"O zarazie, diable i apokalipsie"
Nie wierzą w szatana. To szczera prawda, podobnie jak to, że nie wierzą w chrześcijańskiego boga, jego syna, Mahometa czy UFO. - Ta muzyka to jedno wielkie fuck off - mówi w rozmowie z Bartoszem Donarskim Sigurd, gitarzysta Belphegor. Jak przyznają, na samą myśl o kobiecych wokalach w metalu, wykorzystaniu fletu i wesołych melodii chce im się rzygać. Są radykalni, źli i wulgarni. Kto nie potrafi tego zaakceptować, niech lepiej nie sięga po wydaną pod koniec października 2006 roku płytę "Pestapokalypse VI", szóste dokonanie Austriaków, na którym o kolejny krok zbliżyli się do ideału w dziedzinie technicznego death / black metalu.
Listopadowa trasa w Europie, na którą mieliście zabrać Setherial i Wykked Wytch została odwołana. Co się stało?
Koleś [Robin Eaglestone - Grimfist, December Moon, eks-Criminal i Cradle Of Filth - przyp. red.], który grał z nami przez ostatnie sześć miesięcy właśnie zrezygnował. No i musimy szukać na jego miejsce stałego następny na pozycji basisty. To główna przyczyna. Trasa nie została jednak odwołana, a bardziej przesunięta w czasie.
A co z poszukiwaniami nowego perkusisty?
Aktualnie nie ma już takiej potrzeby. Nefastus postanowił, że jeszcze trochę z nami zostanie.
To musi być jednak nieco frustrujące. Otwieracie właśnie nowy rozdział w historii Belphegor, podpisaliście kontrakt z Nuclear Blast, a tu nagle posypał się skład.
Niby tak, ale praktycznie każdy album nagrywaliśmy z innym składem. Znalezienie utalentowanych muzyków nie jest łatwe. Ludziom nie chce się ciężko pracować, nie mówiąc już o profesjonalnych zachowaniach. Dlatego często szukamy muzyków poza granicami Austrii. Zgadzam się, to jest problem, ale co możemy na to poradzić. Z drugiej strony, patrząc z tej perspektywy, wszystkie te zmiany w składzie tylko nas wzmacniają, czyniąc z nas lepszy zespół.
W sumie tak, bo co by się nie działo, rdzeń Belphegor, czyli ty i Helmuth pozostaje bez zmian.
Racja. To my kręcimy tą karuzelą (śmiech).
Ponoć tym razem na próbach przed nagraniami wylewaliście z siebie siódme poty.
Pracowaliśmy ciężko, jak zawsze. Tym razem chcieliśmy zrobić naprawdę bardziej zróżnicowany materiał. Żaden stres nie wchodził jednak w grę. Chodziło nam głównie o to, aby ta płyta nie była oparta wyłącznie na blastach czy bardzo nisko strojonych gitarach. Dodanie pewnych nowych elementów pozwoliło nam na stworzenie czegoś innego w tym, skądinąd, ograniczonym stylu, jakim jest death metal. Myślę, że nam się to udało.
Mieliśmy problemy z poprzednią wytwórnią i wiedzieliśmy, że i tak będziemy szukać nowej firmy. Dlatego ten fakt nie miał zbyt dużego wpływu na końcowy efekt naszych prac. Pisanie lepszych utworów to konieczność, podstawa. Gdybyśmy nie byli wstanie przebić wcześniejszej płyty, nie widziałbym sensu w dalszym istnieniu tego zespołu.
Na "Pestapokalypse VI" znalazło się też miejsce na odrobinę melodii.
Tak, zdecydowaliśmy się dać jej trochę przestrzeni. Ale ten album to Belphegor z krwi i kości. Jest na nim wszystko to, z czego byliśmy i jesteśmy znani. "Goatreich - Fleshcult" był dobrym albumem, jak na tamten czas, ale brzmienie było zbyt jałowe.
Nową płytą chcieliśmy to wszystko poprawić, nie tylko pod względem kompozycyjnym, ale również produkcyjnym. Dlatego udaliśmy się do niemieckiego studia "Stage One" i Andy'ego Classena. To bez wątpienia najbardziej dojrzały, dynamiczny i różnorodny materiał, jaki do tej pory napisaliśmy. Jest też w nim chyba trochę więcej z black metalu.
Myślę, że ważne jest również to, że nawet jeśli ktoś nie lubi tego, co gracie, to i tak będzie pod wrażeniem waszych umiejętności technicznych. Temu nie można zaprzeczyć.
Uważam podobnie. Każdy muzyk powinien to docenić. Z kolei gówno mnie obchodzi, co o tym myślą inni ludzie, który w życiu nie trzymali w rękach żadnego instrumentu. Gdy rok temu graliśmy trasę z Nile, podszedł kiedyś do nas Karl Sanders i wyraził swoje uznanie dla naszej brutalności i niemal perfekcyjnej techniki (śmiech). Był to dla nas po prostu komplement.
A wasza technika wciąż idzie w górę, co w wąsko pojętym death / black metalu nie pozostaje bez znaczenia. W muzyce Belphegor zapewne nigdy nie pojawią się kobiece wokale, wesołe melodie czy flet prosty, i dlatego jedną z nielicznych opcji jest doskonalenie techniki gry. Bycie coraz lepszym.
Naszym celem, jako muzyków, zawsze był rozwój w pisaniu coraz lepszych kompozycji. To nasz sposób określania samych siebie. Nasza muzyka cholernie dobrze oddaje naszą osobowość. I masz sporo racji jeśli chodzi o żeńskie wokale czy flet, bo to nie ma nic wspólnego z brutalnym metalem.
Ja nawet nie jestem w stanie słuchać tych wszystkich zespołów, bo robi mi się od tego niedobrze (śmiech). Daj spokój! Namnożyło się tych grup z dziewczynkami na wokalu, że nie można już tego znieść. Wolę już posłuchać kościelnych chórów, bo tam te kobiety przynajmniej potrafią śpiewać. A te metalówki nie bardzo.
Jak wspomniałeś, tym razem odwiedziliście sadybę Classena. Odnoszę jednak wrażenie, że gdziekolwiek byście nie poszli, w jakimś sensie brzmienie Belphegor pozostaje niezmienne. To chyba wasz wkład w produkcję.
No tak, bo po pierwsze to jest nasz styl. Inaczej nie potrafimy (śmiech). Profesjonalny producent ma tylko za zadanie pomóc nam w wydobyciu tego brzmienia, uchwyceniu tych emocji. Przez te ostatnie lata wiele się nauczyliśmy. Wiesz, nawet jak na próbach gramy przeróbki, to i tak brzmi to jak Belphegor.
O czym jest "Pestapokalypse VI"?
Album opowiada m.in. o zarazie. Sam tytuł to taka gra słów. "VI" oznacza naszą szóstą płytę. Utwory mówią o zarazie, diable i apokalipsie. Chyba każdy jest z tym gównem dobrze zaznajomiony. Interesowało nasz szczególnie religijne tło tych tematów.
Kiedyś ludzie wierzyli, że zaraza jest karą od boga, zaczęli tracić wiarę w niego i ostatecznie zwrócili się w stronę szatana, rozpoczynając odprawianie czarnych mszy. Prawdę mówiąc, to są fakty. Podjęcie takiego tematu było dla nas bardzo interesujące.
Wasz przekaz był zawsze bardzo bluźnierczy. Czym właściwie jest dla ciebie bluźnierstwo? To narzędzie siania zgorszenia wśród chrześcijan, czy może bardziej sposób postrzegania świata?
Właściwie to jedno i drugie. To jedne wielkie "fuck off" rzucone w stronę kościoła i wszystkich religii ogólnie. To chłosta wymierzana chrześcijaństwu, pop********* księżom i wszelkim innym zorganizowanym formom religijnym.
A czym jest dla mnie bluźnierstwo? Nasze teksty nie są bluźniercze, bo ja w to całe gówno nie wierzę. Nie wierzę w żadnego boga. Jehowa czy szatan to dla mnie to samo gówno. Dla mnie szatan to tylko metafora buntownika.
Jak układa się wam współpraca z nowym wydawcą? Widać, że się starają. Dwa wideoklipy mówią same za siebie.
W tej chwili nie mogłoby być chyba lepiej. Dostaliśmy budżet na zrobienie dwu teledysków. Planowana jest duża trasa w USA na przyszły rok. Bycie w Nuclear Blast to dla nasz zaszczyt i nie mam zamiaru tego ukrywać. Nigdy byśmy się nie spodziewali, że z naszą postawą i przekazem, w ogóle będą chcieli podpisać z nami kontrakt. A my staramy się tylko sprostać oczekiwaniom.
Cóż, pozostaje mi tylko życzyć wam, żeby ten stan trwał nadal.
Liczymy na to. Myślę, że będzie dobrze. Szczególnie po festiwalach, na jakich graliśmy tego lata. Zauważam coraz więcej naprawdę młodych ludzi. To niewiarygodne. Cała ekstremalna scena znów rozwija skrzydła. Szalona sprawa. A poza tym Nuclear ma dystrybucję na całym świecie, a to duża korzyść, bo okazuje się, że wciąż są ludzie, którzy do tej pory nie mieli nawet pojęcia o naszym istnieniu (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.