"Nasza ścieżka rozwoju"

Punkowa maksyma "Do It Yorself" (DIY) przyświeca sosnowieckiemu Frontside od samego początku. To oni przecierali w Polsce szlaki dla zespołów łączących ciężar metalu z hardcore'em, z którego się wychodzą. Formacji poruszających się na styku obu tych stylistyk jest w naszym kraju coraz więcej, choć wciąż zdecydowanie za mało.

Frontside rusza w trasę
Frontside rusza w trasę 

W skutecznym zagospodarowaniu tego sporego potencjału może pomóc kolejna inicjatywa grupy - "Deathcore Legion Tour", trasa, która pod kuratelą Frontside, i przy udziale zacnych gości, przetoczy się przez Polskę w marcu 2012 roku.

O przyświecającej temu przedsięwzięciu idei, ostatniej płycie "Zniszczyć wszystko", prześmiewczych teledyskach i najbliższych planach Frontside z gitarzystą Mariuszem "Demonem" Dzwonkiem rozmawiał Bartosz Donarski.

Od wydana "Zniszczyć wszystko" minął dobry rok (a kalendarzowo nawet dwa). Na tych stronach nie mieliśmy okazji o nim porozmawiać, zapytam więc, jak postrzegasz tę płytę z dzisiejszej perspektywy. Moim zdaniem to bezsprzecznie najcięższe i bodaj najbardziej metalowe z dotychczasowych dokonań Frontside. Myślimy podobnie?

- Mogę śmiało dorzucić, że to również najlepiej wyprodukowany materiał w naszej historii oraz najintensywniej promowany koncertowo. Zdecydowaliśmy się nagrać mroczną, bezapelacyjnie bezpardonową muzykę, ponieważ uznaliśmy, że takich właśnie emocji nagromadziliśmy najwięcej. One zdominowały też warstwę tekstową. Udało się stworzyć koncepcyjny album. Nasze muzykowanie postrzegamy jako pewien rodzaj misji, pewnie utopijnej i ciągle młodzieńczo ideowej, lecz to nie przeszkadza nam przelewać w dźwięki i słowa naszych rozterek czy spostrzeżeń. Czasem trzeba dać upust i wyrzucić z siebie to, co zaprząta głowę. Od początku ten zespół jest zdeterminowany, aby tak czynić.

Pozostając jeszcze przy ostatnim albumie, zaskakują w nim śladowe ilości czystych wokali. Czy był to zabieg celowy, czy być może lepiej pasowało to do tej muzyki?

- Pracując nad aranżacjami zawsze mamy do wyboru wachlarz możliwości. Nie trzymamy się kanonów bardzo hermetycznie. Mając już jakieś ogólne wyobrażenie o zawartości krążka na etapie tworzenia można pokusić się o jakieś założenia. W przypadku "Zniszczyć..." wszystko kiełkowało równolegle, wiele elementów składowych naszej muzyki zaczęło górować nad pozostałymi.

- Postrzegamy każdy numer indywidualnie. Lubimy tworzyć kontrasty, a brak melodyjnych wokali jest w gruncie rzeczy takim kontrastem w skali naszych ostatnich dokonań. Rezygnując świadomie z rozwiązań ułatwiających odbiór muzyki musieliśmy zastosować zupełnie inne walory, które zwrócą uwagę na naszą muzykę. Ta potężna dawka mocy musiała zostać okraszona wokalami pełnymi agresji, ekspresji prawdziwie szaleńczej. Śpiewamy w ojczystym języku i niesłychanie ciężko podkreślić wagę słów beż odpowiedniej ekspresji.

Na polskiej scenie muzycznej Frontside jest zespołem znanymi i utytułowanym, działacie jednak na przecięciu kilku stylistyk, a hasło "deathcore" wydaje mi się właściwie kwestą umowną. Biorąc pod uwagę waszą karierę, Frontside jawi się jako taran torujący drogę dla innych. Na poniekąd skostniałej, hermetycznej polskiej scenie wasza grupa zdecydowanie przeciera nowe szlaki. Czy ta rola swego rodzaju prekursora bywa niewdzięczna?

- Pewnie można pokusić się o taką analizę, ale my z perspektywy czasu tak ewidentnie tego nie widzimy, ponieważ zawsze cieszył nas każdy sukces i kolejny krok w rozwoju kapeli. Wszelkie wydarzenia, które padły naszym udziałem dodawały nam mocy i utwierdzały w przekonaniu, że warto to robić. Nie od razu Rzym zbudowano. Wszystko opiera się na celu,

pracy i żelaznej konsekwencji.

- Mieliśmy pełną świadomość wybierając naszą ścieżkę rozwoju. Zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że nikt przed nami nie podążał taką ścieżką. Nie mam poczucia wyjątkowości i daleko mi do megalomanii. Po prostu zauważyliśmy, że nie ma na rynku zespołów, które przeszły podobny cykl rozwoju do naszego; poprzez czas demówkowy i masę koncertów w ścisłym undergroundzie, równocześnie oferując hybrydę gatunków i mieszankę stylistyczną. To poniekąd wynikało z naszych ambicji i fascynacji. Pewnie też chęci wykreowania czegoś nowego. Zawsze widzieliśmy większy sens w objawianiu nowej jakości, obalaniu istniejących standardów. Daleko nam było do konserwatywnego podejmowania muzyki. Byliśmy przygotowani na tabuny adwersarzy, ale mieliśmy też swoje argumenty. Czas pokazał, że nasz pomysł okazał się skuteczny, ciekawy, istotny i wart odnotowania.

- Paradoksalnie okazało się, że wraz z nami na światowej scenie powstawały również zespoły hołdujące podobnym przekonaniom. Szufladkowano naszą muzykę, definiowano na wiele sposobów, de facto sami nadawaliśmy jej też etykiety. Dziś nie zwracam uwagi na to czy jesteśmy zespołem nurtu metalcore, deathcore czy może reprezentujemy szeroko pojęty crossover. To bez znaczenia. Było warto. Z pewnością było warto stawiać takie kroki. Niewdzięczność jest wpisana w relację twórca-odbiorca. Najważniejsza jest siłą, wiara we własne poczynania. Konsekwencja jest matką sukcesu. Praca jej ojcem. Oczywiście nie przeceniam naszych dokonań. Generalizując jesteśmy kroplą w morzu, ale fajnie być właśnie taką konkretną, małą kropelką.

Z drugiej strony, nie da się ukryć, iż na ostatniej płycie odeszliście nieco do tradycyjnie pojętego metalcore'u w stronę jeszcze bardziej masywnego, metalowego brzmienia, które niekiedy może przywodzić na myśl zespołu pokroju Meshuggah. Nie uwiera was czasem przypięta wam łatka zespołu metalcore'owego?

- Z tym Meshuggah to się zagalopowałeś. Zwyczajnie zwolniliśmy naszą muzykę. Nie stała się też bardziej techniczną. Wręcz przeciwnie. Skończył się czas, kiedy kręciła nas kakofonia dźwięków i zbliżanie się do prędkości światła. Etykietki jak to etykietki. Po prostu były, są i zawsze będą. To nie ma wpływu na naszą twórczość. Nie przywiązujemy się do nich.

Przechodzą do spraw aktualnych. Z tego co słyszę, pełną parą szykujecie się do zainaugurowania "Deathcore Legion Tour" w Polsce. Skąd pomysł na to przedsięwzięcie?

- Dekadę temu chcieliśmy stworzyć coś, co będzie charakteryzowało grupy poruszające się w obszarach muzycznych bliskich muzyce metalowej, hardcore, czy grindcore. Te kapele miały się wspierać, co w szerszym tłumaczeniu miało oznaczać wspólne granie koncertów, organizację tras. Powstała nawet stosowna strona w necie. Widzieliśmy tam bandy bez kompleksów, otwarte na czasem odlegle style muzyczne. Rzeczywistość napisała własny scenariusz.

- Kapele bały się, że będą narażone na ostracyzm środowiska... Kiedyś na scenie nie było aż tyle tolerancji dla innowatorów. Nie każdy miał odwagę grać przed metalowcami oferując im hardcore lub odwrotnie. Na świecie już wtedy to było normą. Tam wcześniej dostrzegli, że łączenie gatunków pomaga w rozwoju sceny. Przecieraliśmy szlaki i przy okazji trasy powracamy z pomysłem.

Na tę trasę zaprosiliście trzy inne formacje. To chyba też ważny element tej inicjatywy. Zgadza się? Swoją drogą, w ich doborze był jakiś klucz?

- Pewnie, że był. Taki jak zawsze w przypadku doboru supportów. To muszą być zdolne zespoły. Ich muza musi nam się podobać, mniej lub bardziej. Często o tym decydują też względy towarzyskie - nie ukrywajmy, na trasie powinna być imprezowa atmosfera. Jeśli ktoś ma nos na kwintę, kij w tyłku, zawód malkontent albo smerfuje jak Maruda to nic z tego. Muszą też oczywiście postawić dobrą łychę i dziewczyny, ale to podobno standard w rock and rollu (śmiech).

- Annotations Of An Autopsy to mozolnie walcujący deathcore z Wielkiej Brytanii - gdyby nie było tego terminu można by się pokusić, że to oldskulowy death metal w stylu Benediction czy Bolt Thrower. Nowe numery stylowo poruszają się w okolicy Emmure - koncertowo powinni zmiażdżyć. My Autumn to precyzyjnie zagrany metal z Rosji po linii At The Gates, All Shall Perish czy The Black Dahlia Murder. Stawkę otwiera Drown My Day - krakowski młot inspirujący się Behemoth, Carnifex, Whitechapel. Będą też lokalsi, a w Krakowie i Warszawie dołączą Sylosis i Textures.

Frontside od zawsze przykładał sporą wagę do promocji swoich dokonań, i nie mówię tu tylko o koncertach czy jak zwykle doskonałej oprawie graficznej, ale i szeroko komentowanych teledyskach. O ile coś mi nie umknęło, "Zniszczyć wszystko" wsparły dwa: "Dopóki moje serce bije" i "Granice rozsądku". Tym razem jednak oba utrzymane są w konwencji pastiszu, czego dotąd w tej materii nie było. Pomysł wyszedł od was?

- Jesteśmy zdystansowani do naszej twórczości, czego dowodem są między innymi te klipy. W tekstach rozprawiamy o poważnych kwestiach i roztrząsamy problemy szarej codzienności. Nie chcemy być postrzegani przez pryzmat tekstów jako przewodnicy łez padołu niosący antidotum na bolączki tego świata. Pamiętamy, że muzyka ma również bawić i takie są wspomniane klipy. Dziw bierze, bo znaleźli się tacy, którzy zupełnie nie uchwycili zgrywu. To ciekawe obrazki pokazujące nas z zupełnie innej strony. Powstanie też trzeci klip. Mamy kolejny pomysł na historię bez napinki.

Zobacz teledysk "Dopóki serce bije":

Choć wideoklipy "Dopóki moje serce bije" i "Granice rozsądku" stylizowane są na dwa całkowicie odrębne środowiska; pierwszy to szlachetne oldskulowe kalectwo wielu z nas; drugiego zaś nie powstydziłby się Snoop Dogg do spółki z 50 Centem, oba spina ewidentne zamiłowanie do świecenia cyckami. Feministki chyba za wami nie przepadają?

- Skoro my nie jesteśmy ani ładni, ani przystojni, i jedyne na co nas stać to udawana gwiazdorka i postawa macho, rozsądnym argumentem jest pokazanie pięknych pań. W każdym obrazku pełnią ważną role, właściwie podobną. Są obiektem marzeń i westchnień każdego samca. Nie sądzę, by feministki miały nam coś do zarzucenia. Pokazujemy kobiety, które mają władzę nad facetami, o to im chyba chodzi. Są pokazane stereotypowo, ale w taki sposób to właśnie działa w naszym życiu. W "Granicach rozsądku" obsadziły taką samą ilość ról jak my, więc o jakimś równouprawnieniu można mówić.

Zobacz teledysk "Granice rozsądku":

W idealnym świecie, z taką muzyką i na takim poziomie, Frontside miałby sporą szansę na trwałe zaistnienie na arenie międzynarodowej, choćby w Stanach czy Niemczech, gdzie nie ma aż tak wyraźnie zarysowanych "polskich" podziałów na takie czy inne muzyczne - często zwaśnione - obozy. Mówiąc o tym zachodzę bez przerwy w głowę, dlaczego nie pokusicie się o wydanie wyłącznie anglojęzycznej płyty. Tego uporu po prostu nie pojmuję. Wyjaśnisz?

- To nie upór tylko wynik pragmatycznej decyzji. Muzyczny świat uległ przeobrażeniu w ostatnich latach. Ekspansja plików MP3 i łatwy dostęp do muzyki. Internet oferujący miejsce dla wielu zespołów. To zmieniło cały rynek. Znacznie trudniej zbudować karierę na trwałym fundamencie. Teraz wszystko dzieje się szybko. Zespoły, style szybko się rodzą i jeszcze szybciej umierają. W muzyce popularnej to przybrało jeszcze gorszy wymiar, tu bez wstydu lansuje się gwiazdy wybierając je z tłumu. Media mają teraz siłę jak nigdy wcześniej. Zaistnieć na zachodzie graniczy z cudem.

- Moglibyśmy próbować i pewnie konsekwentnie zdobywalibyśmy nowe obszary, ale znamy realia. Wiemy jak wiele zespołów, które powszechnie uważa się za "zawodowe" tak naprawdę nie utrzymuje się z grania. Wydać płytę czy dystrybuować ją na zachodnich rynkach, to nie problem. Mieliśmy już tam krążki, były wywiady, recenzje. Trochę pojeździliśmy poza granicami. Podpisaliśmy kolejny kontrakt. To miłe i w jakiś sposób podkreśla wartość zespołu. Ta prawdziwa kariera to jeszcze większe wyrzeczenia i życie, które niekoniecznie pada udziałem każdego próbującego. W większości przypadków to niestety życie bez bezpiecznej przyszłości.

Jak wspomniałem na początku, od premiery "Zniszczyć wszystko" minęło już kilkanaście miesięcy. Prace nad jego następcą trwają? Cokolwiek w tym temacie można już ujawnić?

- Nie spieszymy się z nową płytą. Dotychczas wydawaliśmy regularnie krążki w dwuletnich odstępach. Na następcę przyjdzie nam trochę poczekać. Chcemy spróbować nowych rzeczy. Na razie tylko o tym rozmawiamy. Próby rozpoczniemy w kwietniu. Jesteśmy jednomyślni w kilku kwestiach. Spróbujemy czegoś nowego, poszukamy innego brzmienia. Będzie inaczej.

Dzięki i zapraszam wszystkich na imprezy w ramach "Deathcore Legion Tour 2012"!

Dzięki za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas