Reklama

Marcin Rozynek: Mięsa by mi nie sprzedali

Szykujący się do premiery płyty "Ubieranie do snu" (9 lutego) Marcin Rozynek opowiada o lęku przed wyścigiem szczurów, samotności z wyboru i szczęściu na łonie rodziny. Oraz o tym, dlaczego jednak warto być grzecznym.

Jesteś w stolicy rzadkim gościem. Przyjechałeś dziś rano, za chwilę uciekasz na pociąg. Myślałem, że trzeba mieszkać w Warszawie, by robić karierę.

To zależy, jaki format kariery cię interesuje.

A jaki interesuje ciebie?

Taki, któremu mogę sam podołać. Tak się składa, że nie potrzebuję kompozytora żeby mieć piosenkę, nie potrzebuję pana tekściarza, żeby mi napisał do niej tekst, a tym razem nie potrzebowałem nawet muzyków, ani studia, żeby nagrać płytę.

W sumie nie mam więc powodu, by siedzieć przy korycie. Mam to szczęście, że nie muszę. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do Warszawy, śmieję się, że to wizyta w Mordorze i już na dworcu, wysiadając z pociągu, odbijam się od jakiejś błony...

Reklama

Moje życie jest gdzie indziej i nie będę kupował mieszkania w Warszawie i sprowadzał tu swojej całej rodziny, tylko dlatego, że jutro wydaję płytę. W Lesznie moje dzieci mają kumpli, żona koleżanki, tam mamy rodziców. To jest ważne.

A co z mediami? Telewizją śniadaniową? Bywaniem na bankietach? Nie ma mnie w telewizji, pewnie trochę dlatego, że nie ma mnie w Warszawie. Zresztą, pani która układa listę gości w różnych programach nie zaprasza mnie nie tyle dlatego, że wie, że mam 350 kilometrów do przejechania, co dlatego, że nawet nie wie, jak mnie znaleźć, nie mam menedżera czy innych ludzi, którzy koło tego biegają.

Rozumiem, że możesz się obejść bez Warszawy, ale jakże to tak bez menedżera? Zupełnie nie zależy ci na tym, co się dzieje z twoją karierą?

Kompletnym idiotyzmem byłoby siedzieć rok nad płytą, a potem powiesić ją sobie na ścianie i oficjalnie ogłosić, że całą resztę mam głęboko w d**ie. Zależy mi więc na tym wszystkim, ale są granice, których nie przekroczę.

Praktycznie jeszcze przy Atmosphere słyszałem: "Ale wiesz, jak tym razem to i to się nie uda, to będzie twoja ostatnia płyta". Nauczyłem się już z tym żyć, nie mam lęków, nie budzę się spocony w nocy... Skupiam się po prostu na pisaniu piosenek. Całą resztę robię lepiej lub gorzej.

Nie lubisz odpowiadać na oczekiwania, które formułują wobec ciebie twoi współpracownicy z wytwórni, albo twoi pracodawcy, czyli fani?

Tak się składa, że chyba inaczej, niż większość artystów, gram przede wszystkim dla siebie. To moja osobista, prywatna sprawa i raczej trudno prowadzić na tym poziomie dialog. Nikomu nic do tego! Ani fanom, ani wytwórniom płytowym, ani moim dzieciom, ani mojej żonie.

Nie żebym od razu robił ze swoich piosenek jakieś kamienie milowe, jakąś przesadną sztukę, ale mam prawo traktować je, jako własną rozgrywkę ze światem, z moimi problemami, z tym wszystkim, co obchodzi akurat tylko mnie.

Skąd czerpiesz inspiracje do tych swoich rozgrywek ze złym światem?

O, to jest nienazwane... Każdy ma kilka ulubionych dźwięków i ja też mam taki swój świat, który wpływa na to, co później tworzę. Ostatnio bardzo lubię Killersów. Wstrząsnął mną ich ostatni singel. U nas ktoś, kto ma takie korzenie jak The Killers i wobec kogo są takie oczekiwania, nigdy nie pozwoliłby sobie na numer niemal discopolowy. Chwała im za odwagę!

To jest właśnie inspirujące, świadomość, że nie warto kombinować, ale trzeba być odważnym, trzeba próbować... Pasjonuję się bardzo różnymi rzeczami, od Kylie Minogue, aż po totalnie prawdziwych Bruce'ów Springsteenów czy Yeah Yeah Yeahs. Zasłuchuję się również w ostatniej płycie Coldplay, jest rewelacyjna, choć przyznaję, że nie od razu ją doceniłem. Ponad tym od zawsze unoszą się Radiohead, Bjork i Damon Albarn.

Pytając o inspiracje, niekoniecznie miałem na myśli muzykę.

Zdradzę ci moją największą tajemnicę... Najbardziej w życiu lubię podsłuchiwać. To mnie inspiruje najmocniej. Dla mnie nie ma czegoś takiego, jak stracony czas. Mam dwie godziny na dworcu? Usiądę sobie na ławeczce, patrzę na ludzi, łowię strzępy rozmów, łapię taką jednostronną fazę. To, co wyłowię może być ledwie garścią detali, ale często to już wystarczy, by wywieść z tego kilka mniej lub bardziej udanych wniosków.

Często z tego bierze się zalążek tekstu czy pomysł na płytę. Chociaż u mnie słowa pozostają zawsze w służbie muzyki, ona jest pierwsza. Jestem muzykiem. Jakbym chciał być literatem, to bym pisał książki.

Dałbym sobie rękę uciąć, że przywiązujesz do tekstów znacznie większą wagę.

Wszystko, co śpiewam, podporządkowane jest muzyce. Czasami nawet dobieram wyrazy tak, by samogłoski pasowały do rytmiki, by nie zburzyły mi wersyfikacji. To pozostałość po Cocteau Twins.

Całe "Ubieranie do snu" nagrałeś sam?

Poza jedną piosenką, która została jeszcze z poprzedniej sesji, a więc słychać na niej dźwięki moich kolegów. Całą resztę skomponowałem, nagrałem, zrealizowałem... Tomek Bonarowski pojawił się na etapie miksów, choć wszystko już było z grubsza poukładane. Musiał zadbać głównie o techniczne szczegóły, o to żeby się wszystko zgadzało, żeby nie zginęły gdzieś stopy, albo żeby bas nie przykrył całości.

Tak już zostanie? Będziesz sobie sterem, żeglarzem i okrętem?

Nie chcę się zarzekać. Gdybyś w 1997 roku, przy chłopakach z Atmosphere, zapytał mnie, czy planuję nagranie płyty zupełnie sam, być może owijałbym w bawełnę, tylko dlatego, żeby nikogo nie urazić. Ale zawsze wiedziałem, że muszę to zrobić, to we mnie siedziało, chciałem spróbować.

Od dłuższego czasu zmierzałem w tym kierunku, stawiałem kolejne kroki. Nagrałem bas. Przychodzi kumpel, basista, i mówi: "O, fajny bas". No to zabieram się za gitary elektryczne... I tak krok po kroku, doszło do tego, że nagrałem całą płytę sam.

Oczywiście, fajnie byłoby mieć kumpla, który mógłby siedzieć w studiu, słuchać tego, co powstaje i raz na jakiś czas mówić: "Słuchaj, jakbyś to zrobił tak i tak, byłoby jeszcze fajniej". To na pewno byłoby miłe, ale u mnie na prowincji nie ma znanych zespołów i nikt taki mnie w studiu nie odwiedza.

Tytuł płyty, pozornie niewinny, to nawiązanie do poezji Stanisława Grochowiaka, prawda?

Grochowiak to ziomal. Urodził się w Lesznie, umarł niestety w Warszawie...

Kolejny powód, żeby się do Warszawy nie przeprowadzać.

A wiesz, że tak? Nawet wiem gdzie mieszkał, na którym zakątku Pragi, i jakbym się miał tam sprowadzić, to w dwa miesiące pożegnałbym się ze światem...

U Grochowiaka to było akurat "Rozbieranie do snu". W swoim wierszu pozbywał się po kolei organów w służbie śmierci, ale kiedy myślałem o tym, przyszło mi do głowy, że nasze życie jest właściwie ubieraniem się do snu. Daremnie zdobywamy nowe doświadczenia, uczymy się, konstruujemy swój świat, gromadzimy te wszystkie rzeczy materialne i duchowe. Niczym zegarmistrz światła purpurowy nakręcamy to wszystko, nastawiamy, składamy, montujemy, łączymy na swój sposób, a potem przychodzi finał. Dla wszystkich ten sam, bardzo demokratyczny.

Mroczne i pesymistyczne przesłanie. Nie nazbyt mroczne w ustach grzecznego chłopca od ładnych piosenek?

Trudno, myślę, że świat jakoś sobie z tym poradzi (śmiech).

Rozumiem, że ten stereotyp grzecznego chłopca nie bardzo cię uwiera?

Czasem uwiera. Strasznie i ogromnie. Na szczęście sam jestem sobie winien. Myślę jednak, że ani ja, ani moje piosenki nie jesteśmy jakoś szczególnie grzeczni. Stereotyp to uproszczenie, ale to nie ja je poczyniłem. Piosenek trzeba słuchać a nie myśleć o nich.

Pierwszym poważnym singlem z "Księgi urodzaju", mojego solowego debiutu, był "Siłacz" - i niech każdy mówi, co chce, ale uważam go za rewelacyjny kawałek. Jak będę umierał, to jeszcze z trumny głowę podniosę i zanucę: "Niech noc przykryje nas! (śmiech).

Poza tym to już tak chyba jest, że jedni debiutują płytą "Fire", przez co będą zawsze utożsamiani z wiarygodnym, gitarowym graniem prosto z serca, a inni debiutują fajnym, popowym singlem, który na ich nieszczęście jest ładnie sfilmowany i są w d**ie do końca życia.

Ciężka sprawa, przecież nie nagrasz płyty punkrockowej tylko po to, by zerwać z niechcianym wizerunkiem.

Byłem kiedyś gościem w radiu, a po mnie wywiad miał pewien polityk. Mijaliśmy się w drzwiach. Ponieważ darzę tego pana ogromnym brakiem szacunku, przyszło mi do głowy, żeby dać mu w papę. Tak z płaskiej, jak i on zamierzał w tamtym czasie uczynić jednemu z jakichś redaktorów, co to go niby obrazili.

Uuuu, pozbyłbyś się wizerunku grzecznego chłopca raz na zawsze!

No właśnie, ale po co? Coś takiego miałoby mnie uwiarygodnić? Mam kogoś opluć, albo nogę podłożyć, żeby zasłużyć na szacunek? Przecież nie będę robił z siebie pajaca przed kamerą tylko dlatego, że piszę piosenki. Poza tym ja potem muszę iść na wywiadówkę, do szkoły mojego syna i się z tego wszystkiego wytłumaczyć!

Weźmy taki "Taniec z gwiazdami"... Nie wiem ile tam płacą, ale powiedzmy, że sto tysięcy.

Chciałbyś tyle zarobić?

No, chciałbym. Każdy by chciał! Poszedłbyś więc do "Tańca z gwiazdami"? Przecież wszyscy znajomi wiedzą, że to i tak nie twoja bajka, a korona z głowy ci nie spadnie. Ale jak twój syn zobaczy cię w telewizji, to od razu zapyta: "Tato, ale co ty robisz w ogóle? Koledzy się ze mnie śmieją!". No i co mu wtedy powiesz? "Syneczku, zaczekaj, teraz tatuś będzie miał sto tysięcy i pojedziemy na wakacje do Włoch"?

Nawet to, że słabo tańczę, nie jest w tym momencie istotne. Najważniejsze, że spaliłbym się ze wstydu przed swoimi dziećmi.

To prawdopodobne, że twoje dzieci przeczytają ten wywiad - a chciałem właśnie zapytać, ile jest prawdy w pogłosce, że jako młodzieniec byłeś niezłym łobuzem?

(śmiech) Powiem tak... Mam bardzo nieciekawą przeszłość. Może dlatego jestem dzisiaj tak grzeczny, żebym nigdy więcej nie musiał naprawiać tego, co zepsułem, kiedy byłem bardzo niegrzeczny. A byłem. Obrzydliwie głupio niegrzeczny.

Kiedy rozmawialiśmy o Warszawie, pomyślałem nawet, że wolałbym się tutaj nie przeprowadzać, bo mam lęki związane z takim miejscem, nie wiem, jak moje życie tutaj mogłoby się skończyć. Mógłbym skarleć..

Powiem ci szczerze, najwyżej to wykreślimy - ja tu nikomu nie wierzę. Tu ludzie opowiadają takie pierdoły! Jakbym to samo u siebie w mieście powiedział, to by mi na drugi dzień w sklepie mięsa nie sprzedali.

Warszawa jest nie tylko dużymi miastem, ale też jest stolicą, w której trudno trafić na rodowitego mieszkańca. Prawie wszyscy przygnali tu opętani rządzą jakiegoś sukcesu, I tylko to ich napędza. Bo nie wierzę, że nagle wszyscy zakochali się w tym mieście. Nie wiem, jak sam bym się tu zachowywał. Kiedy człowiek ma w ręku nóż i afekt w sobie, nie wiadomo, czy kogoś nie pchnie... Oczywiście, są tu i tacy artyści, którzy trzymają fason. Podziwiam ich, ale jest ich niewielu.

A może wielu, tylko ciężej o nich usłyszeć?

Oczywiście, że ciężej. Bo ludzie nie chcą, żeby gwiazdy miały zwykłe życie.

A ty co? Małe miasto, żona, dzieci, praca. Kiepski z ciebie idol.

Mam dom, o który staram się dbać, rodzinę, trójkę dzieci, które z lepszym lub gorszym skutkiem wychowuję, a w wolnych chwilach nagrywam piosenki i piszę wiersze - jeśli to nie jest prawdziwe, wartościowe życie, to ja już nie wiem, co nim jest?

Na podstawie materiałów promocyjnych Sony/BMG)

Sony BMG
Dowiedz się więcej na temat: Marcin Rozynek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy