyserem, z tamtym... Nie mam już takiego apetytu, ale z drugiej strony dostaję tyle różnych innych propozycji, że mam się gdzie wyszaleć.

Chociażby teraz na parkiecie "Tańca z Gwiazdami".

- No właśnie (śmiech). To jest wyzwanie ponad siły, bo to jest naprawdę nadludzkie, ale mam nadzieję, że tych, którzy mi dopingują, ucieszę swoimi kreacjami tanecznymi, a ja chciałabym na tym parkiecie tańczyć i czuć się po prostu szczęśliwa.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas