"Mikro opowieści"
Zespół Oszibarack z Wrocławia to bez wątpienia jeden z najciekawszych, a jednocześnie najmniej docenionych polskich debiutów 2004 roku. Nasz rynek muzyczny nie potrafi jeszcze wypromować wykonawcy, który swoją muzyką nie odstaje od najbardziej cenionych europejskich prądów brzmieniowych. Od kilku lat pałeczkę przewodnictwa w nurcie progresywnej muzyki tanecznej przejęły od Wielkiej Brytanii Niemcy. I wydaje się, że gdyby Oszibarack zadebiutował właśnie u naszych zachodnich sąsiadów, mógłby zrobić karierę na miarę formacji Skalpel, która wydaje w uznanej brytyjskiej wytwórni Ninja Tune. Kompozycje grupy, urzekające analogowymi brzmieniami, żywą sekcją rytmiczną i doprawione electropopowymi szczegółami, można prezentować na Zachodzie bez żadnych kompleksów. Członkowie grupy Oszibarack zapewne zdają sobie z tego sprawę, dlatego planują promować debiutancki album "Moshi Moshi" między innymi w Berlinie. Ponadto grupa dostała niespodziewaną propozycję występu na Węgrzech.
O koncertowych planach, prawdzie w muzyce i specyficznej nazwie zespołu, DJ Patrisia, najważniejsza obok Agima Dżeljilji postać w Oszibarack, a znana też jako wokalistka grupy Husky, opowiedziała Arturowi Wróblewskiemu.
Czy Wrocław jest krajowym zagłębiem nowych brzmień i elektronicznych zespołów? Z tego miasta wywodzą się przecież Oszibarack, Husky i Skalpel?
Pewnie urodziło się tu dużo osób, które kochają muzykę (śmiech). Wydaje mi się, że Wrocław ma duży potencjał. Kocham to miasto. Trochę niezręcznie mi o tym mówić, bo właśnie tam się urodziłam i czuję się z Wrocławiem emocjonalnie związana. Cóż, tylko się z tego cieszyć.
Choć ja wciąż czuję niedosyt. Chciałabym, żeby było dużo więcej takich wykonawców i przede wszystkim, żeby dużo więcej płyt z taką muzyką się ukazywało. Wydaje mi się, że w całej Polsce, i nie mówię tu tylko o dużych miastach, są twórcy, którzy robią ciekawą muzykę, o której ani ty, ani ja, nie mamy, niestety, pojęcia.
Co się stało z zespołem Husky, o którym ostatnio było cicho?
Było cicho, ponieważ dosyć długo pracujemy nad nową płytą. Trwa to już ponad dwa lata. Wydajemy drugi album już na wiosnę, o ile uda nam się dopiąć cały materiał. Na razie jest gorączka. Obecnie mieszkam w Łodzi i tam właśnie pracuję, a Jacek [Dojwa - druga połowa Husky], nagrywa we Wrocławiu. Dlatego musimy się spotkać, by nagrać jakiś utwór. Ale mamy już prawie całą płytę, dlatego wydaje mi się, że wkrótce ukażę się nasz nowy materiał.
W każdym bądź razie Husky żyje, ma się dobrze i będzie wydawał kolejne płyty.
A jak brzmią nowe utwory Husky?
Drugi album, jeśli chodzi o brzmienie, będzie podobny do debiutanckiej płyty. To będą nastrojowe, łagodne, spokojne kompozycje. Chociaż pojawi się kilka bardziej dynamicznych, energetycznych numerów.
Co do tekstów, to zależeć będą one od tego, co się wydarzy w moim życiu. Moje doświadczenia przenoszę na płytę. Wszystko, co się we mnie dzieje, przenoszę do piosenek w mikro opowieściach. Tak się dzieje w Husky i również w Oszibaracku. Może będzie smutniejsza? Chociaż pierwsza też jest smutna, sama nie wiem...
Muzycznie będzie więcej żywych instrumentów nagranych w studiu. Właśnie przymierzamy się do nagrania żywego kontrabasu. Będą też konga i perkusja. Brzmienie poza tym będzie także się różniło, gdyż nagrywamy ją w studiu, w którym nagrywaliśmy Oszibaracka. Nad całością panować będzie czujny Agim (śmiech). Będzie trzymał pieczę nad sprawami produkcyjnymi i dopieszczał każdy dźwięk.
Powiedz mi, jak doszło do powstania Oszibarack?
Spotkaliśmy się z Agimem podczas nagrywania materiału na drugą płytę Husky'ego - tak się stało, że Oszibarack powstał wcześniej niż Husky. Nastąpiła tzw. gorączka, która w momencie może cię pogrążyć od czubka głowy do końca palców. Niesamowita, fajna komunikacja powstała pomiędzy mną i Agimem. To było coś w rodzaju magicznego zaklęcia.
Muzyka sama powstała w głowie, zrobiło się naprawdę magicznie. Jeden kawałek, którego muzyczny szkic podsunął i do którego stworzyłam wokal, przerodził się nie wiadomo jak i kiedy w osiem utworów. Okazało się, że mówimy podobnym językiem i potrafimy się super od razu dogadać, co było fajne. Agim, podobnie jak ja, lubi prawdę w muzyce. Wkłada w nią całe serce. Też uważa, że muzyka to opowiadanie siebie. A prawda - to już nie są moje słowa - uszlachetnia myśli i serca. Ma dużą siłę oddziaływania.
Po tak wzniosłej, filozoficznej wypowiedzi, aż mi wstyd zapytać o tak prozaiczną rzecz, jak nazwa grupy.
Tak, historia naszej nazwy jest bardzo przyziemna (śmiech). Narodziła się od kartonu soku brzoskwiniowego. Niestety, bardzo tego żałuję, ale nie było mnie przy tym, kiedy chłopaki wpadli na genialny pomysł nazwania tak zespołu. Agim kupił sok i przyuważył tę nazwę, ponieważ on ma dar zauważania detali i to nie tylko podczas tworzenia i nagrywania, ale w życiu też. I stwierdzili, że to jest świetna nazwa dla zespołu.
Poza tym jest mnóstwo zamieszania związanego właśnie z nazwą zespołu. Wszyscy się pytają, dlaczego właśnie tak. Twierdzą, że komplikujemy sobie życie i powinniśmy wymyślić nazwę polską. A tu się okazuję, że ktoś z Węgier się do nas odezwał - "oszibarack" oznacza po węgiersku brzoskwinię - i chce nam zrobić tam koncert.
Widać zatem, że się opłaciło zaryzykować z nazwą. To kiedy jedziecie na Węgry?
Jedziemy na pewno. Chcę sobie popływać po Dunaju stateczkiem i zagrać tam koncert (śmiech).
Macie podpisany kontrakt z wytwórnią 2.47 Bodka Pezdy, a waszą promocją zajmuje się Pomaton EMI. To chyba bardzo wygodna sytuacja dla alternatywnego zespołu. Z jednej strony macie pełną niezależność artystyczną, nagrywając dla niszowej wytwórni, a z drugiej strony dystrybucję zapewnia wam jeden z "majorsów"". Jak wam to się udało?
Podczas nagrywania i wydania pierwszej płyty Husky'ego była podobna sytuacja. Początkowo to Pomaton miał wydać płytę, ale z różnych przyczyn tak się nie stało. Dla mnie to jest bardzo fajny układ. Z Bodkiem mam koleżeńskie stosunki, nie ma tu żadnych ciśnień. A Pomaton to jest dobry dystrybutor, po prostu zna się na tym. I ta sytuacja przełożyła się na Oszibaracka, powtórzyliśmy ten schemat. To jest naturalna kolej rzeczy.
W jednej z wypowiedzi Agim opowiadał o inspiracji muzyką Briana Eno. Słuchając waszej płyty odniosłem wrażenie, że fascynacja minimalizmem i ascetyzmem dźwiękowym przeniosła się na kompozycję Oszibarack, a także na twoje teksty, które są bardzo oszczędne w słowa. Czy była to zamierzona decyzja?
Zaczęło się od muzyki, dźwięków. I koncepcja była właśnie taka, jak mówisz. To znaczy minimalistyczne, ascetyczne podejście do brzmienia. A co do tekstów, to nie podporządkowałam ich specjalnie pod muzykę - to wyszło samo. Bardzo dobrze się zgraliśmy, wspominałam ci już o naszej komunikacji. Moje piosenki miały zawierać w sobie tajemnicę, miały być niedopowiedziane. To był bardzo intuicyjny proces. Wydaje mi się, że właśnie wtedy działa magia.
A wracając jeszcze do moich tekstów, to są one mikro opowieściami w których liczy się prawda, emocja i chwila. To jest trochę tak, że dobry tekst powstaje w trudnych sytuacjach. Ziarenko pada i kiełkuje. A w przypadku Oszibarack wizja muzyczna Agima świetnie splotła się z moimi słowami.
Czy proces pisania piosenek na Oszibarack różnił się od tego, w jaki sposób tworzysz teksty do utworów Husky?
Nie, nie ma różnicy, nie dzielę tego. Pisząc mam świadomość, że to zaśpiewam. Ale nie rozdzielam tego, ponieważ to wciąż jestem ja. Jestem w Husky i jestem w Oszibarack, pomimo że to są dwie różne muzy. Inaczej być nie może, ponieważ muzykę tworzą dwa różne zespoły, różni ludzie.
Z tekstami jest tak, że ja muszę mieć swój czas i wiem, że mogę wtedy coś napisać. Nie mogę się zmusić. Takie sytuacje, że Agim zrobił kawałek, a ja muszę do niego na siłę dopisać słowa, nie zdarzają się. Dlatego też świadomie, ponieważ nie lubię się ciśnieniować, na płycie pojawiły się instrumentalne kawałki. Uważałam, że są tak pełne i dopracowane, iż nie wymagają dodatkowo tekstu.
Powiedz kilka słów o waszych koncertach. Wiem, że mają charakter koncepcyjny, łączycie sztukę audiowizualną z muzyką.
Staramy się, by koncerty nie były zwyczajne. Połączone są z projekcjami na żywo. Wideo zostało zainspirowane muzyką i wyszło spod palców naszego basisty, który jest podwójnie uzdolniony. Może ma także inne zdolności, ale dał mi się na razie poznać jako świetny basista i człowiek robiący świetne wizualizacje.
Zależy nam, by cały koncert był "live", bez żadnych oszustw. Płyta rzeczywiście brzmi elektronicznie, ale instrumenty nagrywane były na żywo. W tym między innymi słynna perkusja Szpaderskiego (śmiech). A także żywy bas i klawisz. Poza tym planujemy zrobić wypasiony koncert, na którym Agim zagra na fortepianie.
A ja sobie pomagam trochę moją nową zabawką, którą mogę poeksperymentować z moim wokalem. Mam nadzieję, że to wzbogaci nasze koncerty.
Chcemy grać jak najwięcej koncertów, ale, niestety, grupa ma minimalną promocję. To nie jest muzyka dla mas, raczej gramy koncerty kameralne. Na razie w planach mamy wystąpić w największych miastach. I zagranicą, może Berlin... Na razie to są tylko plany i zobaczymy, co się wydarzy.
Opowiedz mi kilka słów o teledysku do piosenki "Skirts Up", która jest waszym pierwszym singlem.
Teledysk kręcony był we Wrocławiu i z założenia miał być dopełnieniem naszej twórczości. Tak jak muzyka, dekoracja i scenografia są minimalistyczne. Reżyserem klipu jest Bartek Raiński. Na planie pracowało całe mnóstwo ludzi i wszyscy byli pełni zapału. Wiele z tych osób to jest taka wrocławska ekipa, moi bliscy znajomi, z którymi uczyłam się operatorki. Ostatecznie ja poszłam w stronę muzyki, a oni dalej zajmują się filmem. Zresztą to jest świetna ekipa, robią bardzo dużo filmów i teledysków, przede wszystkim hiphopowych. Są doceniani, dostają nagrody.
Ogólnie bardzo miło wspominam ten czas, gdyż była atmosfera radości i magii na planie. Nikt na nikogo nie krzyczał, wszystkim się miło pracowało. Ostatecznie zostały zmontowane dwie wersje.
A piosenka jest opowieścią o niegrzecznych dziewczynkach i niegrzecznych chłopcach.
Krytycy piszą o was, że jesteście zainspirowani przede wszystkim niemiecką sceną elektroniczną, która jest bardzo eksperymentalna, progresywna i rozwojowa. Z drugiej strony na płycie znalazły się dwie kompozycje, które mają drum'n'bassowy rytm. A ten styl muzyczny ma raczej najlepsze lata za sobą. Co zainspirowało was do nagrania takich numerów, sięgnięcia do "muzeum muzyki tanecznej"?
Wiesz, ja słucham tak dużo muzyki, że nie potrafię do końca powiedzieć, co tak naprawdę ma na mnie wpływ i mnie inspiruje. To wszystko jest podświadome. Z nikogo nie zżynam. Mam takie motto życiowe, żeby nigdy nie naśladować. I tego bardzo mocno się trzymam.
Muzyka, której słucham, jest bardzo różnorodna. Joy Division, Coil, industrial, muzyka Briana Eno i na przykład The Doors. A te numery, o których mówisz, nie są tak naprawdę drum'n'bassowe, byłabym daleka od takiego określenia. To są tak naprawdę określenia dla dziennikarzy.
Ludzie często się mnie pytają, co ja tak naprawdę gram. Ostatnio spotkałam się w sklepie z moim znajomym, który jest DJ-em. I zastanawialiśmy się, jaką muzykę my tak naprawdę gramy, bo dawno nie słyszeliśmy swoich setów. On jest bliżej electro, chociaż teraz to się rozwinęło w coś innego i on sam nie potrafi tego nazwać.
Ponoć prowadzicie rozmowy na temat wydania płyty w Europie. W tym właśnie celu podobno wybrałaś się do Paryża. Jak wyglądają te plany?
Widzisz, tutaj ktoś poplątał się w zeznaniach, jak to często bywa. Byłam w Paryżu promować Oszibaracka, to znaczy rozdać jak najwięcej płyt w Instytucie Polskim i innych miejscach. Ale przede wszystkim byłam tam, by się uteatralnić. To znaczy napisałam i gram muzykę do spektaklu. I po prostu pojechaliśmy do Francji na występy. To jest strasznie wypasiona sprawa, ale jeszcze nie mogę zdradzać szczegółów.
Dziękuję za rozmowę.