Reklama

"Nie owijam w bawełnę"

Phil Collins zaczynał karierę muzyczną jako perkusista grupy Genesis. Po odejściu z jej szeregów w 1975 roku Petera Gabriela, to właśnie Phil stał się "nowym głosem" Genesis. Ale największy sukces i popularność przyniosły Collinsowi solowe płyty. Już jego debiutancki album, "Face Value" (1981) odniósł większy komercyjny sukces, niż jakakolwiek płyta Genesis. W sumie na całym świecie rozeszło się aż 70 milionów egzemplarzy jego płyt. Pod koniec 2004 roku ukazał się dwupłytowy zestaw "Love Songs", na którym - oprócz dobrze znanych "miłosnych przebojów" Collinsa - znalazły się także skrywane wcześniej w archiwach rarytasy z kolekcji byłego wokalisty i perkusisty Genesis. Z tej okazji Phill Collins opowiedział o pomyśle wydania kompilacji "Love Songs", dobieraniu utworów, swych życiowych doświadczeniach, komponowaniu i przyczynach swojej popularności.

Kiedy pojawiła się koncepcja wydania płyty "Love Songs"?

To zaczęło się od pomysłu, który wpadł mi do głowy już jakiś czas temu. Pomyślałem, że byłoby świetnie mieć wszystkie miłosne piosenki zebrane na jednej płycie. Romantyczne utwory, dobre i złe, zebrane razem. To znaczy nie kiepskie, tylko opowiadające o nowej i utraconej miłości, wszystko na jednej płycie.

Dlaczego postanowiłeś wydać właśnie taką kompilację - zestaw miłosnych piosenek? Czy ich wybór sprawił ci trudność?

To ma dla mnie znaczenie, jako dla artysty, który napisał i nagrała wiele piosenek o tym temacie. Mieć je wszystkie w jednym miejscu. Dla fanów i dla tych, którzy nie są moimi fanami, ale ten temat jest dla nich z jakiegoś powodu ważny.

Reklama

A problem z wyborem piosenek...

Dla mnie to zawsze wygląda tak samo. Chciałem, by na tej kompilacji znalazło się kilka utworów, których ludzie nigdy nie słyszeli lub zapomnieli o nich. I dobrać do nich kilka utworów, które ja uważam za moje największe artystyczne osiągnięcie. A o których mało kto już pamięta.

Na przykład piosenki z płyty "Songs From Both Sides". Kilka utworów, które znalazły się na "Love Songs", to moim zdaniem kompozycje zapomniane i przeoczone. A uważam, że są wspaniałe. Zatem powodów, dla których je wybrałem, jest kilka.

Co twoim zdaniem łączy utwory umieszczone na "Love Songs"?

Moimi największymi przebojami stawały się spokojne, balladowe kompozycje. Mówię tu o "Against All Odds" , "One More Night", "Groovy Kind Of Love" czy "Do You Remember". Te piosenki dotykały ludzi. Tak przynajmniej mnie się wydaje. Dlatego połączenie ich w jedną całość miało sens.

Tak było na przykład z albumem "Songs From Both Sides". Chciałem, aby to była nastrojowa płyta. Spokojna, która trzyma pewien klimat, a nie zróżnicowany - raz szybszy, raz wolniejszy. To była płyta, która zabierała cię w pewne miejsce i zostawała tam już do końca. Tak było właśnie z "Songs From Both Sides" i myślę, że dlatego odniosła ona sukces. To płyta opowiadająca o uczuciach.

Jak powstają twoje utwory? Większość piosenek z "Love Songs" to ballady.

Komponuję moje piosenki na fortepianie. Był taki czas, że kiedy zacząłem tworzyć coś, co brzmiało jak ballada, to traciłem zainteresowanie takim utworem. Po prostu wydawało mi się, że nagrałem już wiele ballad i chcę zrobić coś nowego. Pójść w innym kierunku.

Teraz jest inaczej. Po prostu zależy mi, aby napisać dobrą piosenkę. To jeden z moich atutów.

Kiedy po raz pierwszy postanowiłeś napisać piosenkę opowiadającą o miłości?

Miłosne piosenki zacząłem pisać, gdy rozpadło się moje pierwsze małżeństwo. Moje życie wypełnione było wtedy smutkiem, niestety moje dzieci poniekąd uczestniczyły w tym... I oczywiście czułem się porzucony. I chciałem to wyrazić, cały ten smutek. Wtedy napisałem piosenki na płyty "Face Value" i "Against All Odds". Czułem, że moja sytuacja życiowa pozwala mi się zagłębić w tym temacie i pisać takie piosenki.

Jednak nie wszystkie twoje miłosne utwory są smutne.

Tak, potrafię również komponować utwory, takie jak na przykład "Testify". To znaczy pozytywne piosenki o miłości. Napisałem ją spontanicznie. Słowa po prostu pojawiły się. Właściwie to większość tekstów do piosenek powstaje w ten sposób. Nie spisuję ich, tylko zaczynam śpiewać. Śpiewam do muzyki, którą napisałem wcześniej. I często zdarza się tak, że później już nic nie poprawiam. To, co słyszysz na moich płytach, to właśnie efekt takiej improwizacji.

A wracając do "Testify" - to była piosenka dedykowana mojej żonie. Zatem czasami miłosne piosenki powstają z kompletnej radości, szczęścia. A czasami ich źródłem jest smutek i rozpacz. Piszę pod wpływem jednego i drugiego. I w momencie, kiedy zaczynam grać na fortepianie i wciąż tkwi we mnie uczucie, które zainspirowało mnie do napisania piosenki to wiem, jakie słowa do niej ułożę. To nie jest tak, że po prostu dopisuję do muzyki jakieś tam słowa.

Chcę powiedzieć, że nawet kiedy jestem szczęśliwy, wciąż jestem w stanie pisać smutne piosenki. Ponieważ wciąż tkwią we mnie wspomnienia o tym, że kiedyś było inaczej, muzyka wyzwala we mnie takie uczucia. I twierdzenie, że będąc szczęśliwym nie można pisać smutnych piosenek, nie jest prawdziwe. Przecież przeszedłem przez to, to tkwi we mnie i zostaje ze mną do końca życia.

Czy komponowanie jest dla ciebie najlepszym sposobem wyrażania emocji?

To jest pewien sposób. To znaczy uważam, że nie robię tego właśnie z tego powodu, ale to jest jakaś droga wyrażania uczuć. Przez piosenki łatwiej wyrazić to, co w samych słowach wydaje się brzmieć pokracznie i niezdarnie. Zdecydowanie lepiej wyrazić mi coś przez muzykę, niż po prostu słowami.

Jak dokonałeś selekcji utworów na "Love Songs"?

Właściwie to one wybrały się same (śmiech). To znaczy, jeśli mówisz o kolekcji moich piosenek miłosnych, to nie możesz pominąć "Against All Odds", "Groovy Kind Of Love", "One More Night" czy "Do You Remember". To były i są wielkie przeboje, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych.

Z drugiej strony wybrałem też kilka utworów raczej mrocznych, mniej przebojowych. Wyglądało to tak, że kiedy projekt wydania zbioru miłosnych piosenek nabierał realnych kształtów, siadłem nad listą utworów i zastanowiłem się nad tym poważnie. Zależało mi bardzo, by nie zapomnieć o żadnym istotnym utworze. Nie chciałem natomiast, by na płycie znalazły się kompozycje osłuchane. Takie, które już mi się znudziły.

Na płycie "Love Songs" znalazły się ostatecznie takie piosenki, które umieściłbym na tego typu kompilacji niezależnie od wytwórni, w której wydałbym taki album lub nacisków menedżera.

Oczywiście, jest tam kilka piosenek, które umieściłem na płycie ze względu na ich popularność i prośby moich współpracowników. Mówię tu o "This Must Be Love" i "Don't Let Me Steal Your Heart Away". Ale z drugiej strony są też piosenki, które znalazły się na płycie wbrew opiniom innych. Bo to są moje ulubione kompozycje i chciałem się nimi podzielić z moimi słuchaczami.

Na przykład "West Side Story" czy szczególnie "Somewhere". Poproszono mnie, bym wziął udział w projekcie poświęconym Leonardowi Bernsteinowi. Oczywiście zgodziłem się pod jednym warunkiem - chciałem zaśpiewać właśnie "Somewhere". A wiele osób w Europie nie słyszało nigdy tej piosenki. Podobnie w Ameryce, chociaż była tam często grana.

A "Love Songs" to dla mnie szansa, by wyciągnąć na powierzchnię kilka utworów, z których jestem bardzo dumny, a które gdzieś tam przepadły.

Wiele twych piosenek ma źródło w twoich życiowych doświadczeniach, miłosnych zawodów.

Zawstydzam się, kiedy ludzie mówią mi: "Byłeś żonaty trzykrotnie". A ja nigdy nie myślałem, że będę się żenił więcej niż jeden raz. Po prostu tak się stało. I w pewnym sensie sytuacja zmusiła mnie do pisania o tych sprawach.

Na przykład pisząc teksty na płytę Genesis "We Can't Dance", a większość słów na tym albumie są mojego autorstwa, znalazłem się w nowej sytuacji. Dlaczego? Ponieważ po raz pierwszy napisałem teksty do piosenek, które nie dotyczyły mnie, sytuacji z mojego życia i moich uczuć.

A od czasów płyty "Face Value" zawsze właśnie tak było. Wywołał to rozwód, wywołał to wstrząs emocjonalny. I właśnie w ten sposób powstają moje słowa do piosenek. I to nie jest świadome działanie, by tworzyć w ten sposób. I w żadnym wypadku nie zawstydza mnie to.

Czuję się trochę zakłopotany, kiedy ludzie wypominają mi trzy małżeństwa. Przecież wiele osób miało podobne problemy. Inni w ogóle nie mają szacunku dla instytucji małżeństwa i nie traktują ceremonii serio. A ja nie chcę być uważany za takiego człowieka, ponieważ traktuję małżeństwo bardzo poważnie.

A moje związki, kiedy się zaczynają, przynajmniej jeśli chodzi o mnie, traktuję jako "dożywotnie". Ale po drodze, niestety, zdarza się wiele rzeczy.

Moja praca, jako kompozytora piosenek i autora słów do nich, polega na powiedzeniu w pewien sposób prawdy. A to przychodzi mi najłatwiej i w ogóle się tego nie wstydzę.

Jak myślisz, dlaczego twoje piosenki cieszą się tak dużą popularnością?

Dostaję dużo listów od moich fanów. Po prostu chcą mi napisać, jak ważne dla nich są moje piosenki, moje płyty. Piszą, że wiedzą przez co przeszedłem i oni mieli podobne doświadczenia. Dlatego moje piosenki pozwalają czuć im się lepiej, nie czują się osamotnieni w swoich przeżyciach. Zwłaszcza, że próbuję dać im nadzieję.

Krytycy pewnie drapią się po głowach i zastanawiają, dlaczego moje płyty odnoszą sukces. "Popatrz na niego i posłuchaj jego muzyki" - mówią zaskoczeni. A ludzie kupują moje płyty i przychodzą na moje koncerty, bo... Odpowiedź jest prosta - po prostu jestem taki jak wszyscy. Nie udaję, na przykład jak Madonna, że jestem kimś innym. Nie stwarzam sztucznego dystansu między mną a moimi fanami. W moim życiu dzieją się te same rzeczy, co innym ludziom. Jestem normalnym człowiekiem. Piszę o prostych sprawach i moja publiczność rozumie to. Widzi siebie w opisywanych przez mnie sytuacjach.

Moje teksty poza tym są proste, nie staram się niczego ukrywać. Tak na przykład robi Paul Simon. Nie twierdzę, że jest to złe. Pamiętam, że rozmawiałem z Stephenem Bishopem o utworze "Separate Lives". Paul Simon powiedział mu, że ją uwielbia. Ale on opisałby ten temat inaczej. Stephen zapytał go wtedy, co ma na myśli. A on odpowiedział mu, że starałby się ująć sytuację opisaną w utworze w przenośni. Nie przedstawiłby jej tak bezpośrednio.

Najważniejszy jest sposób, w jaki widzisz daną sytuację. Ja na przykład bez owijania w bawełnę mogę zaśpiewać: "Hej, zostawiłaś mnie". Piszę wszystko w bezpośredni sposób, nie staram się owijać w bawełnę. I wydaje mi się, że ludziom to odpowiada. Rozumieją to. Utożsamiają się z moimi piosenkami.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Love | popularność | teksty | miłosne | phil | utwory | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy