"Nie zakładaliśmy przebojowości"

Powrót legendy udał się nad podziw. Perkusista Steven Flynn jest oczywiście dumny z "Jupiter", przy okazji odpiera zarzuty o mathcore'owe inspiracje. Atheist wrócił i znów zabija!

Atheist znó niszczy
Atheist znó niszczyfot. Amanda Vouglas

Z muzykiem amerykańskiej formacji rozmawiał Vlad Nowajczyk z magazynu "Hard Rocker".

"Jupiter" niszczy! Zastanawiam się, ile czasu zajęło wam skomponowanie całości?

- Dzięki! Napisanie, aranżacja i nagranie to w sumie ponad 5 miesięcy.

Czy wykorzystaliście jakieś starsze pomysły, z pierwszego okresu działalności?

- Nie. Wszystkie kawałki zawierają całkowicie nowy materiał. Nic nie pozostało nam z sesji "Elements", "Unquestionable Presence" ani "Piece Of Time". "Jupiter" jest całkiem świeży (śmiech).

Wygląda na to, że uważnie obserwowaliście metalową scenę, ponieważ w waszej układance pojawiły się nowe elementy. Kogo wyróżniłbyś, kto miał na was wpływ?

- Słuchanie opinii na temat "Jupiter" jest fascynujące (śmiech). Wielu dziennikarzy pyta nas o niektóre nowoczesne wstawki w naszej muzie i zastanawia się, kto na nas wpłynął. Odpowiedź na twoje pytanie jest zarazem negatywna jak i pozytywna. Nic nie zostało bezpośrednio zainspirowane przez młodsze kapele. Natomiast ostatnie 17 lat miało na nas jak ludzi spory wpływ, wliczając w to dużo zdarzeń zupełnie niezwiązanych z muzyką. Tak więc, z muzycznego punktu widzenia, nasze wczesne inspiracje pozostają niezmienione, zawsze będziemy kochać Rush, Iron Maiden, Slayer, Metallikę, Dark Angel i Kreator. Oczywiście, w ostatnich latach pojawiło się kilka znakomitych młodych grup, którym udało się wpełznąć w naszą kolektywną podświadomość.

Czytałem recenzje, zarzucające wam wpływy mathcore. Moim zdaniem to raczej jazz, który był w waszej muzie obecny od zawsze...

- Kompletne bzdury, nie inspirowaliśmy się mathcore. To zupełnie nie nasze granie. Po prostu zrobiliśmy to samo co kiedyś, pisząc wspólnie utwory. Usiedliśmy w naszej salce i zaczęliśmy tworzyć. Od początku mamy takie samo podejście do pisania. Zawsze komponowaliśmy numery, których lubimy słuchać i grać, i z których grania bylibyśmy dumni. Mathcore nie mieści się w tych ramach, to niedorzeczne! Nie muszę chyba dodawać, że zupełnie nie słyszę tych rzekomych wpływów?

Dlaczego "Jupiter" jest taki krótki?

- Nie mieliśmy określonych planów co do długości płyty. Napisaliśmy piosenki, które miały się na niej znaleźć, i tak już wyszło. Dopiero po zakończeniu rejestracji studyjnej zorientowaliśmy się, że wyszły nam 32 minuty. Ha, zdecydowanie mamy tendencję do pisania krótkich albumów. Nie wiem, skąd się wzięła. Nie wierzymy w moc sześciominutowych utworów, to może być przyczyna!

Fani death metalu narzekają na wokale Kelly'ego. Chyba zawsze tak było?

- O tak, jego głos nie jest typowym "rzyganiem" i tak będzie zawsze. Jakoś nie wyobrażam go sobie jako "ciasteczkowego potwora" (śmiech). Choć taki rodzaj ekspresji sprawdza się nieźle w zwyczajnych kapelach deathmetalowych, my jesteśmy międzygatunkową hybrydą. W Atheist nie brzmiałoby to dobrze.

Brzmicie dość, hmm... nowocześnie. Nie do końca naturalnie. Taki był zamysł?

- Interesujące... naprawdę staraliśmy się uniknąć przeprodukowania, zbyt idealnego brzmienia jakiego pełno w dzisiejszych czasach. Jeśli się wsłuchasz, odnajdziesz wiele niedostatków naszej produkcji. Ja na przykład zarejestrowałem wszystkie partie bębnów w ciągu dwóch trzygodzinnych sesji. Jonathan Thompson nagrał partie gitary rytmicznej w godzinę! Zależało nam na możliwie naturalnym procesie. Na tyle organicznym, na ile pozwala dzisiejsza technika. Wydaje mi się, że nie oddaliliśmy się zbytnio od koncepcji z "Piece Of Time" i "Unquestionable Presence". Oba były raczej "na żywo, ale w studio" niż przeprodukowane. To, co słychać w końcowym miksie, jest zasługą geniuszu Jasona Suecofa. Moim zdaniem "Jupiter" brzmi oldschoolowo, ale z odrobiną nowoczesności.

Jedna rzecz, która nie jest na waszej płycie zajebista, to partie basu. Jonathan jest gitarzystą, więc jego partie głównie podążają za wiosłami. Owszem, są wyjątki, lecz najczęściej basu zwyczajnie nie słychać. Dlaczego, dlaczego, dlaczego?

- Moim zdaniem, jeśli można (śmiech), partie Jonathana są fenomenalne. Nie podążą tylko za gitarami. Z drugiej strony, nie brandzluje się instrumentem tylko po to, by brzmieć dziwacznie. Wyskakuje z fajnymi, wysmakowanymi motywami, gdy w danym utworze jest chwila oddechu, odrobina przestrzeni. Tylko i aż tyle. Co do produkcji, zgoda. Bas jest trochę schowany w miksie. Wygląda to na stałą tendencję w przypadku Jasona. Kiedy bas ma się wyróżniać, jest doskonale słyszalny.

Pora zapytać o Tony'ego Choya. Co się stało, dlaczego odszedł? I kto przejmie bas na żywo?

- Tony postanowił rozwijać swoją karierę w inny sposób i nie mógł zgrać z nami terminów, tym samym nie znalazł się w studio podczas sesji nagraniowej. Raczył nas o swojej decyzji poinformować jakieś cztery tygodnie przed jej rozpoczęciem... Nie zmienia to faktu, że pozostaliśmy przyjaciółmi. Niestety, nie wiemy jeszcze kto będzie naszym koncertowym basistą.

W efekcie tych przetasowań Jonathan załapał się na podwójną funkcję: gitarzysty i basisty. Wcześniej wskoczył do Atheist w miejsce Sonny'ego Carsona. Nadal gracie z nim w Gnostic?

- Tak, Jonathan przejął obowiązki Carsona, który dzięki temu mógł się skupić na innych zespołach, w tym Gnostic. Były kłopoty z pogodzeniem gry w kilku kapelach, ot i przyczyna. Jon będzie gitarowym w Atheist i basistą w Gnostic.

Właśnie. Gnostic i Sybaritic. Dwie formacje mocno zainspirowane Atheist, a w jednej wciąż grają muzycy Atheist... Czy istnieje możliwość, że ich twórczość na was wpłynie? Jajko i kura (śmiech).

- Gnostic założyliśmy z Sonnym Carsonem na długo przed reaktywacją Atheist. Rand Burkey nie mógł dołączyć do zmartwychwstałej grupy, zatem jego funkcje przejął Sonny. Jako że Kelly nie jest w stanie grać na żywo, potrzebowaliśmy Chrisa Bakera. Wszystko to łatwo nam przychodzi, jak w rodzinie. Co do wpływów, tego nie wie nikt...

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Czytaj także:

Hard Rocker
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas