Marek Dyjak: Zło jest łatwe [WYWIAD]

Marek Dyjak prezentuje ostatnią płytę /Wojciech Kornet /materiały prasowe

Marek Dyjak to polski Tom Waits i Nick Cave w jednej osobie. Wokalista-poeta, który swoją muzyką, śpiewanymi tekstami a przede wszystkim głosem pokazuje, że zna życie jak nikt, od każdej - i najlepszej, i najgorszej strony. Artysta wiele lat spędził w swojej własnej, jazzowo-klezmerskiej niszy. A gdy dzięki uczestnictwu w Męskim Graniu 2012 (pamiętne "Ognia!" w duecie z Kasią Nosowską) pokochała go cała Polska... ani trochę nie zmienił swojego wiwisekcyjnego, straceńczo-walecznego przekazu.

Marek Dyjak prezentuje nowy album "Na wzgórzu rozpaczy", który według artysty ma być ostatnim w jego karierze. W teledysku do utworu tytułowego wystąpili aktorka Magdalena Różdżka oraz były poseł Janusz Palikot.

Jak w swojej twórczości, tak i w rozmowie jest bezpośredni, serdeczny i szczery. Nie obawia się mówić o najtrudniejszych sprawach prywatnych i publicznych, pod każdym złem dostrzegając jednak potencjał dobra. Właśnie wydał swój trzynasty album o wymownym tytule "Na wzgórzu rozpaczy".

Bóg się nie przedstawia

Jordan Babula, Interia: Jesteś w rozpaczy?

Reklama

Marek Dyjak: - Odpowiem tak: Płyta "Na wzgórzu rozpaczy" powstawała w czasie, kiedy rozstawałem się z miłością mojego życia - od półtora roku jestem singlem. Szanuję ją bardzo, dała mi dziewięć prawie lat szczęścia. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi, co czasem leczy, a czasem bardzo rani.

A gdzie jest twoje wzgórze rozpaczy?

- Mieszkam na tak zwanej górce chełmskiej, w starej części miasta, niedaleko synagogi, która została przerobiona na klub McKenzie. Tak więc "wzgórze rozpaczy" to po prostu ten biedny Chełm. Mieszkam w ekskluzywnej dzielnicy, bo na starówce, ale obserwuję jedenasty rok życie ludzi tam mieszkających. Istnieje tam element wręcz nadzwyczajny, wybitnych ludzi, profesorów, jest z kim porozmawiać, ale istnieje też ubogość wymagająca z ortodoksyjnego katolicyzmu. Nie idzie to do przodu.

Katolicyzm jest tam problemem?

- Ja jestem osobą bardzo wierzącą w Boga. Tylko mój Bóg nikomu się nie przedstawił, nie mieszka w domu modlitwy, ani w synagodze, ani meczecie, ani w kościele, ani w katedrze, ani w Watykanie. I nikt z żywych nie jest przedstawicielem tego Boga - poza tymi, którzy czynią dobro. Dlatego jestem antyklerykałem, tyle, że żyjącym w ultraprawicowym mieście, bardzo katolickim, niestety też bardzo antysemickim. A Chełm był przecież żydowski, Singer pisał że każdy Żyd ma swój Chełm.

Czarna choroba

Na "Na wzgórzu rozpaczy" zamieściłeś między innymi utwór "Nocnoautobusowa" Jacka Kleyffa, w którym padają słowa "Pan, to właściwie dlaczego nie Pani?". Nie obawiasz się ścigania z paragrafu o obrazie uczuć religijnych?

- Ludzie widzą Boga w różnych rzeczach. Według mnie Bóg przejawia się w dobrych uczynkach, dobrych intencjach, dobrych ruchach służącym innym, a nie przejawia się w księżach-pedofilach. Kościół ma pod paznokciami bardzo dużo, ale wolałbym nie rozmawiać na ten temat, bo mieszkam w takim miejscu, że zostałbym znękany. To jest utwór Jacka Kleyffa, mojego mistrza i nauczyciela: poety, pieśniarza, kabareciarza, literata - wielkiego człowieka. I ta piosenka pochodzi z 1981 roku!

Nawiązując dalej do jej tekstu: Jaki sens ma twoim zdaniem śmierć?

- Na pewno taki, że jest przejściem materii w inny stan - tu wchodzi chemia organiczna - ale też przejściem duszy w jakiś inny wymiar. Śmierć to na pewno nie koniec, życie jest fragmentem jakiejś większej całości - tak mi się wydaje. Istnieje coś takiego, jak dusza, która wędruje - czy po różnych ciałach, czy miejscach - i myślę, że jesteśmy bardziej duszą, aniżeli ciałem. Bo dusza, o ile jest pilnowana i traktowana przynajmniej częściowo moralnie, to zyskuje. A w innym przypadku upada i trafia do piekła. Natomiast ciało upadnie tak czy inaczej. Jak nie teraz, to jutro, jak nie jutro, to za tydzień.

"Czarodziejska góra" to już tekst, który powstał specjalnie dla ciebie. To taka twoja "Autobiografia".

- "Czarodziejska góra" Tomasza Manna to książka o człowieku, który w wieku 40-paru lat dokonuje rozliczenia z samym sobą, podsumowania tego, co do tej pory - życia, grzechów, błędów, wypaczeń, dobrych uczynków, złych, wszystkiego. O tym jest też moja "Czarodziejska góra". Tekst napisał dla mnie Jan Kondrak ps. Rebe. Tak do niego mówię, bo był moim pierwszym mistrzem. Znamy się trzydzieści lat, poznałem go, jak byłem łebkiem i mówiłem do niego "rebe" - nauczyciel. Tylko w moich ustach to brzmi - próbowali go tak nazywać inni i nie udało się. A ta piosenka rzeczywiście jest autobiografią. Jak mówię Jankowi, że chciałbym tekst na taki a taki temat, to prowadzimy długie rozmowy - i jest tych rozmów wiele.

Z tego tekstu można się o tobie bardzo wiele dowiedzieć - czy to wszystko, na temat rodziców, córki, to nie są konkretne fakty z twojego życia?

- Jest to bardzo ogólne, bo w moim życiu działy się przeróżne rzeczy, które można na różny sposób interpretować. Ono było bardzo intensywne, bardzo kolorowe - i do tej pory jest. Choć oczywiście miało też strony czarne. Znam głód i znam sytość, znam piekło i znam niebo. Znam ludzi złych i ludzi dobrych - chociaż mam to szczęście, że większość, jakich spotkałem na swojej drodze, to byli właśnie ci dobrzy. A szczególnie jak przestałem spożywać C2H5OH w nadmiarze, poznałem całą, wielką gromadę bohaterów, przyjaciół, którzy mi pomogli z tą chorobą walczyć. Wiesz, alkoholik niepijący jest często gorszy od pijącego. Bywa bardziej złośliwy, okrutny. Choroba ta jest czarną chorobą. Ale jak ktoś potrafi nad sobą zapanować, jeśli ktoś nie jest osobą pazerną, łapczywą, tak jak ja, to może sobie pić. Alkohol jest dla ludzi, ja nie mam nic przeciwko niemu.

Najgorszy zawód, jaki może wykonywać mężczyzna

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że ludzie gonią za dobrem, ale gdy je już dostaną, zaczynają zerkać w kierunku zła. Jak myślisz, dlaczego?

- Bo zło jest czymś cudownym! Interesującym, kolorowym, zabawiającym. Dobro wynika często ze żmudnej pracy i tak dalej. A ludzie to sroki i idą tam, gdzie się błyszczy.

Przyznajesz, że sam o każdy dobry uczynek musisz walczyć.

- Po prostu zło jest łatwe. A czynienie dobra wymaga poświęcenia, pracy, nastawienia, pozytywnych intencji.

Uważasz, że ludzie są z natury źli?

- Ludzie są rozmaici, każdy jest oddzielnym bytem. Nie mi ich oceniać. Natomiast ja spotkałem - może to jest moje złudzenie, ale raczej chyba nie - bardzo dużo zacnych, dobrych, mądrych, kochających ludzi.

Nie chcesz się wypowiadać na temat natury ludzkiej?

- Wiesz, ja na swoich płytach najczęściej wyrażam się na temat relacji damsko-męskich.

Podejmując decyzje zawsze widzisz, gdzie to dobro i zło leży?

- Nie widzę, dopóki nie wejdę w to głębiej i mnie wyciągną w jakimś szpitalu, to wtedy wiem, żeby tam już nie wchodzić. Jestem dosyć odważny, ale to wynika z tego, że jestem prędki i nie przemyślę rzeczy. Chodzi właśnie o to skupienie, które jest potrzebne, chociażby w zawodzie aktora. A ja jestem wiatrem, kurczę. Wszystko co śpiewam jest pośrednio lub bezpośrednio połączone z tym, co przeżywam. Żeby śpiewać piosenkę aktorską i coś w miarę dobrze udawać na scenie, to trzeba być człowiekiem skupionym. A ja ze skupieniem mam tyle wspólnego, co Zalew Zemborzycki z piraniami.

Zgaduję, że nie ma w nim piranii?

- No nie ma (śmiech). To porównanie wędkarskie. Jedyny związek, do którego należę, to PZW - Polski Związek Wędkarski.

Mówisz, że się nie nadajesz na aktora, a jednak w kilku filmach się pojawiłeś.

- Grałem w filmach ze względu na to, że nie miałem pieniędzy i czasem sobie w ten sposób dorobiłem. Byłem w trzech filmach Janka Holoubka, który jest moim przyjacielem. Poznałem ciekawych ludzi, wspaniałe ekipy, ale zawód: aktor, to jest najgorszy moim zdaniem jaki może wykonywać mężczyzna. Nie wiem, czy nie wolałbym tańczyć przy rurze. Bo to wszystko wymaga cały czas skupienia, a ja, tak jak mówię, na wędkarstwie, na śpiewaniu moich ballad o rzeczach, które przeżyłem, które znam z życiorysu, jestem w stanie jakoś się skupić. Ale tak? Ja na przykład nie robię prób nigdy. Mam band, który jest tak rasowy, że tego nie potrzebuje. I chyba ostatni raz spotkaliśmy się trzy czy cztery lata temu - spotkaliśmy, zapaliliśmy i żeśmy się rozeszli.

Czasem łaska spływa

Uważasz, że można być w życiu szczęśliwym?

- Jak Bóg kogoś kocha, to to wcale nie oznacza, że ten ktoś będzie szczęśliwy. Ale na pewno będzie miał interesujące życie. Ja wybrałem drogę faceta, który z założenia nie może być szczęśliwy. Ale są takie momenty, kiedy spływa na mnie łaska tego Boga, którego nie nazywam, ale do którego modlę się każdego dnia przed zaśnięciem i czasami o wschodzie słońca - bo odkąd zostałem sam, to zasypiam z kurami.

Czyli jesteś, czy nie jesteś szczęśliwym człowiekiem?

- Słuchaj: głodny nie chodzę. Ubrany jestem. Pomagają mi ludzie, cała rzesza cudownych ludzi, których spotkałem na swej drodze - było tez paru drobnych rzezimieszków, ale nie warto ich nawet wspominać. Było ich naprawdę wielu, wszyscy będą wymienieni na płycie - około dwustu nazwisk. Wiesz, chciałem się wyprowadzić z Chełma. Ale niedawno miałem taką sytuację, że topiłem się, bo miałem awarię łodzi na rybach. I uratowała mnie straż pożarna z Chełma. Zrobili to profesjonalnie, sercowo, przyjacielsko. Zadzwoniłem na drugi dzień na komendę, żeby się zapytać, czy mógłbym się jakoś zrekompensować, jak się nazywają te chłopaki, żebym mógł do nich dotrzeć i jakoś osobiście podziękować. Dyżurny oficer powiedział mi, że nie, niestety nie może podać, ale wiedzą o co chodzi... No i na drugi dzień gazeta chełmska napisała o tym artykuł na całą stronę: Strażacy uratowali Marka Dyjaka.

A oni się zorientowali, kogo ratują?

- Nie. Ja jestem po prostu wędkarzem, jak jadę na ryby, to nie przypominam nikogo, może żabę, albo innego stwora wodnego.

OK, czyli masz szczęście, ale nie masz szczęśliwości?

- Pięknie to określiłeś, dokładnie tak. Mam dużo szczęścia, ale też swoje wygięcia, swoje lęki, rozpacze, tęsknoty.

Czy jednak uważasz, że szczęśliwość istnieje?

- Wiesz, mnie wzrusza tylko cierpienie ludzkie - cierpienie osób drugich, trzecich, moje cierpienie. Tylko to mnie wzrusza i jest podstawowym napędem do tego, że śpiewam, a nie zostałem na przykład łobuzem czy bandziorem. Tak naprawdę jestem człowiekiem kompletnie niewykształconym i nie wiem, do czego bym się nadawał. Kopałem kiedyś rowy przez osiem miesięcy, więc wiem, że to umiem. Ale to wszystko.

Nic poza cierpieniem cię nie wzrusza? Na przykład piękno?

- Widzę piękno w różnych rzeczach. Są piękne kobiety, przystojni mężczyźni, fajna kawiarenka, ciekawe szkło. Dla mnie świat powinien być wymieszany, nie powinno w nim być nieuzasadnionej ksenofobii.

A czy ksenofobia może być uzasadniona?

- W naturze człowieka są dwie osobowości: Tutsi i Hutu. Dobro i zło toczy ze sobą cały czas pojedynek. Życie jest kwestią różnych wyborów, ale jest też... Ja jestem niepokorny, byłem zawsze gniewny. Zestarzałem się i już nie jestem taki, chociaż śpiewam o Sobiborze, co jest dla mnie potrzebne ze względów społecznych, jest uświadamianiem ludzi, którzy czasem takiego uświadomienia potrzebują.

Walka o miłość

Zapowiadasz, że "Na wzgórzu rozpaczy" będzie twoją ostatnią płytą. Dlaczego?

- Bo to trzynasta płyta o miłości i mam tego dość. Ale niestety tylko o miłości śpiewać potrafię a zamierzam śpiewać do końca życia, póki mi sił starczy. Dlatego to miała być moja ostatnia płyta, ale teraz to już nie wiem. Jest sporo pomysłów, już nagrałem duet z Bilonem, dwa tygodnie temu z Deriglasoffem, z punkami - "Historia starego boksera". Czy będę jeszcze wydawał płyty? To los pokaże. Niestety przez papierosy i tryb życia mam chore płuca.

A nie myślisz o rzuceniu palenia?

- Myślę non stop. Ale to tak jak przeklinanie, nie mogę bez tego (w trakcie naszej rozmowy Marek pali, za to wcale nie przeklina - przyp. aut.).

W takim razie na koniec powiedz mi, co jest najważniejsze w życiu? To jest tendencyjne pytanie, bo zakładam, że odpowiesz, że więzi rodzinne.

- Nie, nie, nie. Najważniejsza jest miłość, walka o miłość. Walka ze sobą, walka ze złem świata. Chodzi o to, żeby tej miłości, tego dobra, była przewaga. Mamy czasy jakie mamy, różnie się dzieje. Nie będę politycznie się wypowiadał, bo to wszystko jest zbyt skomplikowane dla mnie, ja po prostu żyję. A najważniejsze jest, żeby ludzie byli razem, bo wtedy jest im lepiej. Chodzi o wytrwałość, współodczuwanie. Była taka piosenka, że jak jedno spada w dół, to drugie ciągnie je ku górze. I o to właśnie chodzi.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: marek dyjak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy