Igo szykuje się do wydania drugiego albumu. "Cała płyta jest opowieścią o mnie" [WYWIAD]
Oprac.: Weronika Figiel
Choć jego kariera wystartowała 15 lat temu, Igo dopiero teraz tak naprawdę skupia się na sobie. Dwa lata po debiucie solowego albumu wreszcie szykuje nowy krążek. Przy jego tworzeniu kierował się zmysłem, o którego istnieniu nie wszyscy wiedzą. Niektóre z piosenek napisały się niemalże same, przy innych czekał na "magiczny moment". W rozmowie z Interią zdradził, skąd czerpie inspiracje, czy liczy się dla niego zdanie innych, jak przygotowuje się do trasy koncertowej i którego z najnowszych singli mógłby słuchać w kółko, do końca życia.
Weronika Figiel, Interia: Spotykamy się w momencie, w którym szykujesz się do wydania kolejnego solowego albumu. Masz już gotowy cały materiał na płytę czy to jest na razie szkic?
Igo: - Myślę, że materiał jest gotowy. W tym momencie wyrzucam numery, które mi nie pasują. Zamysł na płytę jest taki: będzie się ona nazywała "12 zmysłów", więc chcę mieć 12 utworów na niej. Już muszę wyrzucić cztery albo pięć. Ciężko się to robi, bo lubię wszystkie te numery, natomiast tak postanowiliśmy. Jeszcze czekam na jakiś uśmiech losu, który do mnie przyjdzie, spłynie z góry, i może jeszcze jeden ciekawy numer mi się uda zrobić.
Od wydania twojego poprzedniego albumu minęło dwa lata, więc trochę kazałeś na siebie poczekać. Co robiłeś w tym czasie – to była chwila na perfekcyjne przygotowanie tego materiału, który nadejdzie czy może na odpoczynek, poświęcenie się rodzinie?
- Dużo się działo. To są dwa lata, w których głównie grałem koncerty. Były różne projekty - typu Męskie Granie - kampanie reklamowe również robiłem i przede wszystkim chciałem znaleźć czas dla mojej rodziny, na bycie ojcem. Moja córka 5 grudnia kończy trzy lata, więc bardzo szybko się to dzieje i głupio przegapić te najważniejsze momenty. Myślę, że to też jest ważne, żeby znaleźć ten czas. Ale jeździłem, zagrałem bardzo dużo koncertów, bardzo dużo projektów zrobiłem i znalazłem ten czas.
Jesteś perfekcjonistą muzycznym? To, co tworzysz musi być przygotowane od deski do deski czy raczej, jak już masz jakąś piosenkę i jest ona w porządku, to mówisz "wydam ją"?
- Bardzo różnie. Czasem nad piosenką potrafię siedzieć dwa lata, a czasem ona powstaje w 10 minut i już mnie wtedy satysfakcjonuje. Zdecydowanie częściej w moim zawodzie jest tak, że trzeba się napracować nad numerami, w zasadzie kilka godzin dziennie. Mam swoje studio i staram się tam chodzić jak do normalnej pracy. Zawożę Helenę rano do przedszkola na 9:00, 9:30 jestem w studiu, 9:35 robię kawę, 9:40 siadam do komputera i tak pracuję po pięć, sześć godzin. Staram się tak codziennie, żeby ułożyć rytm. Stephen King kiedyś powiedział, że właśnie powtarzalność jest najważniejsza, by pracować i dawać sobie codziennie szansę, dlatego że być może akurat dzisiaj przyjdzie ten magiczny moment, na który wszyscy cały czas czekamy. One przychodzą rzadko.
Wspomniałeś o Stephenie Kingu. Podobno do stworzenia nowej płyty też zainspirowała cię pewna książka. Często czerpiesz inspiracje z literatury czy raczej z życia codziennego?
- Raczej z życia. Głównie czerpię z emocji, które mi towarzyszą. Jestem bardzo odkrytym człowiekiem, jeśli chodzi o moją emocjonalność, pomimo tego, że dla obcych mi osób jestem dosyć introwertyczny. Moja osłona, którą mam na co dzień założoną, jest wyłącznie osłoną i jeżeli ktoś wie, w jaki sposób do mnie podejść, to wie też, że jestem bardzo wrażliwym człowiekiem.
Jeżeli chodzi o literaturę, myślę, że najwięcej w życiu czerpałem z "Władcy Pierścieni" (śmiech). Szukam mojego pierścienia całe życie i liczę akurat, że ja go użyję dobrze, nie tak jak inni.
Pierwszy singiel, który promuje tę nadchodzącą płytę to "12 zmysłów". Wybór tej piosenki był oczywisty?
- Wybór był bardzo nieoczywisty i postawiłem na numer, który jest zupełnie inny niż cała płyta. Parę osób mi mówiło, że może to jest kiepski pomysł, że może to jest zbyt mocny utwór na początek. Ja od samego początku mojej kariery - czyli już jakieś 15 lat - stawiam na to, co akurat czuję w tym momencie. Tu czułem, że to jest dobry pomysł, żeby wypuścić pierwszy numer taki, a nie inny. Taki, który ma bardzo charakterystyczny, mocny, zadziorny refren, który opowiada o zmysłach i o tym, jak to jest wszystko postrzegane przeze mnie, mój punkt widzenia. To jest nieoczywisty wybór, natomiast dla mnie - na tamten moment - był całkowicie oczywisty.
Czyli starasz się słuchać swojego serca i stawiasz na własne wybory przy najważniejszych muzycznych decyzjach?
- Tak. To działa w ten sposób, że im bardziej się jest znanym, rozpoznawalnym i “chcianym” przez ludzi, tym więcej jest doradców wokół ciebie i trzeba pamiętać, że do tych doradców doszło się własnymi decyzjami, a nie tym, co oni mówili, bo ich wtedy nie było. W momencie, kiedy się zatraca tę swoją autonomię i poczucie własnej wartości czy tego, co ja chcę przekazać, to po prostu kariera się szybko kończy. To jest udokumentowane przez wiele gwiazd i świetnych artystów, którzy w pewnym momencie zaczęli stawiać na to, co mówi ktoś inny, bo "on się zna na liczbach" czy czymś, co definiuje naszą sztukę. Myślę, że warto pamiętać o tym, co się samemu chce przekazać i zrobić.
Oprócz "12 zmysłów" zapowiadasz ten nowy album piosenką "Wiatr". Myślałeś o niej jako o odpowiedniku "Heleny" z pierwszego wydawnictwa? Jest to znowu spokojniejsza wersja ciebie.
- Nie, nie. To jest jeden z tych utworów, o których się w ogóle nie myślało i on nagle przyszedł. To jest numer napisany naprawdę w pół godziny. To wydarzyło się bardzo szybko. Pierwszego dnia już mieliśmy gotową muzykę i melodię, a następnego dnia nagrałem całkowicie wokal do niego. Miałem też tekst, który się pisał praktycznie sam. Nie zastanawiałem się nad tym, że to powinno być jak "Helena". Wielokrotnie miałem w życiu tak, że jak chciałem zrobić jakiś numer - załóżmy, że znalazłem sobie kawałek Davida Bowiego i stwierdziłem: "Zrobię numer jak David Bowie!" - to on nie wychodził. To się tak nie dzieje. Tylko wtedy, kiedy ma się otwartą głowę i chce się wyeksponować to, co się ma w środku, to wtedy dzieją się takie magiczne rzeczy, jak numer “Wiatr”. Jest on dla mnie absolutnie - powtórzę to – magicznym wydarzeniem, dlatego że on się napisał praktycznie sam. Ja byłem tylko narzędziem do zarejestrowania.
Ten utwór opowiada o zmianach. Lubisz zmiany w muzyce czy raczej stawiasz na to co znasz i co jest bezpieczne?
- Myślę, że "12 zmysłów" pokazuje, że nie stawiam na to, co jest bezpieczne (śmiech). Zdecydowanie. Nie lubię robić tego, co ktoś mi mówi. To jest być może moja wada albo zaleta – nie wiem. Zawsze stawiam na to, co sam czuję. Numer "Wiatr" jest akurat tym chwilowym odbiciem mnie, które było wtedy. To jest pomysł na tekst, na muzykę i na aranż, który akurat wtedy we mnie siedział.
Często współpracujesz z różnymi muzykami (projekty Męskiego Grania, duet Bass Astral x Igo, współpraca z Clock Machine). Wolisz robić muzykę sam czy z kimś?
- Myślę, że nie da się tak do końca powiedzieć, co wolę, bo to jest zupełnie coś innego. Są plusy i minusy. Jak to kiedyś jakiś polityk powiedział: "Są plusy dodatnie i ujemne". To jest jedno z moich ulubionych stwierdzeń (śmiech). Niewątpliwym plusem tego, że robi się muzykę samemu, jest to, że decyduję o wszystkim sam i nikt mi nie może powiedzieć, że to jest złe czy nie ma takiej możliwości, żebyśmy to zrobili. Wtedy decyduję ja. Natomiast jeżeli mi coś nie wyjdzie, to wszystko spada na mnie później, bo jestem jedynym, który za to odpowiada. Jeżeli chodzi o duet Bass Astral x Igo, to tam byliśmy podzieleni 50:50, więc były często spory. Była nawet walka między nami o to, co się powinno dziać. Natomiast ta walka była na podstawie filozoficznej, a nie muzycznej, bo muzycznie zawsze z Kubą się bardzo zgadzaliśmy. Jeśli chodzi o projekt Clock Machine, to tam już w ogóle było ciężko, bo byliśmy we czwórkę, więc wszystko było po 25 procent, ale to była grupa przyjaciół i dlatego to się broniło.
A jak to jest z koncertami – lubisz być sam na scenie czy dzielić ją z kimś, jak w przypadku Męskiego Grania?
- Lubię się dzielić. Lubię dzielić scenę i lubię, jak są koledzy wokół. Czy to Męskie Granie z Darią i Królem, czy też z Vitem i Mrozem, czy z Krzyśkiem, Kaśką i Tomkiem – wszystkie te konfiguracje były bardzo fajne i lubię to.
Jak będzie wyglądała ta płyta pod względem językowym? Tworzysz trochę po angielsku, trochę po polsku – jak będzie w tym przypadku?
- Płyta będzie cała po polsku.
A jak jest ci lepiej wyrazić emocje? Po polsku jest łatwiej napisać piosenkę?
- To jest wszystko kwestia pracy. Ja teraz od dwóch lat siedzę i wałkuję ten język polski cały czas, żeby tutaj się odnaleźć i im dłużej się to robi, tym jest łatwiej. Nie ma się co oszukiwać - język angielski jest dużo prostszy, jeżeli chodzi o dźwięczność. Wszystkie spółgłoski i sylaby są dużo bardziej dźwięczne. Łatwiej jest napisać tekst, który będzie brzmiał. Można sobie przetłumaczyć kilka tekstów, które są na Billboardzie pierwszą piątką - to nie są zbyt mądre piosenki, natomiast one brzmią pięknie i to jest fajniejsze w języku angielskim. W polskim jest dużo trudniej przekazać coś ciekawego, co nie będzie tylko takim odwzorowaniem: "Ja kocham ciebie, a ty mnie nie". Jest to dużo trudniejsze, natomiast walczę z tym i staram się, żeby mi to szło coraz lepiej. To tylko i wyłącznie praca.
Zwykle piszesz najpierw tekst czy melodię do piosenki?
- Zawsze piszę najpierw melodię, jestem melodystą (śmiech). Tak kiedyś Błażej Król powiedział, że my jesteśmy melodystami – bardzo mi się to podoba i używam tego stwierdzenia. Najpierw piszę sobie melodię, natomiast wcześniej miałem taki nawyk, że jak myślałem o melodiach, to myślałem w języku angielskim. To jest duży błąd, jeżeli chce się pisać po polsku, dlatego że później się nie da tego przełożyć albo jest bardzo trudno. Język angielski, tak jak powiedziałem wcześniej, jest dużo łatwiejszy i trudno jest to zgrabnie oraz sensownie przełożyć na polski. Teraz jak już w głowie gra mi jakaś melodia, to staram się, żeby to była melodia w języku polskim.
Jaki instrument najczęściej wykorzystujesz do tego pierwszego momentu, w którym siadasz i piszesz piosenkę?
- Gitarę i pianino. To są takie dwa, które najczęściej wykorzystuję.
W związku z nadchodzącą na wiosnę płytą wyruszasz też w trasę koncertową. “12 zmysłów” i 12 miast – czy ta liczba była zamierzona?
- Nie, absolutnie. Pierwsze słyszę (śmiech). Oczywiście, że tak. Wszystko się tutaj kręci wokół tej dwunastki. Przy okazji zapraszam serdecznie! Dzisiaj dostałem informację, że bilety się sprzedają bardzo szybko i proszę nie czekać na ostatnią chwilę. Za dwa, trzy tygodnie może ich już nie być zupełnie. Do trasy jest jeszcze kilka miesięcy, ale zachęcam do spotkania się ze mną na tych koncertach. Będzie zupełnie nowa płyta zagrana – taki jest plan, że chciałbym mieć tę płytę już tam ze sobą i w to idziemy. Będzie też zupełnie nowa aranżacja wizualna koncertów. Nowe stroje, nowy merch, nowy ja.
Przykładasz dużą wagę do tych wizualnych i estetycznych aspektów swojej twórczości czy raczej uważasz, że jak muzyka jest dobra, to się sama obroni?
- Tak trochę jest, że jak jest dobra muzyka, to się sama obroni. Natomiast na poziomie, na którym w tym momencie się znajduję - zarówno ja, jak i moi koledzy-artyści z tej samej półki - sobie zdajemy sprawę z tego, że każdy element, który wdrażamy, musi być dopięty na ostatni guzik. Czy to jest element wizualny, czy nawet strój, czy światło - to się wszystko musi zgadzać, żeby utrzymać się na najwyższym poziomie muzyczno-wizualnym. Staram się, żeby wszystko było bardzo dopracowane. Zaczynam od tego, że mamy próby w klubach. Wynajmujemy na przykład w Krakowie klub Studio, w którym siadam sobie na widowni, mam takie swoje krzesło, i od początku do końca cały koncert puszczamy. Wiadomo, nie ma mnie wtedy na scenie, ale puszczamy tak, żebym wiedział, gdzie jest jakie światło i jakie wizualizacje, ile dymu puszczamy, jak wyglądają chłopaki i jak to się wszystko ze sobą trzyma. Także od początku do końca mam to wszystko zaplanowane.
Nadchodząca trasa to będą koncerty dla koneserów, do posiedzenia i posłuchania czy raczej do poskakania?
- Nigdy nie grałem koncertów dla koneserów (śmiech). Przyjdzie jeszcze ten czas kiedyś, jak będę miał 60 lat, to taką zrobię. Moje koncerty są zawsze pełne energii i jest dużo skakania, tańczenia. To jest właśnie to, co lubię dawać ludziom - tę pozytywną energię, którą później oni mogą spożytkować w swoim życiu i przychodzą do domu naładowani. To lubię robić.
Jak to jest osobami przychodzącymi na twoje koncerty – poznajesz już niektóre osoby, które jeżdżą za tobą przez całą trasę, czy zazwyczaj przypadkowi ludzie przychodzą?
- Zawsze jest grupa ludzi, która jest praktycznie na każdym koncercie, za co ich bardzo szanuję i podziwiam. To są takie dziewczyny, które mają fanklub o nazwie “Walaszkary” (śmiech). Także mam taki fanklub swój, który jeździ za mną. Pozdrawiam serdecznie i jestem bardzo wdzięczny za to. Oprócz tego zawsze jest dużo przypadkowych ludzi, których też pozdrawiam i cieszę się, jak są nowi.
Masz jakieś ulubione miasto do koncertowania?
- Bardzo dobrze mi się gra zawsze w Warszawie. Tam publiczność jest mocna i zawsze są wyprzedane koncerty. W Krakowie też lubię, mam później blisko do domu, więc jest fajnie. Każde z tych miast ma coś w sobie ciekawego - czy to też Wrocław, czy Poznań - to są miasta, w których zagrałem chyba najwięcej koncertów w swoim życiu. Myślę, że każde jest wyjątkowe.
Jakbyś miał porównać koncerty festiwalowe i twoje, solowe - dałbyś radę wybrać, które z nich są lepsze?
- Wolę moje koncerty, dlatego że mogę sobie wszystko zrobić tak, jak sam planuję. A festiwale... Pomimo tego, że są super, bo tam jest ogromna publiczność zawsze i można zaprezentować też nowe rzeczy, to jednak moje koncerty są po prostu moje i tam robię to, co mi przyjdzie do głowy, całkowicie od serca. Nie mówię też, że festiwale nie są od serca, bo wiadomo, że są, ale przy moich jest stricte moja publiczność, więc tam się czuję najlepiej.
Wracając jeszcze do twojego nadchodzącego albumu "12 zmysłów". Jest jakiś jeden zmysł, którym ty najbardziej kierowałeś się podczas pisania?
- Jest taki jeden, który nazywa się zmysłem poznania. Jest on dodatkowym do tych pięciu, czy jak niektórzy wierzą sześciu, które posiadamy. Zmysł poznania polega na umiejętności stworzenia relacji z drugim człowiekiem. Moja płyta i to, co ja opowiadam czy staram się przekazywać w mojej muzyce, to jest zawsze sposób przekazania socjalnej energii, którą posiadam. Czasem mam ją lepszą, czasem gorszą - myślę, że jak każdy z nas. Zmysł poznania opowiada o tym, w jaki sposób postrzegamy nas w grupie ludzi i o tym, jaką zdolność mamy do nawiązywania relacji socjalnych. Myślę, że to jest taki przewodni zmysł, który bardzo mi towarzyszył tutaj, dlatego że cała ta płyta jest opowieścią o mnie i o tym, co ja czuję. Zawiera się ona w tym, co czuję do innych ludzi.
Byłbyś w stanie napisać piosenkę, która nie byłaby z twojej perspektywy opowiedziana?
- To jest ciekawe pytanie. Wydawało mi się zawsze, że jest kilka takich piosenek, które napisałem jako narrator, nie do końca ktoś, kto jest bezpośrednio związany z daną sytuacją. Po latach, kiedy sobie wracam do tych piosenek, to się okazuje, że to jest totalnie moje odzwierciedlenie w tamtym momencie czy na tamtym etapie. Teoretycznie jestem w stanie, aczkolwiek nawet jak mi się wydaje, że to nie jest o mnie, to jest o mnie.
Jak piszę piosenki i zaczynam od jakichś dziwnych frazesów - ciężko podać przykład, ale takich, które teoretycznie nie znaczą nic – to jeżeliby się nad tym głębiej zastanowić, każdy z nich ma jakieś odwzorowanie do tego, jak ja się czuję. Jeżeli uda mi się dojść do tego, o co chodzi w tych teoretycznie nic nie znaczących zdaniach, to jestem w stanie ułożyć to w sensowną piosenkę. Bardzo często improwizując po angielsku, jak piszę utwory, to sens piosenki znajduje się już w tym, co ja wymyślam na bieżąco. Polecam też młodym artystom, żeby szukali sensu w swoich wymyślonych, prozaicznie nic nie znaczących rzeczach, dlatego że on zawsze gdzieś tam jest.
"Wiatr" czy "12 zmysłów" - jakbyś miał wybrać i słuchać jednej z nich do końca życia, to która by to była?
- Jednej z nich do końca życia? To jest ciężkie pytanie. Myślę, że wybrałbym ten "Wiatr", dlatego że to jest utwór, który jest czystą weną i jest czymś, na co bardzo często czekam pisząc piosenki. Jest takim "uśmiechem Boga", który mi powiedział: "Masz, Igor, to jest właśnie ta piosenka". Quincy Jones, który niedawno umarł, w związku z czym jest mi bardzo smutno, powiedział, że melodia jest czymś, co daje nam Bóg, bo ona jest najprostsza. Żeby ją później w jakiś sposób podbić czy zaznaczyć, dodajemy tekst. Natomiast ta melodia, która wychodzi z nas, jest czymś nienamacalnym. Jakbym wziął gitarę i zaczął pisać piosenkę na niej, to przerzucam na nią melodię, którą mam w głowie. Gitara sama nie napisze melodii. "Wiatr" to jest piosenka, w której ta melodia do mnie przyszła i bardzo szybko ją przełożyłem na instrumenty, więc myślę, że to jest to.
Na sam koniec: jakbyś miał zachęcić ludzi do przesłuchania twojej najnowszej płyty, to jak opisałbyś ją trzema słowami?
- A czemu akurat trzema? (śmiech)
Może być jednym, jeśli ci łatwiej.
- Mój nowy singiel nazywa się "Zostań". Może być "zostań".