"Niejednoznaczna historia"

Mika Aleksander

W zespole D4D, dawniej Dick4Dick, spory ruch. Grupa odświeżyła swój szyld. Wydała album, którym wraca do elektronicznych klimatów z początków działalności. Ogłosiła też konkurs na remiks swojego singla, a z przysłanych produkcji przygotowała składankę i zamierza nią podbić klubowe parkiety.

D4D - fot. Edyta Rembała
D4D - fot. Edyta Rembała 

O sytuację w zespole, konkurs i jego efekty, rozdawanie muzyki za darmo w internecie oraz nominacje do nagrody Fryderyka 2011 wokalistę Krystiana Wołowskiego i perkusistę Jacka Frąsia wypytał Olek Mika.

Zacznijmy od kwestii technicznych. D4D to skrót i nadal powinno się go wymawiać Dick4Dick czy to już zupełnie nowa nazwa?

Jacek Frąś: - Każdy ma w tym całkowitą dowolność. Przy zmianie nazwy nie odcięliśmy się od przeszłości, więc nie stworzyliśmy nowej. Jest to bardziej skrót, który nie kojarzy się już tak jednoznaczne z "Dickami", ale dotychczasowi fani nadal posługują się nazwą Dick4Dick i nam to wcale nie przeszkadza.

Krystian Wołowski: - Ale z drugiej strony, choć pierwotnie ten szyld miał być tylko skrótem, od jakiegoś czasu nie używamy nazwy Dick4Dick, a nawet kiedy ktoś tak mówi, to go poprawiamy (śmiech). Można więc powiedzieć, ze ewolucyjnie zmierzamy do całkowitego odejścia od starej nazwy. A doszło do jej zmiany, ponieważ chcieliśmy oddzielić pewne etapy naszej twórczości.

A jak jest z pseudonimami? Choć przeczytałem, że odeszliście także od nich i podpisujecie się własnymi nazwiskami, to w różnych materiałach promujących wydawnictwa D4D ciągle na nie trafiam.

Jacek Frąś: - Z ksywami był taki problem, że przy występach zagranicznych okazywały się one niewygodne. Jeżeli Krystian miał ksywkę "Mega Dick" to w Wielkiej Brytanii to było nie do przebrnięcia. Tam nikt tego nie traktował jako fajny żart, tylko jako głupi kawał... Więc zrezygnowaliśmy. Choć częściowo zastało tak, że kto ma fajną ksywkę "niedickową" ten z niej korzysta. A ja, jako perkusista Jacek Frąś, mam fajne nazwisko i z niego korzystam (śmiech).

Krystian Wołowski: - Tu rzeczywiście nie ma kompromisów - całkowicie odeszliśmy od naszych "dickowych" ksyw. Natomiast posługujemy się cały czas przydomkami z których korzystamy na co dzień, poza zespołem. Ja, jako DJ, występuję pod szyldem Goodboy Khris, więc też czasem takiego pseudonimu używam.

Przejdźmy do konkursu na remiks waszego singla. Jak czuje się twórca kiedy słyszy jak jacyś inni artyści lub pseudoartyści "wyżywają się" na jego piosence?

Jacek Frąś: - Generalnie te remiksy, które oficjalnie opublikowaliśmy na naszej stronie, nam się podobają. Są przez nas akceptowane, Krystian sam je masterował i jesteśmy z nich zadowoleni. Z tych, które nam nie przypadły do gustu nie skorzystaliśmy, ale oczywiście wszystkim podziękowaliśmy za robotę. Zasadniczo wydaje nam się, że jest super, jak ktoś z twoich ścieżek i pomysłów, które mu udostępniasz, potrafi zrobić coś zupełnie innego.

Krystian Wołowski: - Wiesz, nie wszystkie może trafiły w nasze gusta, ale wybraliśmy te, które w jakimś stopniu rozwijały koncepcję oryginalnego utworu i to też docenialiśmy.

A skąd pomysł, by ogłosić taki konkurs?

Krystian Wołowski: - Wynikał on z naszej koncepcji, którą przyjęliśmy przy promocji nowej płyty. Postanowiliśmy, że zrobimy ją inaczej niż zwykle. Do tej pory skupialiśmy się na albumie jako całości. Co prawda był singel w radiach, ale odbywało się to wszystko w taki tradycyjny sposób. Tym razem postanowiliśmy, że promocja będzie opierać się głównie w internecie, w tym w blogosferze, na takim bezpośrednim przekazie do odbiorcy, stąd skupiliśmy się na jednym kawałku. "Love Is Dangerous" wydawał się nam najbardziej lotny i mogący zainteresować internetową społeczności. I to się udało. Podobnie było z teledyskiem do tego utworu, który też się spodobał. Chcieliśmy więc ten utwór wyeksploatować do maksimum i pojawił się pomysł na remiksy. Nie chcieliśmy jednak zapraszać osób uznanych w ich robieniu, tylko "puścić" to swobodnie w internet i zobaczyć co się wydarzy. Te zabiegi z remiksami były więc zaplanowane, jako część koncepcji na promocję albumu "Who's Afraid Of?".

Rozumiem więc, że kompilacji, która powstała z nagrodzonych utworów nie zamierzacie wydać w wersji fizycznej, na nośniku?

Krystian Wołowski: - Nie. Udostępniliśmy ją do pobrania za darmo i zachęcamy, żeby ludzie sobie ją ściągali, puszczali na imprezach, dyskotekach, itp. Taką ma ona funkcję. Nie chcemy na niej zarabiać.

Jacek Frąś: - Jeżeli już wydać, to na winylu. Ale by o tym myśleć, musimy wpierw skończyć cały ten projekt.

Jeżeli mówimy o działaniach w internecie, to trwa spór między muzykami na temat piractwa internetowego. Jedni twierdzą, że ściąganie plików to znakomita promocja, inni argumentują, że to zwykła kradzież, a jak sam twórca udostępnia swoją muzykę za darmo - to psuje rynek. Jakie jest wasze zdanie na ten temat?

Jacek Frąś: - Na pewno nie jest to jednoznaczna historia. My nie mamy nic przeciwko rozpowszechnianiu muzyki w internecie. Dlatego, że to tak, jak byś zabraniał rozpowszechniania w mediach wizerunku jakiegoś obrazu, tylko kazał każdemu przyjść i zobaczyć oryginał w muzeum. A przecież kopie takich dzieł są dostępne w sieci i każdy może je sobie zobaczyć. Podobnie jest z muzyką, to jest wolny obrót czyjejś twórczości. Natomiast, jeżeli przechodzimy do kwestii: kto na tym traci, to wydaje mi się, że nie jest to twórca, tylko wytwórnia muzyczna. I jeżeli mówi się, że artyści przez to ubożeją - to jest to nieprawda. Gros ich zarobków z rozpowszechniania muzyki i tak ściągają wytwórnie, więc to one najwięcej tracą, nie artyści. I to one toczą tę wojnę.

Krystian Wołowski: - Z drugiej strony, artyści, a przynajmniej my, raczej wychodzimy naprzeciw temu, co się zmienia, bo byłoby to absurdalne, gdybyśmy próbowali powstrzymać coś, co jest nieuniknione. Jedyne co możemy, to próbować się adaptować do sytuacji, która po prostu jest. Co więcej, wydaje nam się, że jest to ciekawa, a z punktu widzenia artystycznego - wręcz bardzo ciekawa, sytuacja, kiedy można rozpowszechniać, w sposób nawet zupełnie niekontrolowany, własną twórczość. To jest super! Z naszego punktu widzenia jesteśmy jak najbardziej za. Nas artystów na pewno to nie zabije.


A jak podchodzicie do remiksów? Wiadomo, dawno już wpisały się one w historię muzyki, wielu zrobiło kariery dzięki odświeżeniu i przerobieniu czyjegoś kawałka. Ostatnim głośnym przypadkiem jest grupa Yolanda Be Cool i jej wersja "We No Speak Americano", kompozycji napisanej jeszcze w latach 50. przez Renato Carosone i Nicola Salerno. Uważacie, ze to fair? Jak czulibyście się, gdyby ktoś zrobił światową karierę przerabiając waszą piosenkę?

Krystian Wołowski: - A, to jest niezłe! Znaczy, oczywiście byśmy pogratulowali temu komuś, że jest sprytniejszy od nas (śmiech). Jak najbardziej ma do tego prawo. Oczywiście, tutaj pojawiają się dwie zupełnie różne kwestie. Pierwsza, to sprawa praw autorskich, i tutaj nie ma żadnych wątpliwości - prawa te są po stronie tego, kto wymyślił dany utwór. Ale to nie ma nic do rzeczy w skali sukcesu, jaki kto osiągnie. Jeżeli więc remikser jest na tyle sprytny, że potrafi czyjś utwór wykorzystać i zrobić z niego większy hit, to jest po postu dobrze (śmiech). Dobrze o nim świadczy.

Jacek Frąś: - Pamiętaj, że tantiemy za prawa twórcze i tak trafiają do autorów kawałka. Więc w takim wypadku skorzystalibyśmy (śmiech).

Krystian Wołowski: - Poza tym, wielu artystów może zostać "odgrzebanych" i z powrotem przywróconych do życia dzięki remikserom. Goście, którzy się tym zajmują, to często młodzi ludzie, na starcie swej kariery, więc na dobrą sprawę mogą "wstrzyknąć świeżą krew w starszą gwardię" (śmiech).

Czyli nie macie nic przeciwko remiksowaniu D4D?

Krystian Wołowski: - Nie mamy kompletnie nic przeciwko. Jest tylko jedno kryterium takich produkcji: albo ktoś zrobi coś za******ie, albo zrobi chałę. Jeżeli chałę, no to nie ma się co cieszyć. W ogóle w muzyce jest tylko jedno kryterium. Jest albo dobra, albo zła.

A propos kryteriów. Za płytę "Who's Afraid Of?" dostaliście nominacje do Fryderyka 2011 w kategorii "album roku - muzyka alternatywna", odpowiada wam ta szufladka czy jednak lepiej czulibyście się w przedziale z etykietą "muzyka klubowa i elektroniczna"?

Jacek Frąś: - W przypadku tej najnowszej płyty na pewno bliżej nam do szufladki z muzyką elektroniczną. Ale wiesz, z Fryderykami jest taki problem, że te kryteria wyboru i nominacji pozostają niejasne, są jakoś dziwnie zagmatwane i myślę, że tu oceniający kierują się po prostu schematami. Widzą nazwę Dżem i wiedzą, że to jest rock. Choćby Dżem nagrał najbardziej elektroniczną płytę wszechświata, to on zawsze będzie nominowany w kategorii rock, bo kiedyś nagrywał rockowe płyty. Myślę, że dlatego sklasyfikowano nasz album jako muzyka alternatywna, choć w jakimś stopniu jest to alternatywa. Ale w takiej samej kategorii sklasyfikowano, co jest jakimś kuriozum, "Męskie granie", które jest... Nawet nie rozumiemy jak to traktować. Wiadomo jednak, że nie mamy szans z tym przedsięwzięciem.

Wróćmy więc do muzyki. Odrzuciliście gitary i postawiliście na elektronikę, zagraliście serię koncertów z Loco Star, zorganizowali konkurs na remiks, można chyba zaryzykować tezę, że D4D próbuje "atakować" klubowe parkiety?

Krystian Wołowski: - Zdecydowanie! Na samym początku kierowaliśmy się naszą stałą dewizą, czyli ciągle się zmieniać. A że czuliśmy już lekkie zmęczenie tradycyjną formułą zespołu, mimo wszystko rockowego, lub około rockowego, bo nigdy nie byliśmy stricte rockową kapelą, to postanowiliśmy nagrać płytę elektroniczną, generalnie odświeżyć nas samych. Z drugiej strony chcieliśmy wrócić też trochę do korzeni, nawiązując do naszego debiutu "Silver Ballads", ale nie poprzez jajcarstwo, ale subtelną, wysmakowaną elektronikę. Ale tak, zgadza się, jak najbardziej skierowaną na klubowe parkiety.

Krystian Wołowski: - Nieoczekiwanie ta sytuacja spodobała nam się na tyle, ze postanowiliśmy zostać w tym elektronicznym projekcie dłużej. Stąd też ta zmiana nazwy na D4D. Nie będziemy robić kolejnego zwrotu i nagrywać np. szant, ale zamierzamy przemierzać różne sfery muzyki elektronicznej i robić albumy bardziej gatunkowo okiełznane. Na pewno jeszcze przy następnej płycie tak będzie. Elektronika jest światem tak szerokim, że można zagłębić się w nim i nigdy nie czuć, że coś się wyczerpało. Wierzę, że się nie znudzimy.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas