Myrkur: Muzyka tworzona za pomocą zmysłów i uczuć

Duńska artystka Amalie Bruun, odpowiedzialna za projekt Myrkur, idealnie pokazuje, że każdy człowiek ma wiele twarzy. W końcu nie zawsze się zdarza, że artysta przechodzi od tworzenia popowych utworów do nagrywania black metalowych albumów. Przed występem Amale na Metal Hammer Festival 2017 porozmawialiśmy o nadchodzącej płycie, pasji do muzyki folkowej, trasie z Behemothem, a nawet rapie, "Grze o tron" oraz "Wiedźminie".

- Uwielbiam absolutnie każdy rodzaj instrumentów smyczkowych - mówi Myrkur
- Uwielbiam absolutnie każdy rodzaj instrumentów smyczkowych - mówi Myrkurfot. Bartosz Nowicki

Kiedy projekt Myrkur został założony, postanowiono przez pewien czas utrzymywać w tajemnicy, kto za nim stoi. Gdy w końcu ujawniono głównodowodzącą, świat muzyki był w szoku. Liderką black metalowego zespołu i jej jedynym stałym członkiem okazała się bowiem Amalie Bruun - artystka kojarzona wcześniej głównie ze zdecydowanie lżejszego repertuaru i zupełnie innego wizerunku. W 2015 roku jako Myrkur wydała debiutancki album "M", by rok później opublikować krążek "Mausoleum" zawierający folkowe wersje kompozycji z debiutu. Na kolejną pozycję, album "Mareridt", fani artystki muszą czekać do 15 września, choć już dziś mogą cieszyć się zapowiedziami krążka.

Rafał Samborski, Interia: - Zanim zaczęłaś tworzyć black metalowe nagrania jako Myrkur, byłaś znana ze zdecydowanie lżejszych projektów: indie popowego Ex Cops, shoegaze’owego Minks czy w końcu popowych numerów wydawanych pod własnym imieniem i nazwiskiem. Czy w samym procesie twórczym między poprzednimi nagraniami a Myrkur istniała jakaś zasadnicza różnica?

Amalie Bruun, Myrkur: - Tak, zdecydowanie. Myrkur jest tym, co robię teraz "na pełen etat" i pod kątem kreatywnym myślę, że to najbardziej szczery do tej pory projekt, znacznie bliższy mojemu sercu niż poprzednie dokonania. Opiera się przede wszystkim na intuicji, czerpiąc głównie z doświadczeń dzieciństwa, tego, czego się wówczas nauczyłam. To muzyka tworzona za pomocą zmysłów i uczuć, nie przemyśleń.

W pierwsza rocznicę debiutanckiego albumu projektu Myrkur wydałaś folkowe "Mausoleum" zawierające utwory, będące reinterpretacją kompozycji z "M". Skąd się wziął taki pomysł?  

- Tak naprawdę "Mausoleum" jest czymś, co chciałam zrobić od dłuższego czasu. Grałam sobie kompozycje z "M" w otoczeniu natury, rzeki, aby wydobyć z nich esencję. Wykonywanie ich w ten sposób było dla mnie czymś oczywistym.

Analizując "M", doszedłem do wniosku, że nawet te najbardziej black metalowe kompozycje mają głęboką podbudowę folkową.

- No właśnie! Dlatego było to prostsze, niż można przypuszczać.

Niedawno zapowiedziałaś też swój nowy album, który będzie nosić nazwę "Mareridt". Słowo to oznacza po duńsku "koszmar". Dlaczego akurat ten tytuł?

- Dlatego, że album będzie się opierać na prostym koncepcie - wszystkie umieszczone na nim piosenki bazują na tym, czego doświadczałam w moich koszmarach. Wiesz, budziłam się w środku nocy ze złego snu i do trzymanej na stoliku nocnym książeczki zapisywałam to, co właśnie się wydarzyło w mojej podświadomości. Wszystkie te myśli i symbole. A później starałam się oddać te odczucia podczas gry na instrumentach, aby w końcu stworzyć z tego piosenki.

Ostatni singel, "Två Kongunbarn", sugeruje, że będziemy ponownie mieć do czynienia z folkowym albumem.

 - Nie, nie. To będzie mieszanka. Taka - jak to mawiam - hybryda.

Podobnie jak debiut?

- Tak, ale bardziej skondensowana. Skierowana prosto w określony punkt. Jak cios.

A w związku z tym singlem możesz coś powiedzieć na temat swojej miłości do tradycyjnych, skandynawskich instrumentów?

- Myślę, że te instrumenty wywołują w człowieku takie pierwotne uczucia. Kiedy na nich grasz, to jakbyś przywoływał wspomnienia, których nie posiadasz tak dosłownie. Za to jesteś wtedy w stanie odczuć tę przeszłość żyjącą w twojej krwi. Dźwięki wydawane przez te instrumenty - szczególnie smyczkowe, uwielbiam absolutnie każdy rodzaj instrumentów smyczkowych - są takie mroczne, piękne, pierwotne. Zapewne dlatego tak bardzo je kocham.

Niewiele osób w Polsce wie, że nagrywałaś z artystami rapowymi takimi jak Vinnie Paz czy R.A. The Rugged Man. Kiedyś byłem dość mocno związany ze środowiskiem hip-hopowym...

- W życiu bym nie powiedziała! Czyli znasz ich sztukę? To znaczy ich rap?

Jedi Mind Tricks słyszałem po raz pierwszy z 12 lat temu, a R.A. The Rugged Man to legenda gatunku.

- O tak, to naprawdę żywa legenda!

Po raz pierwszy usłyszałem ciebie właśnie w ich utworach. Powiedz mi, proszę, jak wspominasz współpracę z nimi?

- Hm, bardzo różnie (śmiech).

(śmiech) Domyślam się - to dość specyficzne osoby.

- Bardzo! Ci dwaj w szczególności mają naprawdę ciężkie charaktery. To bardzo specyficzni, ale nietuzinkowi i unikatowi ludzie. Ale wiesz co... myślę, że są dla mnie jak bracia, a czasami z braćmi zdarza się walczyć. Masz brata?

Mam, jest ode mnie starszy o trzy lata.

- Lubisz z nim walczyć?

Raczej rzadko się nam to zdarzało. Oczywiście kocham go...

- ...ale ta walka nie przeczy w żaden sposób miłości! W rzeczywistości kiedy rodzeństwo walczy ze sobą, to nie robi tego tak naprawdę.

Moja partnerka ma dwie siostry, z którymi utrzymuje dobry kontakt i opowiada mi czasami, jak zdarzało im się w dzieciństwie sprzeczać oraz walczyć ze sobą.

- No właśnie! Z Vinnie’em i R.A. jest jeszcze taka rzecz, że są niesamowicie utalentowani. Ludzie w środowisku metalowym czasami nie są w stanie zrozumieć innej stylistyki; dostrzec talentu, który tkwi w ludziach grających inny gatunek muzyczny. Mówią, że jeżeli coś nie jest metalem, to jest gównem. Ale ja, słuchając rapu, potrafię stwierdzić, że tu mamy do czynienia z niesamowitym flow albo że ten tekst to prawdziwa poezja. To jest ta podstawowa różnica. Co więcej, widziałam to, jakie R.A. The Rugged Man i Vinnie Paz prowadzą życia i mogę spokojnie powiedzieć, że to osoby bardzo różniące się od współpracujących ze mną muzyków grających metal (śmiech).

W "Ego Trip - książce o rapie" pojawia się nawet krótki tekst R.A. The Rugged Mana o tym, co zrobić, żeby zostać wyrzuconym z wytwórni.

- Można było się spodziewać, skoro nagrał kiedyś utwór "Every Record Label Sucks D...ck" (śmiech). Ma trochę takie punkowe podejście. A co do Vinnie’ego: zawsze mi mówi, że przy moich fanach jego fani przypominają Matkę Teresę. Kiedyś powiedział nawet, że myślał, iż jego fani są źli do momentu, w którym nie zobaczył mojego fanpage’a (śmiech).

Metal Hammer Festival 2017 (21 lipca 2017 r.)

Zeal & Ardorfot. Bartosz Nowicki
Zeal & Ardorfot. Bartosz Nowicki
Publiczność Metal Hammer Festival 2017fot. Bartosz Nowicki
Paradise Lostfot. Bartosz Nowicki
Paradise Lostfot. Bartosz Nowicki
Paradise Lostfot. Bartosz Nowicki
Paradise Lostfot. Bartosz Nowicki
Paradise Lostfot. Bartosz Nowicki
Publicznosć Metal Hammer Festival 2017fot. Bartosz Nowicki
Publicznosć Metal Hammer Festival 2017fot. Bartosz Nowicki
Publicznosć Metal Hammer Festival 2017fot. Bartosz Nowicki
Publicznosć Metal Hammer Festival 2017fot. Bartosz Nowicki
Publicznosć Metal Hammer Festival 2017fot. Bartosz Nowicki
Publicznosć Metal Hammer Festival 2017fot. Bartosz Nowicki
Myrkurfot. Bartosz Nowicki
Myrkurfot. Bartosz Nowicki
Myrkurfot. Bartosz Nowicki
Myrkurfot. Bartosz Nowicki
Myrkurfot. Bartosz Nowicki
Marilyn Mansonfot. Bartosz Nowicki
Marilyn Mansonfot. Bartosz Nowicki
Marilyn Mansonfot. Bartosz Nowicki
Marilyn Mansonfot. Bartosz Nowicki
Marilyn Mansonfot. Bartosz Nowicki
Marilyn Mansonfot. Bartosz Nowicki
Marilyn Mansonfot. Bartosz Nowicki
21 lipca 2017 r. w katowickim Spodku odbył się Metal Hammer Festival. Wystąpili m.in. Marilyn Manson, Myrkur, Paradise Lost i Zeal & Ardor. Zobacz zdjęcia! fot. Bartosz Nowicki

Dobrze, przejdźmy do kolejnego pytania. Electropop, folk, black metal, a nawet udział w rapowych nagraniach. Aż nasuwa się pytanie, co będzie następne?

- Chciałabym nagrać taką pełnoprawną folkową płytę. Akustyczną, mroczną...

"Mausoleum" nią nie było?

- Nie do końca. To znaczy ona tkwiła mocno w folkowych korzeniach, ale bardziej określiłabym ją mianem neo-gotyckiej. Tę następną chciałabym już nagrać w pełni z tradycyjnymi instrumentami, a nawet umieściłabym na niej interpretacje funkcjonujących od setek lat pieśni. To jest to, o czym muzycznie w tej chwili marzę.

Dzisiaj grasz co prawda pierwszy raz w Polsce, ale wcześniej jeździłaś po Stanach Zjednoczonych na trasie koncertowej z polską grupą Behemoth. Po jej zakończeniu Nergal w wywiadach wyrażał się bardzo entuzjastycznie o tobie i twoich umiejętnościach wokalnych. A jakie ty miałaś odczucia wobec jego zespołu?

- Bardzo, bardzo pozytywne. Po pierwsze, na żywo Behemoth to wręcz nieskazitelna grupa i myślę, że pod tym względem są w absolutnej czołówce muzyki metalowej, czego przecież nie da się powiedzieć o każdym zespole, który działa tyle lat, co oni. Rozumiesz - widzisz jak grają "The Satanist" i za każdym razem robią to tak samo odlotowo.

Po drugie, muzycy z Behemotha są bardzo miłymi ludźmi. Nergal jest nie tylko moim dobrym przyjacielem, ale stanowi dla mnie także wielką inspirację. To jedna z tych osób, które zdają się mieć 25 godzin w ciągu doby i których zawsze pytasz "jak to możliwe, że udało ci się aż tyle zrobić?!". A do tego nigdy się nie poddaje. Podoba mi się taka filozofia życiowa. Nergal jest takim typem wojownika.

Pokazała to historia jego walki z chorobą. Znasz ją, nie?

- Nawet o tym w tej chwili nie myślałam, chociaż to też pokazuje, jakim jest niesamowitym człowiekiem.

Podobnie jak Behemoth masz dużo hejterów. Co do głównych zarzutów z ich strony, nie czujesz się niekomfortowo, kiedy grasz przed ludźmi, którzy oczekują tylko i wyłącznie surowego, gitarowego brzmienia?

- Nie sądzę nawet, aby tacy ludzie przychodzili na moje występy.

Niby tak, ale z drugiej strony "The Satanist" Behemotha było przecież bardzo surowe, a grałaś z nimi koncerty w momencie, gdy promowali właśnie ten album.

- O nie, mój Boże, każdego wieczoru pierwsze rzędy były zapełnione już od 19! Ludzie wybierali się co prawda, żeby ujrzeć chłopaków z Behemotha, ale przychodzili wcześniej, bo kierowali się myśleniem w stylu "Dobra, zobaczymy, co to k... jest". Sprawiali wrażenie ciekawskich. Moje występy były dla nich trochę jak obserwowanie walki gladiatorów w Koloseum. Takie: "Co ona teraz zrobi? Czy kogoś zabije? A może teraz tu umrze?".

(śmiech)

- Ale to było świetne! Czułam się swobodnie, bo w tym właśnie tkwi cała sztuka. A tak poza tym to czuję się w porządku z robieniem niekomfortowych rzeczy.

Często podkreślasz, że ukochałaś sobie naturę Skandynawii, klimat rodzinnej Danii, jej kulturę, a w szczególności mitologię nordycką. Muszę cię więc spytać o pewien gorący temat. Oglądasz "Grę o tron"? Zarówno w książkach George'a R.R. Martina, jak i w samym serialu jest mnóstwo nawiązań do starożytnych wierzeń ludów północy.

- Zaczęłam oglądać całą serię w tamtym roku. Pomyślałam sobie, że w końcu muszę to zrobić; że to najwyższy czas. Gra tam mnóstwo duńskich aktorów i to mnie kupiło. I... tak, widziałam wszystkie dotychczasowe odcinki. Mnóstwo z nich uwielbiam, ale nie wszystkie mi odpowiadały w pełni. Jeżeli chodzi o zawarte tam historie, miałam wrażenie, że czasami nieco za bardzo opierały się na przemocy i seksie. Tylko nawet wtedy serial nadrabia to świetnymi postaciami. A do tego powiem ci, że niedawno byłam w kinie, żeby zobaczyć premierę pierwszego odcinka nowego sezonu. Był tam też Jaime Lannister, to znaczy Nikolaj Coster-Waldau - duński aktor - aby zapowiedzieć całą rzecz. To był bardzo fajny pomysł.

A znasz cykl wiedźmiński polskiego pisarza, Andrzeja Sapkowskiego? Wyspy Skellige są przecież jasnym odwołaniem do kultury skandynawskiej.  

- Wiedźmin? Kojarzę trzecią część gry.

Gry są kontynuacją serii powieści i opowiadań.

(Amalie zaczyna nucić "Kołysankę o niedoli" ze ścieżki dźwiękowej do gry "Wiedźmin 3: Dziki Gon").

O proszę, bardzo lubię tę piosenkę. Grałaś w grę?

- Próbowałam. Ale tak szczerze pierwszy raz o niej usłyszałam, kiedy jakiś czas temu poszłam do Sali Koncertowej Duńskiego Radia w Kopenhadze na koncert z symfonicznymi aranżacjami muzyki z gier komputerowych. Uwierz mi, pokochałbyś to. Była tam orkiestra symfoniczna, męski chór i chór dziecięcy oraz sopranistka, więc to była naprawdę wielka inicjatywa. Odgrywano melodie z gier, głównie Nintendo, między innymi z The Legend of Zelda. Tam też po raz pierwszy usłyszałam tę piosenkę. A potem, kiedy publikowałam swoje folkowe próby wokalne na Facebooku, ludzie pisali mi, że to brzmi dokładnie jak muzyka z "Wiedźmina".

Dzisiaj na festiwalu gra zespół Percival Schuttenbach - ich poboczny projekt tworzący muzykę w średniowiecznych klimatach, nazwany po prostu Percival, odpowiada za stworzenie części ścieżki dźwiękowej do tej gry.

- Niemożliwe! Świetnie dla nich - to bardzo popularna gra! A powiedz mi, ta piosenka, w której dziewczyna śpiewa i gra na lutni, to też z tej gry?

Mówisz o "Pieśni Priscilli"? [Oficjalna nazwa polskiej wersji utworu to "Wilcza zamieć" - przyp. red.] Tak.

- "Pieśń Priscilli", tak! Jest cudowna! Wiesz, teraz do mnie dochodzi, dlaczego ludzie myślą o tej grze, kiedy mnie widzą. Kiedyś nawet opublikowałam na Facebooku filmik, na którym również śpiewam do dźwięków wydobywających się z lutni. Tylko nagraliśmy go na klatce schodowej.

Amalie BruunMonica SchipperGetty Images
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas