"Nieokiełznana potrzeba grania"

Jest takie trio w Polsce, które gra niesamowitą muzykę i ma niesamowitego wokalistę. Hatifnats, bo o nich mowa, są zdecydowanie najbardziej obiecującym gitarowym zespołem w naszym kraju AD 2008. Jeśli nudzi Cię indierockowa-dancepunkowa foremka w wąskich spodniach i jeszcze węższych krawatach, tęsknisz za przestrzenią i wyobraźnią w muzyce, brakuje Ci ś.p. Jeffa Buckley'a, to musisz sięgnąć po piosenki Hatifnats. Z Michałem Pydo (wokal i gitara), Mariuszem Leśniewskim (perkusja) i Adamem Jedynakiem (bas) rozmawiał Artur Wróblewski.

Hatifnats fot. Eibel/Rydzewski
Hatifnats fot. Eibel/Rydzewski 

Dlaczego powstał zespół Hatifnats?

Mariusz: Takiego pytanie jeszcze nie mieliśmy (śmiech).

Michał: Z potrzeby grania. Nieokiełznanej potrzeby grania...

Mariusz: Ta potrzeba była w każdym z nas. Może nie był tłamszona, ale gdzieś tam się gnieździła, dochodziło do erupcji i... Michał wyskoczył z ogłoszeniem na portalu internetowym, ja śledziłem ten portal przez kilka miesięcy. Nic na nim nie było, aż tu patrzę i: "Wow!". Wreszcie znalazł się ktoś o podobnym guście i horyzontach muzycznych.

Michał: Ja z przerwami to szukałem około 2 lat.

Adam: A ja nawet jeszcze dłużej (śmiech).

A jakie zespoły wymieniliście w ogłoszeniu?

Adam: Ja nie pamiętam...

Mariusz: Chyba było The Cure, Cocteau Twins, Jeff Buckley, Muse...

Michał: Szczerze mówiąc znałem jedną piosenkę Muse (śmiech).

Mariusz: Ale przyciągnęło naszą uwagę. Bo wszystkie pozostałe ogłoszenia były w stylu: "Gramy energetyczną mieszankę hard core'u, techno, rapu i gotyku", "potrzebujemy kogoś z operowym głosem i perkusisty na dwie stopy" (śmiech).

Adam: Po jednym zdaniu wiedziałeś, jacy to są ludzie.

Mariusz: Masakra. Przynajmniej wtedy było...

Teraz to się zmienia, ale do niedawna w naszym kraju rzeczywiście rządził grunge i hard core...

Mariusz: Tak. Ale to nie był taki grunge w stylu Soundgarden czy Alice In Chains, czyli ambitniejszy, tylko "polski". W złym tego słowa znaczeniu... Literalnie, to był "brud" (śmiech).

Gdzieś przeczytałem, że waszymi największymi fanami są rodzice. To wciąż aktualne?

Hatifnats: (śmiech)

Mariusz: Coś w tym jest. Trzeba to zweryfikować. To znaczy dalej są naszymi fanami, jeśli o to pytasz.

Adam: Jak to z rodzicami, wierzą w nas. Na przykład moja mama się wszystkim ekscytuje, śledzi publikacje na nasz temat...

Bodajże "Przekrój" napisał o was, że jesteście "warszawską sensacją". Jak podchodzicie do tego typu sformułowań?

Mariusz: To już było dawno temu (śmiech).

Czyli nieaktualne (śmiech)?

Hatifnats: (śmiech)

Mariusz: Tak, już się zmieniło (śmiech). Na poważnie, to na pewno było miłe. Pamiętam, że ten tekst pojawił się, kiedy zaczęliśmy grac pierwsze koncerty. Pamiętam też, że na nasz pierwszy koncert w kwietniu 2007 roku przyszło bardzo dużo osób ciekawych, co to w ogóle za zespół. Gdzieś tam jakaś plotka się rozeszła, że zespół ma niespotykanego wokalistę. Liczba osób naprawdę nas zaskoczyła. Mieliśmy świetne przyjęcie, choć nasz set był bardzo krótki. Trwał niespełna pół godziny. Po prostu nie mieliśmy więcej utworów. Później w "Przekroju" był tekst o młodej polskiej scenie alternatywnej, w którym zostaliśmy wymienieni. Ja pamiętam, że dla mnie to było super (śmiech).

Adam: A zaraz potem był Off Festival...

Mariusz: Jak grom z jasnego nieba.


Jeżeli już jesteśmy przy Arturze Rojku... "Jeśli chodzi o scenę gitarową, obiecująco zapowiada się formacja Hatifnats - zdolni ludzie grający bardzo interesującą muzykę. Wyróżniają się na tle innych, mało oryginalnych grup, których muzyka zlewa się w jedno". To jego słowa. Dla mnie chyba najważniejsze jest to ostatnie zdanie, bo nasza indierockowa scena, która bujnie rozkwita, moim zdaniem popadła szybko w monotonię. Wy się znacząco wyróżniacie in plus...

Adam: Rzeczywiście, pojawiło się sporo zespołów. Wiele jest też interesujących.

Mariusz: Tak, na przykład świetne płyty wydali New York Crasnals czy L.Stadt. Ta ostatnia płyta trąci światem... Oprócz jednego utworu w języku polskim (śmiech), który jest katowany w radio. Także coś tam się dzieje. Wiadomo, że jesteśmy do tyłu. Rozwijamy się jednak...

Michał: Czy jesteśmy do tyłu? Ja bym tak nie powiedział, jestem zupełnie przeciwnego zdania. Ja naprawdę wierzę w potencjał polskich dziewczyn i chłopaków, którzy grają w zespołach. Wierzę, że to jest kwestia kilku lat i będziemy grali na takim samym poziomie. Szczerze powiedziawszy my nie gramy na wiele gorszym poziomie, niż na świecie. Tam jest zupełnie inna kultura. Ludzie się wychowują wśród muzyki, mają muzykę zaszczepioną od dzieciństwa, wypijają ją z mlekiem matki. A my musimy się tego wszystkiego uczyć. Wiadomo, że warunki w jakich żyjemy nie pozwalają na odniesienie spektakularnego sukcesu. Bo za tym idą pieniądze. Dlatego nie możemy się temu całkowicie poświęcić. Ja jednak wierzę, że na pewno to jest kwestia lat. Polskie zespoły nie odstają od zagranicznych. Tak mi się wydaje...

Mariusz: Ja uważam, że odstają. Może za kilka lat będziemy na takim poziomie jak teraz, obecnie, są muzycy w Stanach, Wielkiej Brytanii czy Kanadzie. Ale wtedy oni będą kilka kroków do przodu. Takie jest akurat moje zdanie... Z tym, że to co powiedział Michał - tam muzykę wysysa się z mlekiem matki. Na Zachodzie jest kultura chodzenia na koncerty. Nie ma takiej sytuacji, że jest młody, obiecujący zespół i na koncert przychodzi 10 osób. Tam tak się nie dzieje. Tam są kluby, są animatorzy takiej sceny, płyty się sprzedają... W Polsce takie płyty w ogóle się nie sprzedają.

Michał: Właśnie o tym mówiłem, że u nas na to nie ma biznesu. My gramy koncerty często za darmo. Nie mamy z tego żadnych profitów. A płyta? Jak ją wydamy, to sprzeda się pewnie w kilku egzemplarzach (śmiech). Taki będzie finał.

Mariusz: Ale my nie narzekamy (śmiech).

Michał: Nie, nie narzekamy. Mówimy tylko jaka jest sytuacja. A ona nie jest zbyt ciekawa. Najgorszy jest start, na szczęście są ludzie, którzy nam pomagają i starają się promować niezależną muzykę. W nich nadzieja.

Mariusz: Jak na przykład ten artykuł w "Przekroju"...

Michał: Przypomniał mi się tekst Jacka [Smolickiego - przyp. AW] z New York Crasnals, że "muzyka niezależna to jest muzyka, na której nikomu nie zależy" (śmiech).

Michał, to ty powiedziałeś o polskiej scenie indierockowej "indie srindi" (śmiech)?

Michał: Nieee...

Mariusz: To może byłem ja (śmiech).

To porozmawiajmy o płycie. Jaka ona będzie? Kiedy się ukaże?

Michał: Mamy nadzieję, że ukaże się jesienią. Będziemy robić wszystko, by to była właśnie jesień. Jeszcze nie możemy podać żądnych szczegółów.

Mariusz: Czekamy na przepustkę do studia. Rozmawialiśmy z kilkoma wytwórniami, paru powiedzieliśmy "Dziękujemy". Teraz rozmawiamy z jedną konkretną i czekamy na... konkrety. Więcej nie powiemy, bo nie chcemy zapeszać.


Rozumiem. To zmiana tematu. Michał, twoje słowa "Ja mam jajka" przejdą chyba do historii...

Hatifnats: (śmiech)

Mariusz: To byłą Wielkanoc, nastrój świąteczny (śmiech). Przyjechaliśmy na wywiad zaopatrzeni w koszyki wielkanocne z jajkami. Święconka, te sprawy...

Czyli to były "te" jajka...

Michał: (śmiech) Tak, właśnie te. Poza tym nie dostaliśmy wywiadu do autoryzacji.

A co z twoim notatnikiem z tekstami? Powiedziałeś, że po jego przeczytaniu pewnie zamknęliby cię w psychiatryku?

Michał: Niektórzy ludzie miewają pamiętniki, w których zapulsują swoje myśli, zwierzają się przed sobą. Ja mam taki sam pamiętnik. Lubię go przeglądać i widzieć, jaki byłem kiedyś. Naprawdę mi to dużo daje. A każdy człowiek, który zapisuje swoje myśli i jest naprawdę szczery wobec siebie... Jeżeli takie szczere do bólu zapiski zobaczyłaby inna osoba, to mogłaby sobie pomyśleć, że z autorem jest coś nie tak.

Kto rządzi w zespole?

Hatifnats: (dłuższa chwila milczenia)

Mariusz i Adam: Nasi rodzice (śmiech).

Michał: To było zaj**iste (śmiech)!

Mariusz: Wiesz, trzeba od kogoś wyciągnąć kasę na próbę...

Michał: To nie jest ważne, kto rządzi w zespole. Ważne, że jest się w zespole. Że gramy. A gramy na takich samych warunkach.

Mariusz: Unikamy jakichś autorytarnych klimatów. I tyle... Wiadomo, że każdy ma swoje ambicje...

Michał: W niektórych sytuacjach inicjatywę musi jednak przejąć jedna osoba. Bo żeby do czegoś dojść, takie akcje są konieczne.

Co robicie poza graniem?

Mariusz: Ja skończyłem studia prawnicze. Chwilę byłem zagranicą, potem wróciłem. Teraz pracuję jako prawnik. Aplikacja? Nie, to by było zbyt dużo. Zespół wymaga dużo czasu i energii, praca również. Kolejne czasochłonne zajęcie byłoby dla mnie gwoździem do trumny. Przynajmniej jeśli chodzi o życie prywatne. Już jest ciężko w tej chwili, a ja nie chcę popadać w klimaty, gdzie jest głęboko wsadzony kij w tyłek...

Adam: Ja tam staram się studiować. Różnie to wychodzi.

Mariusz: Powiedz co teraz będziesz studiował!

Adam: Jeszcze nie wiem, więc nie mogę powiedzieć. Jak wyłączysz dyktafon, to powiem (śmiech).

Michał: Ja skończyłem Politechnikę Warszawską. Inżynierię środowiska.

Gracie na Open'erze w tym roku. Poza tym, że sami tam wystąpicie, jakie koncerty chcecie obejrzeć?

Mariusz: Interpol. Chciałbym też zobaczyć M.I.A. Trochę się boję, że jej nie zobaczę, bo gramy w ten sam dzień i możliwe, że nasze koncerty się nałożą [jak się później okazało, M.I.A. odwołała europejskie tournee - przyp. AW]. A tak naprawdę, to w tym roku nie ma takich headlinerów, których bardzo chciałbym zobaczyć...

Adam: W zeszłym roku nastawialiśmy się na każdą gwiazdę.

Mariusz: Bloc Party dało super koncert, LCD Soundsystem zmiażdżyło, Groove Armada totalnie zaskoczyło... Farel Gott też super. Światowy poziom.

Adam: Muse dali najlepszy koncert.

Dzięki za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas